Hrefna
Użytkownicy-
Zawartość
545 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Fora
Kalendarz
Store
Zawartość dodana przez Hrefna
-
Z góry przepraszam, jeśli z tą autopromocją pakuję się w niewłaściwe miejsce... Ale postanowiłam w końcu zacząć kanalizować swoją wiedzę zielarską w jednym, konkretnym miejscu sieci (zastanawiając się jednocześnie coraz poważniej nad możliwością książkowej publikacji, jeśli takich monografii, jak te, które tam zamieszczam zbierze się ponad 100 i albo sama usiądę później do zilustrowania (ryciny typu zielnikowego) każdej z nich, albo znajdę życzliwego i niedrogiego rysownika...) - w każdym razie może to, co zaczynam tam gromadzić, komuś się kiedyś przyda. Oczywiście, Administracja może (i powinna) przenieść ten post tam, gdzie uzna za słuszne ;) W każdym razie adres to http://krucze-ziola.blogspot.com jest to część większego projektu powiązanych z sobą stron - wystartowała też kulinarna i półpublicystyczny blog. Może - w miarę wzrostu liczby kategorii i pomysłów na nie będzie tego więcej - myślę o miejscu do rozpisania symboliki zwierząt i drzew w kulturach północnej i zachodniej Europy - i na pewno też o sensownym opracowaniu Oghamu jako całości i jego poszczególnych liter - bo po polsku na ten temat nie ma nic poza jakimiś drzewnymi horoskopami i zestawami kart, które niby na Oghamie się opierają, ale de facto nie mają z nim nic wspólnego. Ale wszystko z czasem, którego ostatnio brak mi na cokolwiek :D Tak czy siak tutaj anonsuję stronę zielarską, którą mam nadzieję regularnie rozwijać - raz w tygodniu lub w najgorszym wypadku raz na dwa tygodnie powinna pojawiać się nowa monografia i co jakiś czas jakiś artykulik o sposobach przygotowywania mieszanek ziołowych - zasadach łączenia surowców na przykład albo o konkretnych postaciach ziołowego leku, które można przyrządzić samodzielnie. Liczę na to, że czasu i chęci starczy na porządne zrealizowanie tego projektu.
-
Zauważyłam, że niekiedy ktoś wrzuca na forum nieco większy artykuł. No to ja też... a co Wędrówki między światami, obecne zarówno w starych indoeuropejskich tradycjach magicznych, jak i w praktykach szamańskich, stanowiące także część europejskich religii pogańskich, są stare jak świat. Truizm. Nie należy ich mylić z pathworkingiem, kierowaną medytacją, czy wizualizacją, ani nawet z ezopopularnym oobe. To zdolność, którą się ma lub nie, moim zdaniem nie można się jej ot-tak, po prostu od kogoś nauczyć czy wytrenować. Dotyczy to przede wszystkim drugiego z opisanych niżej sposobów. Zdolność do przekraczania miedzy — bo takiego terminu pozwolę sobie użyć jako tłumaczenia angielskiego słowa hedgecrossing może być wrodzona lub „właczyć się” w wyniku różnych życiowych doświadczeń, często traumatycznych albo z pogranicza śmierci. I bywa potwierdzona w doświadczeniu szamańskiej inicjacji, które zwykle wiąże się z kompletną dezintegracją, doświadczeniem śmierci i — czasem długotrwałym i mozolnym — odbudowaniem własnego „ja” na nowo. Niekiedy bywa tak, że ktoś podróżuje nieświadom tego, że zagląda lub wchodzi za Zasłonę Światów. Co oczywiście nie jest dla niego bezpieczne. Przekraczanie miedzy jest możliwe nawet wówczas, gdy żadna z części duszy nie odrywa się od naszej całości. Jest to zresztą najczęściej stosowana metoda kontaktu z Zaświatami, zdecydowanie bezpieczniejsza niż wysyłanie za miedzę jednej z części siebie. Ten sposób zresztą do pewnego stopnia może być wyćwiczony i można go praktykować pod kontrolą czy opieką innych, bardziej od nas doświadczonych. Wymaga to umiejętności wchodzenia w trans, a sposobów na jego osiągnięcie jest wiele. Trans otwiera nasze cielesne zmysły na rzeczywistość spoza Zasłony, pozwala na jednoczesne przebywanie w dwóch miejscach — jedną nogą tu, drugą w Zaświatach. Metoda transowa bywa przydatna do komunikacji z bogami, z przodkami, z naszymi opiekunami, gospodarzami-duchami miejsc czy różnymi istotami różnie nazywanymi w różnych tradycjach religijnych bądź kulturach, a jednak mającymi z sobą wiele wspólnego i prawdopodobnie z sobą tożsamymi. Można ją także wykorzystać — i zwykle jest wykorzystywana w pracy dywinacyjnej, wizjonerskiej albo magicznej. Nie jest to jednak podróż bardzo daleka — właściwie nie wchodzimy wtedy za Zasłonę, a jedynie unosimy jej rąbka i zaglądamy za nią, co bywa przydatne do rozmaitych dalszych — nazwijmy to — czynności, stanowiąc wprowadzenie i