-
Zawartość
37 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Reputacja
7 NeutralO Blyth
-
Tytuł
Ezo początkujący
Uncategorized
-
Miejscowość
Nieważna :)
-
Płeć
Mężczyzna
-
Zodiak
Ryby
-
" Magia jest w opinii niektórych ucieleśnieniem Chaosu. Jest kluczem zdolnym otworzyć zakazane drzwi. Drzwi, za którymi czai się koszmar, zgroza i niewyobrażalna okropność, za którymi czyhają wrogie, destrukcyjne siły, moce czystego Zła, mogące unicestwić nie tylko tego, kto drzwi uchyli, ale i cały świat. A ponieważ nie brakuje takich, którzy przy owych drzwiach manipulują, kiedyś ktoś popełni błąd, a wówczas zagłada świata będzie przesądzona i nieuchronna. Magia jest zatem zemstą i orężem Chaosu. To, że ludzie nauczyli posługiwać się magią, jest przekleństwem i zgubą świata. Zgubą ludzkości. Ci, którzy uważają magię za Chaos, nie mylą się. Magia jest w opinii niektórych sztuką. Sztuką wielką, elitarną, zdolną tworzyć rzeczy piękne i niezwykłe. Magia to talent dany nielicznym wybrańcom. Inni, talentu pozbawieni, mogą jedynie patrzeć z podziwem i zazdrością na rezultaty pracy artystów, mogą podziwiać stworzone dzieła, czując zarazem, że bez tych dzieł i bez tego talentu świat byłby uboższy. To, że niektórzy wybrańcy odkryli w sobie talent i magię, to, że odnaleźli w sobie Sztukę, jest błogosławieństwem piękna. I tak jest. Ci, którzy uważają magię za sztukę, również mają rację. Są również tacy, według których magia jest nauką. By ją opanować, nie wystarczy talent i wrodzone zdolności. Nieodzowne są lata pilnych studiów i wytężonej pracy, konieczna jest wytrwałość i wewnętrzna dyscyplina. Tak zdobyta magia to wiedza, to poznanie, którego granice poszerzane są stale przez światłe i żywe umysły, przez doświadczenie, eksperyment, praktykę. Tak zdobyta magia to postęp. To pług, krosno, młyn wodny, dymarka, dźwig i wielokrążek. To postęp, rozwój, to odmiana. To ciągły ruch. W górę. Ku lepszemu. Ci, którzy uważają magię za naukę również mają rację. Magia jest Chaosem, Sztuką i Nauką. Jest przekleństwem, błogosławieństwem i postępem. Wszystko zależy od tego, kto się magią posługuje, jak i w jakim celu. A magia jest wszędzie. Wszędzie wokół nas. Łatwo dostępna. Wystarczy wyciągnąć rękę." ----------- "Ziemia, po której stąpamy. Ogień, który nie wygasa w jej wnętrzu. Woda, z której wyszło wszelkie życie i bez której to życie jest niemożliwe. Powietrze, którym oddychamy. Wystarczy wyciągnąć rękę, by nad nimi zapanować. Magia jest wszędzie. Jest w powietrzu, w wodzie, w ziemi i w ogniu. I jest za drzwiami, które przed wiekami zostały przed nami zamknięte. Stamtąd, zza zamkniętych drzwi, magia niekiedy wyciąga rękę do nas. Po nas. Bo w każdym z nas jest Chaos i Ład, Dobro i Zło. Ale nad tym można i trzeba panować. Trzeba się tego nauczyć."
-
Więc jak dokładnie odciąć się od pustynego bożka? Niestety i ja miałem tego pecha i zostałem ochrzczony, gdy byłem małym dzieciekiem, a mimo to miałem przeżycia nieco innej natury niż ta obecna na codzień. Może mój "anioł stróż" niezbyt się stara? Czy to raczej efekt siły woli? Całkowitego odrzucenia go jako takiego. Byłbym wdzięczny za pomoc, bo rozumiem, że samemu tego unieważnić nie można.
