Hrefna

Użytkownicy
  • Zawartość

    545
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Posty dodane przez Hrefna


  1. Przecież Wiedźmin to pop-literatura, żałośnie prowadzona fabuła i brak umiejętności sensownego zbudowania świata przez autora. Dla mało wymagających i lubiących papkę. Sapkowski sprawdza się wyłącznie jako twórca opowiadań, w większych formach literackich albo w cyklach opowiadań powiązanych tematycznie, kompletnie się kompromituje. Poza jedną jedyną rzeczą - trylogią husycką, a i to tylko ze względu na research historyczny, który do niej przeprowadził, nie jest pisarzem, a bufonowatym gryzipiórkiem z popularnością jedynie wśród oszołomów podatnych na jego bufonadę.

    Wiedźmin to skrajny przykład czegoś, co się nie udało przede wszystkim jako literatura, tym bardziej nie mogło udać jako film czy serial. To, że gry są tak bardzo popularne wynika między innymi z tego, że ich twórcy wykonali masę roboty, poprawiając po pisarzu świat i jego konstrukcję.

    0

  2. Nie. Wymaga tylko konsekwencji w realizacji podjętej decyzji i skutecznego używania woli. Jeśli ktoś nie potrafi rzucić palenia bez zewnętrznego wsparcia, to co w ogóle robi w "ezoteryce"? Za cienki jest nawet na "magię żywiołów", skoro sam ze sobą sobie nie potrafi poradzić.

    Świadomość podjętej decyzji, wytyczonego celu i konsekwentne dążenie do niego. Nic podświadomego, wszystko w pełni świadome, to jedyna droga do sukcesu. Nie tylko w rzucaniu palenia. We wszystkim innym też.

    0

  3. Ja tam zdecydowanie wolę mieć ego silne i zdrowe. Bo inaczej co będzie trzymać w ryzach id? Mam kierować się każdym instynktem i spełniać natychmiast każdą zachciankę? A może kierować się wyuczonymi opiniami i zachowaniami, które wymusza superego? Jedno i drugie pędem zaciągnie każdego delikwenta na oddział zamknięty. Już lepsze byłoby pisanie o ograniczaniu wpływu superego...

    Jeśli ezoteryka już czerpie (choćby samo nazewnictwo) z psychoanalizy, to może mogłaby to robić nieco mniej bezrefleksyjnie. A jeśli z filozofii Wschodu, to może by tak używać właściwego nazewnictwa, odpowiedniego do systemu, z którego konkretny sposób określania i traktowania "ja" został zaczerpnięty? A nie robić kompilacyjną papkę, która w tak kompilacyjnej postaci uniemożliwi komuś, kto weźmie ją na poważnie właściwe funkcjonowanie społeczne?

    0

  4. Jakiego konkretie rodzaju rytuały, w jakim nurcie, odwołujące siędo jakiego systemu wierzeń czy też systemu magicznego? Bo rytuały rytuałom nierówne, wypadałoby trochę uściślić. Rytuałem jest nawet wstawanie o konkretnej porze i picie poranej kawy, więc wykonuje je praktycznie każdy...

    Albo inaczej - jakiego rodzaju problem wymaga zastosowania rytuału, to też trochę zawęży temat i pozwoli na wskazanie jakiejś konkretnej osoby albo hm... typu osób między którymi należałoby szukać tej właściwej.

    2

  5. Wiele systemów medycyny wschodniej (np. Tradycyjna Medycyna Chińska) nie uznają istnienia czysto fizycznych przyczyn chorób. Systemy te zakładają, że każde zaburzenie najpierw ma miejsce na polu równowagi energetycznej człowieka, a dopiero jeśli proces nie zostanie zatrzymany, to manifestuje się w formie fizycznej. Fakt faktem, że gdy już jakiś układ/tkanka/narząd niedomaga, to jest to dosyć późne stadium i wówczas terapia mająca na celu przywrócenie równowagi energetycznej może być niewystarczająca.

    Trudno mówić o późnym stadium jeśli ktoś rodzi się z zaburzeniami biochemicznymi na poziomie receptorowym...

    Późne stadium to kiedy człowiek wierzy w jakieś matryce energetyvczne... spustoszenie w umyśle zapewne nieodwracalne już.

    0

  6. Tekst nienajgorszy, tyle że słowo "ezoteryka" w tytule odbiera mu powagę, wiele osób nie przeczyta więcej niż tytuł. Proponowałabym go zmienić na "Depresja widziana nieortodoksyjnie" albo coś w ten deseń.

