Witam,
Mam zapisane w senniku 2 sny, które szczególnie mnie nurtują, głównie przez fakt jak silnie ich doświadczałem. Prosze o pomoc w interpretacji.
Sen nr. 1, około 2 miesiące temu.
Miejsce: Zlepek klasztoru w którym byłem na rekolekcjach w gimnazjum- spory budynek z czerwonej cegły z piekna wieżą, stary- oraz las i okoliczna wieś.
Noc. Wstaje z łóżka. Widzę, ze nie tylko ja- wszyscy koledzy z pokoju tez sie budza. Wychodzimy na zewnątrz, przy drzwiach z budynku żegna nas odźwierny, stary człowiek we fraku. Wychodzimy na polanę w pobliskim lesie; księżyc w pełni, piękne niebo. Tam, stajemy w kilkanaście osób. Dookoła, z lasu, wyłaniają się kobiety, otoczone zielonkawą poświata, we wiankach na głowach. Okazuje się, ze to nasze koleżanki- a przynajmniej istoty o ich twarzach, bo są nienaturalnie, nieziemsko piękne. Nakładają na nasze skronie wianki z kwiatów. Stoimy, teraz już nadzy, jedynie w przepaskach biodrowych. Nimfy zdobią nasze ciała w tatuaże. Zaczyna otaczać nas ta sama, zielonkawa poświata. Jedna z nich w końcu szepcze: "Już czas".
Zaczynamy biegnąc. Przed siebie, przez las. Bieg jest długi. Mięśnie palą ale nie męcze się. Przepełnia nas wszystkich dzika euforia- radość z czystego faktu, ze się pędzi, radosny gniew, chęć polowania. Dobiegamy do okolicznej wioski, zamieszkanej przez chłopów. Tam odbywa się rzeźnia- chłopi zostają wymordowani, to rozrywani zębami i pazurami, które nam się zaostrzyły i wydłużyły, to przebici włóczniami. Nie ma litości- zostają wybici do cna w rytmie muzyki ekstatycznej, bębnów, ryku i huku płomieni. Potem, ten sam odźwierny co wcześniej wpuszcza kilku z nas do ciemnej chaty, wcześniej wtykając każdemu w twarz sztuczna szczękę która łączy się z zębami, dając wielkie, wilcze kły. Tam, walczymy o przywództwo nad kompletnie już zezwierzęcona grupą. Wtedy sen się kończy....
Sen drugi, śniony dziś w nocy.
Sen zaczyna się od sceny w małym, oświetlnym slabym, granatowym blaskiem pokoju. Na środku szerokiej wersalki leży dziewczyna w czarnej sukience, o smolistych włosach i jasnej cerze. Ładna. Koło niej leży wielki, zielony wąż. Ona go głaszcze i przygląda się małej fiolce. Widać, że płakała, bo ma rozmazany makijaż. Długo kręci się po łóżku, czasem słyszę echa jej myśli "zrobić, nie zrobić, ale czy to nie boli..." itd.. W końcu, otwiera flakonik, bierze duży łyk, potem bierze resztę, wylewa na dłon, smaruje sobie miejsca waznych aort, potem zaś przejezdza zatrutą cieczą po wężu, od głowy do połowy tułowia. Scena kończy się tym, że ona zaczyna płakać i umiera, a drzwi do jej pokoju się otwierają i ktoś znajduje samobójczynię.
Dalej, sen przez chwilę polegał na tym że z mojego mieszkania, w tych samych slumsach (tak swego rodzaju fawela) w których znajdowało się jej, przychodzi jakiś policjant i prosi o pomoc w sprawie. Idę w kierunku jej domu, i wtedy się budzę.
Co o tym wszystkim sądzić?