-
Witam wszystkich serdecznie. Dawno nie byłem na forum, ale cóż. Postaram się opisać pewną specyficzną rzecz, która jest pomiędzy mną, a znajomym(albo raczej dobrym przyjacielem). Od zawsze mi się z nim dobrze rozmawiało, dobrze się czułem w jego towarzystwie, często wychodziłem z nim do barów i tak dalej, ale dopiero od pewnego czasu zacząłem dostrzegać pewną zależność. Częstokroć, gdy rozmawiamy w tym samym momencie mówimy to samo zdanie idealnie zsynchronizowani. Kiedy siadamy na krzesłach w ten sam sposób zarzucamy nogi czy trzymamy dłonie w identycznym miejscu. Poruszamy się tym samym tempem. Ponadto mamy w większości takie same zainteresowania oraz bardzo podobne charaktery i poczucie humoru. Najlepsze w tym jest to, że nie jesteśmy w żaden sposób spokrewnieni. Nie odczuwamy swoich myśli, robimy to jakby odruchowo, podświadomie(przynajmniej ja, on powiedział mi to samo, ale do jego głowy nie wejdę). O co może w tym chodzić? --- Nie jestem pewien czy w dobrym dziale napisałem.
-
Powiem, że ostatnio miałem silne emocje i to bardzo negatywne.
-
Masz racje, bardzo paskudny. Jak na mój gust tu chodzi o starość i śmierć, w sumie to nic odkrywczego, każdy pewnie to powie, no ale cóż.
-
Heh, dobre. A tak w ogóle to witaj.
-
Oczywiście, jeśli miałabyś czas i chęci możemy o tym pisać. Nie mam nic przeciwko temu. Miałem jeszcze jeden sen pewien czas po tym co opisałem. Był on słabszy, jeśli wiesz co mam na myśli. Krótszy, mniej szczegółowy, ale jednak wciąż odnoszący się do cieni. Napiszę go niedługo. Zastanawiam się tylko czy tutaj czy w oddzielnym temacie. PS. Nie pomyślałem o tym wcześniej, ale te pole i las są znajome, groty jednakowoż tam nie ma, a jedynie zawalone studnia. Niedaleko(2 km max.) mojego domu ten...hmm..."próg zieleni" jest prawie identyczny.
-
Witaj w klubie. Miałem to samo niedawno(temat: Upadek).
-
Podobają mi się, oby takich więcej. Sam jedynie z rzadka coś nabazgram, nie są może genialne, ale cóż...są :D Dziwi mnie tylko,że nie umiem napisać nic wesołego, zawsze ponure, choć bynajmniej pesymistą nie jestem.
-
Intencje, emocje, koncentracja - że wpływają na tą...energię(tej nazwy się będę trzymał)to ja rozumiem. Tylko jakoś ciężko mi to zrozumieć. Mam jedno pytanie, a mianowicie: jak to jest z tym świeceniem, że jedni świecą bardziej(z tego co zrozumiałem) a inni słabiej i bez względu na chęci i starania nie dorównają innym?
-
Wiesz, jak dla mnie to nie ma sensu. Energii/mocy nie powinno się kwalifikować w ścisłej skali - przynajmniej ja tak sądzę.
-
Dość kontrowersyjna teoria z tym leczeniem światłem. Do mnie to jakoś nie przemawia, nie mam pojęcia czemu. Nigdy się z tym nie spotkałem i nie interesowało mnie to, lecz nie powiem - ciekawe. Ale z drugiej strony może to po prostu inna odmiana energii wszechświata, coś równoległego do energii stosowanych w energoterapii i jej pochodnym.
-
Podpisuje się do opinii szept. Naprawdę przesadziłeś z tą jednostką(nigdy się z czymś takim nie spotkałem). Moim zdaniem można ustalić jedynie ogólny poziom energii/mocy czy jak kto tam woli to nazwać. Z tego co wiem, także emocje wpływają na przebieg energoterapii. Uważam także, że wszelakie tytuły powinno się zlikwidować, powodują one co najwyżej zazdrość i gniew.