    Ale pominąłeś czysto fizjologiczne przypadki depresji endogennej, polegające na wrodzonych zaburzeniach wyrzutu i wychwytu serotoniny, więc będącej takim psychicznym odpowiednikiem cukrzycy, bo mechanizm jest ten sam - narastająca oporność receptorowa na naturalnie wytwarzany związek - i jedynym leczeniem może być zatrzymywanie wychwytu zwrotnego i suplementacja - w takim wypadku żadne psychoterapie i zmiany nastawienia czy trybu życia, obecność przyjaciół etc. nie mogą nic zmienić... jedynie farmakoterapia od momentu wykrycia depresji takiego rodzaju do końca życia delikwenta. Bo ten rodzaj depresji jest chorobą czysto fizyczną, dającą psychologiczne/psychiatryczne objawy.

    Jest jednak rzadko u nas diagnozowana, wynika to w dużym stopniu z żałosnego poziomu naukowego polskich psychiatrów, którzy jednak zalecają farmakoterapię w takich przypadkach depresji, gdzie jest kompletnie zbędna i może przynieść więcej szkody niż pożytku, bo w przypadkach depresji mającej wyraźny powód, jak po utracie kogoś bliskiego czy pracy, rozstaniu itd. podawanie leków jest kompletnie zbędne. Co prawda ja bym tego nie nazywała depresją, a naturalnym obniżeniem nastroju w wyniku konkretnych przyczyn. Dopiero jeśli to obniżenie nastroju jest niewspółmierne (w sensie niewspółmiernie duże, w przeciwnym wypadku można mówić raczej o znieczuleniu) do przyczyny, albo trwa nienaturalnie długo - można mówić o depresji.

    No na litość, nie mówmy, że każdy, komu umarło dziecko, świeżo rozstał się z partnerem lub stracił pracę, której oddał kilkanaście lat życia i przez kilka miesięcy z tego powodu cierpi i jest smutny, "ma depresję" i wymaga podawania leków lub czegokolwiek innego poza obecnością obok przyjaciół. Współczesny kult radości, optymizmu i zadowolenia jest równie chory, jak kult młodości, bycia "fit" i tabuizacja śmierci. Każda kobieta, która jest grubsza od Twiggi jest otyła. Każdy, kto nieustannie nie tryska optymizmem i radością życia ma depresję. Ech, czasy...

    Problem leży nie w jakichś "przepływach energii", ale w tym, że 99% ludzi ma znajomych, nie przyjaciół... nawet w rodzinach czy małżeństwach bliskość i porozumienie są iluzoryczne, jakieś takie sztuczne i plastikowe. Posłuchajcie, jak między sobą rozmawiają znajome Wam małżeństwa... lub własnych rozmów z partnerami... i to tutaj leży chyba sedno problemu - w braku realnej międzyludzkiej bliskości. W spłyceniu i spłaszczeniu naturalnych międzyludzkich więzi. Ale dostrzec je można tylko, gdy samemu się takiej niespłyconej bliskości doświadcza biggrin.gif

    0

  7. Wreszcie udało Ci się mnie swoimi wyimaginowanymi podejrzeniami i oskarżeniami sprowokować. Zadowolona?

    Pisałam długiego posta, ale (może litościwy) los sprawił, że kliknęłam w coś, co jego treść wytarło. Dobra, próbujemy od początku. Ostro, bo przecież tego się spodziewasz i oczekujesz - więc masz, czego chciałaś jezyk.gif

    Dyskusja z Tobą jest spieraniem się z kimś, kto najwyraźniej przypisuje innym własne intencje. Bo o tak bogatą wyobraźnię, byś wymyślała celem przypisania mi intencje, które są Ci obce Cię nie posądzam. Nie jesteś przecież nawet w stanie zrozumieć ani postaw ani poglądów sobie obcych. Nie potrafisz zrozumieć prezentowania swojego zdania tylko po to, by je zaprezentować, bez ukrytych podtekstów?

    Chyba każdy, kto współpracował z Tobą w prowadzeniu Twojego forum (albo próbował współpracować, starając się uważać Cię za normalną osobę) uważa Cię za fałszywą manipulantkę chorą na obsesję władzy. Nie zaprzeczysz temu, sama ostrzegałaś, żebym nie słuchała dotyczących Cię plotek... ale posłuchałam w końcu... z kilku stron - a w każdej plotce jest przecież ziarno prawdy. Z takim podejściem do ludzi Twoje forum nigdy nie stanie się niczym więcej niż prywatne poletko o żałosnej wartości merytorycznej.

    Nie zmieniałam image'u, odkąd używam sieci bawię się na niej własnym obrazem, kształtowaniem go i obserwowaniem reakcji odbiorców. Bo w odróżnieniu od Ciebie mam coś takiego jak dystans do własnej osoby i potrafię odróżnić zabawę, której służy sieć od rzeczywistości. Ktoś, kto tego nie potrafi, i wszystko w życiu traktuje śmiertelnie poważnie, tego nie zrozumie. Bawię się własnym kosztem tak samo, jak kosztem czytelników. Bo net jest jedynie narzędziem rozrywki. Ale po co wyjaśniam to osobie, która i tak będzie innych oceniać przez własny pryzmat... No i poza tym celowo budzę negatywne emocje odbiorców moich wypowiedzi, drażnię ich i wkurzam - bo każda emocja niesie z sobą mnóstwo energii. Odfiltrowanie jej pozytywnego lub negatywnego zabarwienia jest rzeczą niezwykle łatwą... a zresztą obserwowanie wywołanej przez siebie frustracji jest również bardzo dobrą zabawą.

    Podejrzewasz, że cokolwiek z moich wypowiedzi odsłania MNIE? Znów widać sądzisz według siebie jezyk.gif

    Młot nie jest symbolem "wiary". W heathenry nie ma takiego symbolu. I nie ma wiary, bo do niczego nie jest potrzebna. Jest doznanie, bezpośredni kontakt ze Starszymi. Wierzysz w istnienie swoich synów, czy oni po prostu są? To samo dotyczy istnienia naszych bogów, nie trzeba wierzyć w tych, z którymi na co dzień ma się do czynienia. Prędzej muszę zmuszać się do wierzenia w Twoje realne istnienie, takich dziwacznych i pokręconych mentalnie istot wielu na świecie nie ma i to niewyobrażalne, że w ogóle mogą istnieć, trzeba się zmuszać do wiary w ich istnienie, bo rozum mu zaprzecza. Nie możesz być prawdziwa. Nikt nie jest tak głupi.

    Młot jest po prostu przekaźnikiem łączącym z jednym ze Starszych. Narzędziem. A uczucia religijne heathen nie są tak delikatne, by w ogóle dało się nimi zachwiać, czy je urazić. W każdym razie trzeba o wiele więcej niż nieudolnych prób podejmowanych przez kogoś niewyobrażalnie głupiego.

    Za to krzyż - i piszę to, bo sama zaczęłaś, próbując mnie obrazić nietrafionym atakiem na młot, problem w tym, że mnie obrazić się nie da, jak mawiała moja babcia "obrażają się tylko panny służące" - jest narzędziem kary śmierci, okrutnej i sadystycznej, wobec szumowin i pospolitych przestępców, niebędących członkami rzymskiej wspólnoty. Bo obywateli rzymskich karano śmiercią przez ścięcie. I pół biedy jeszcze, że przedstawiana na nim postać nigdy historycznie nie istniała, gdyby istniała, byłby to symbol jeszcze żałośniejszy. Gardzę religią niewolników, którzy ją sobie wymyślili, by po śmierci dostać nagrodę za nieudane życie doczesne. Mówię to otwarcie. Uważam ją za szkodliwą mentalnie i moralnie, choćby z tego względu, że czyni z ludzi jednostki fałszywe, słabe, nieodpowiedzialne (bo przecież odpowiedzialność za popełnione zło można z siebie zrzucić, tłumacząc się przy tym wrodzoną przez grzech pierworodny słabością i niedoskonałością), pokorne gnidy i odbiera samodzielność myślenia. Dowodem na to jest nawet wyniesiony ostatnio na ołtarze Wojtyła, przez ćwierć wieku kryjący afery pedofilskie, wybielający sprawców, więc przyczyniający się do cierpienia ofiar...

    Poza tym - no tak, ale nie znasz nawet podstaw angielskiego... to akurat nic złego, choć w dzisiejszych czasach ewidentny dowód nieprzystosowania...

    936161_10152864453555595_1091908735_n.jpg

    Koniec dyskusji. Leżącego się nie kopie. Przez chwilę uznałam Cię za osobę rozsądną i niegłupią. Nawet w niniejszym wątku próbowałam rozmawiać z kimś takim. Czyli z kimś kogo nie ma - "rozsądna i niegłupia" Elza była tylko wytworem mojej wyobraźni. Pomyliłam się, szkoda. Ale dość o Tobie - jak mówi mądre powiedzenie - "nigdy nie spieraj się z idiotą, bo najpierw sprowadzi cię do swego poziomu, a później pokona doświadczeniem". Tego ostatniego Ci przecież nie brak.

    0

  8. Nie, szanowanie poglądów, z którymi się nie zgadzamy i uważamy je za szkodliwe byłoby hipokryzją. Byłoby wyrażaniem szacunku wobec czegoś, czego się de facto nie szanuje, wynikiem politycznej poprawności. Dlatego np. nigdy nie uszanuję chrześcijaństwa. I nigdy nie będę kłamać że podstawy ideowe i moralne tej religii są w moim mniemaniu szacunku warte.