-
Witam wszystkich. Ostatnimi czasy przyśnił mi się dość dziwny sen. Zwykle nic z nich nie pamiętam,ale ten był jakiś taki...rzeczywisty. No to do rzeczy. *Wybaczcie od razu za opis - nie jestem w tym najlepszy, ale postaram się jak umiem.* Idę przez jakieś rozległe pole. Jest noc, a na niebie błyszczy pełna tarcza księżyca. Towarzyszą mi ludzie odziani w dziwne stroje z obszernymi kapturami ukrywającymi ich twarze w cieniu, w dłoniach dzierżą pochodnie. Sam mam na sobie dość luźny strój i jestem obwieszony amuletami(chyba) oraz jakimś pobrzękującym żelastwem. Panuje złowroga cisza, słychać jedynie brzęk obuwia i trzask płomieni. W zadziwiającym tempie zbliżamy się do jakiegoś prastarego lasu. Przyśpieszam, oni także przyśpieszyli. W mroku dojrzałem czarną dziurę w poszyciu. Zbliżam się, a ona rośnie, wkrótce stoje przed wejściem do pieczary. Czuje zwątpienie, namyślam się i stawiam krok na schodach wyrytych w litej skale. Prowadzą cały czas w lewo. Po korytarzu roznosi się echo naszych kroków. Atmosfera jakby gęstnieje. W końcu schody się kończą i widzę spory plac. Po mojej lewej skalna ściana, a po prawej kolumny, a za nimi ciemność. Zauważam rzeźbę niedaleko kolumn - wygląda jak gargulec albo jakiś demon. Odwracam się i staje twarzą w twarz z jednym z moich tajemniczych towarzyszy. Nareszcie widzę jego twarz, gdyż zdjął kaptur. Łysy z całą gamą zmarszczek i symbolem na czole(nie pamiętam jakim). W jednej chwili jego twarz zmienia się, zaczyna przypominać tego gargulca. Wyszczerza do mnie zęby i uderza okutym butem w splot słoneczny. Próbuje złapać równowagę,lecz bezskutecznie. Za kolumnami jest przepaść i właśnie zaczynam spadać. Palcami próbuje złapać sie czarnych, ostrych skał, by choć trochę spowolnić lot. Czuję jak zdziera mi się skóra, paznokcie, mięso odchodzi od kości. Uderzam o ziemie. Przeszywa mnie najgorszy ból jakiego kiedykolwiek doznałem. Leżę bez ruchu. Czuję dosłownie każdą kość i każdą cząstkę mojego organizmu. Próbuje wstać i za którymś razem dopiero mi się to udaje. Rozglądam się. Wokół bezkresna połać pustkowia otoczona tymi czarnymi skałami. Na ziemi leży coś w rodzaju węgla przemieszanego z popiołem. Obok wbity w ziemię jest mój miecz(identyczny jak ten który posiadam w swym domu". Wyciągam go z ziemi. Środkiem przebiega jaśniejsza ścieżka. Wkraczam na nią. Znów idę przed siebie, wydaje mi się jakby mijały godziny i w którymś momencie, choć sam nie wiem dokładnie kiedy pojawiają się nieliczne drzewa około trzy - metrowe. Ale one są inne niż te zwyczajne. Są obdarte z kory i złamane na czubku. Wokół nich lewitują owinięte łańcuchy z czarnego metalu. Coś mówi mi bym nie podchodził, lecz ciekawość ludzka( i prawdopodobnie też głupota) przezwycięża złe przeczucia. Lekko i cicho, jakby w każdej chwili coś miało mnie zaatakować zbliżam się do pnia. Wyciągam rękę i...coś podrywa mnie do góry. Wygina mnie (tors do góry, a ręce i nogi idą do tyłu, wiecie chyba o co mi chodzi)do granic możliwości. Tracę oddech. Mam wizję, wokół migają(dosłownie na sekundę albo mniej)blade twarze zniekształcone. Towarzyszą im krzyki opętanych, upiorów. W jednej chwili ostatnim wysiłkiem koncentruje umysł na uwolnieniu się z pod ich wpływu. Uwalnia się "fala" mocy. Odrzuca mnie, a ja odczołguje się jak najdalej od tych drzew. Podrywam się na nogi i zaczynam biec z początku sprintem, potem przechodzę w trucht. Kątem oka zauważam cień, dosłownie na granicy widoczności. Znów, ale z po przeciwnej stronie, potem za mną i tak dalej. Słyszę ciężki oddech, odczuwam strach...strach przed śmiercią. Zaciskam dłoń na mieczu i robie sztych za siebie. Odwracam głowę, widać tylko czarną mgiełkę rozpływającą się w ciemnościach. Dążę uparcie ścieżką przed siebie. Promień światła padł na moją twarz. -Są schody! - pomyślałem wyraźnie uradowany. Biegnę,ale one miast się przybliżać oddalają się. Radość przemienia się w rozpacz. Staję i słyszę szept,który mówi, że zginę, znów na granicy postrzegania przebiga cień...nie...wiele cieni...coraz więcej i więcej. Przyjmuję postawę do walki. Obudziłem się cały zlany potem, przed oczami nadal mam tą ciemność, a plecy przeraźliwie mnie bolą. Zrzucam pościel i idę do łazienki umyć twarz. Patrzę lustro i jeszcze przez co najmniej pół godziny nie mogę się otrząsnąć. Nigdy jeszcze nie przyśniło mi się coś tak realistycznego. Co o tym sądzicie?