    Niezależnie od tego, czy wypowiadające dane poglądy osoby grają, czy nie. To czy grają można ocenić dopiero w poznaniu bezpośrednim - bo tylko znany twarzą w twarz człowiek jest człowiekiem, godnym szacunku lub nie, zbiór znaków w internecie człowiekiem nie jest, jest tylko zbiorem znaków. Zdarzyło mi się poznać pozawirtualnie sporo osób znanych wcześniej przez net i zauważyłam jedno - im bardziej nieposzlakowany obraz własnej osoby ktoś na sieci tworzył, tym dalsza od tego obrazu była rzeczywistość. Ta prawidłowość potwierdziła się w 100%.

    Poza tym ja w poprzednim poście niczego nie interpretowałam... biggrin.gif

    0

  9. Ja nie jestem w stanie szanować nikogo, kogo nie poznałam osobiście na przykład. I w tym momencie nieważne, jakie ma wykształcenie. Osoba, którą najwyżej w życiu ceniłam, moja niania z Podlasia, która zresztą była szeptuchą, miała ukończone tylko trzy klasy przedwojennej podstawówki. A była najbardziej godną szacunku i najmądrzejszą osobą, z jaką miałam do czynienia.

    Kreacja przez dowolne medium - internet, a nawet zwykłą papierową korespondencję, którą osobiście przedkładam nad znajomości internetowe, sobie, a rzeczywisty człowiek to zupełnie co innego - i nie na podstawie wykształcenia się to ocenia. Bez kontaktu bezpośredniego ma się do czynienia jedynie z mempleksem, nie człowiekiem. Pół biedy jeszcze, kiedy taki obraz ktoś produkuje świadomie, niejednokrotnie spotkałam się z nieświadomą i w dobrej wierze tworzoną postacią będącą całkowitym przeciwieństwem osoby, którą późnej poznałam. Co zabawne - zwykle takie osoby kreowały się na samo dobro, a w praniu, w poznaniu osobistym, wychodziły na kompletne śmieci. Odtąd nie ufam nikomu, kto sam o sobie mówi, jaki to jest altruistyczny, rozumiejący, ciepły i tak dalej.

    Zatem nie ze mną się zgadzasz, Elzo, ale z produkowanym przeze mnie obrazem, z człowiekiem mogącym nic wspólnego nie mieć.I z zaprezentowanym przez obraz poglądem.

    Jeśli nie zna się kogoś bezpośrednio, można co najwyżej oceniać prezentowane przez niego poglądy lub opisywane publicznie (ale nie przez niego samego, a przez osoby trzecie) działania, nie osobę. Ale wielu zdaje się o tym zapominać utożsamiając mempleks z człowiekiem. Póki nie spotkałam kogoś twarzą w twarz, jako człowiek dla mnie nie istnieje, istnieje coś, co wisi w jakiejś medialnej chmurze, mogące nie mieć nic w rzeczywistych cechach wspólnego z produkującą to osobą.

    I dalej będę stała na stanowisku, że człowieka szanuje się za coś, za sam fakt istnienia szacunek nie należy się nikomu, jedyne obojętność.

    0

  10. Ale tu absolutnie nie chodzi o oburzenie. Tylko o ścisłość definicyjną. POMAGA się za satysfakcję albo na zasadzie wymiany przysługa za przysługę. Za wynagrodzeniem materialnym, niekoniecznie finansowym, takim "w naturze" też, świadczy się usługi. Kropka.

    Aż mi się offtopicznie (I dla rozładowania oburzenia, które tymczasem narosło) nasunęło: oko za oko, ząb za ząb, ręka za rękę, noga za nogę... ale dlaczego pupcia za pieniądze?

    tancze.gif

    0

  11. Owszem, wszystko co w życiu robimy, robimy dla siebie, nawet jeśli kosztem własnych środków pomagamy bliskim - bo to są nasi bliscy i dbamy w ten sposób o własne stado. Czyli na dłuższą metę o siebie albo własne, przenoszone dalej geny. Człowiek jest z natury istotą egoistyczną i dba jedynie o dobro własne i swoich bliskich, a wszystkie ezoteryczne pierdy (za przeproszeniem) o wszechmiłości i bezinteresowności można, a nawet trzeba włożyć między bajki. Życie jest bezwzględną walką o własne dobro i o byt, tak działa natura.

    Ale mimo wszystko należy odróżnić pomoc jako taką od świadczenia usług czyli robienia czegoś za wynagrodzeniem materialnym.

    I nadal nie rozumiem, co to ma wspólnego z "ego" - poproszę o jego definicję.

    0