przygotowanie do konkretnego, skierowanego na osiągnięcie danego celu działania. Podróżowaniu bez rozdzielania części duszy sprzyjają miejsca graniczne. Może to być granica pola i lasu, brzeg rzeki, strumienia czy morza, rozstajne drogi. Nawet drzwi własnego domu albo wręcz połowiczne wyłączenie świadomości, przez np. zamknięcie jednego oka czy jednostronne wyciszenie odbioru zmysłowego. Paradoksalnie, również, a wręcz zwłaszcza, pełna synchronizacja wszystkich zmysłów temu stanowi sprzyja. Najpowszechniejszą i bardzo skuteczną metodą na rozpoczęcie podróży jest wówczas wsłuchanie się w otaczający świat, zjednoczenie z nim, otwarcie na wszystko, co dzieje się wokół w naturze, z jednoczesnym wyciszeniem własnych myśli i własnego ja. Otwarcie na spotkanie z każdą otaczającą nas obecnością poprzez zjednoczenie z danym miejscem — a przez nie z całym światem. Wymaga to umiejętności „rozmycia” się w otoczeniu, w świecie — a do tego prowadzi wiele metod — celtycka metoda z użyciem systemu Duile(opisanego przeze mnie gdzieś w dziale o magii żywiołów, nie umiem teraz tego miejsca znaleźć) czy germańska utiseta, mające z sobą wiele wspólnego, to bardzo skuteczne sposoby osiągania tego stanu. Jeśli komuś wyciszenie się sprawia trudność, może stosować metody czysto fizyczne, często polecane początkującym podróżnikom, do których należą rytmiczne bębnienie, duży wysiłek fizyczny, aż po kraniec wydolności własnego organizmu (ekstatyczny taniec lub bieg w miejscu) czy hiperwentylacja. Bywa także, że ów stan rozmycia, zjednoczenia, czy jakkolwiek inaczej to nazwać, indukuje się sam, co często zdarza się dzieciom. Metody „farmakologiczne”, użycie „wspomagaczy” tutaj pomińmy. Wiąże się to oczywiście z pewnymi zagrożeniami — zerkając za Zasłonę łatwo zwrócić na siebie uwagę mieszkańców Zaświatów, wśród których zdecydowanie więcej jest istot egoistycznych, mogących próbować wykorzystać podróżnika jako transporter do naszego świata lub do najrozmaitszych własnych celów, czy wręcz próbować go na stałe „zasiedlić”, „zamieszkać”. O wiele trudniejszą i bardziej niebezpieczną metodą podróży, zdecydowanie głębszej i dalszej jest „wychodzenie z siebie” czyli wysyłanie poza miedzę jednej z części składających się na naszą całość. Najczęściej/zwykle przebiega ono na zasadzie pewnego rodzaju częściowej/duchowej zmiennokształtności. Podróżuje zwykle ta część duszy czy składnik całości, jaką stanowimy, który w angielskich i celtyckich z pochodzenia tradycjach jest nazywany fetch, a w tej, z którą ja sama jestem związana najbliższym jej i najlepiej ją opisującym określeniem jest chyba fylgja. Zwykle owa część nas, wybierając się za miedzę, przybiera postać zwierzęcia, konkretnego, tego samego we wszystkich podróżach, choć nie zawsze w ten sposób to odbieramy. Sami nie możemy jej dostrzec, natomiast można w pewnym sensie doświadczać rzeczywistości spoza Zasłony Światów jej „zmysłami” jest to zresztą ta sama część nas, która komunikuje się z tym bóstwem, istotą, czy opiekunem, które jest nam najbliższe, któremu jesteśmy w szczególny sposób oddani czy odczuwamy z nim najmocniejszą więź. Bądź z którą to ono się komunikuje. I czasem — właśnie w wyniku posiadania wrodzonej zdolności albo przeżycia traumatycznych doświadczeń, może ona wybrać się w podróż bez naszej kontroli, zresztą zwykle naszej kontroli nie do końca podlega. Bywa czasem, że odłącza się od nas w wyniku bardzo silnych, zazwyczaj bolesnych doświadczeń emocjonalnych, jak utrata kogoś bardzo bliskiego, komu podświadomie nie pozwalamy odejść i „wysyłamy” ją za nim. Nieumiejętność panowania nad włączającymi się automatycznie stanami „podróżniczymi” tego rodzaju, niezdolność do utrzymania swoich składników w integracji jest bardzo niebezpieczna; może doprowadzić do tego, że ta część nas pozostanie od nas oderwana, na jakiś czas lub na stałe, co może zaowocować tym, że będziemy niepełni, utratą życiowego szczęścia i powodzenia — czasową lub nieodwracalną, a jej odzyskanie i ponowne scalenie z resztą całości będzie wymagało długich i trudnych starań, które mogą okazać się bezskuteczne lub zakończyć się po prostu śmiercią lub szaleństwem w wyniku kompletnego rozbicia. Tej metodzie podróży sprzyja stan „małej śmierci” — między snem a jawą. Należy jednak zdecydowanie odróżnić ją od snu jako takiego; często wyznacznikiem jej rzeczywistości/prawdziwości jest bardzo gwałtowne zapadanie w fazę REM, tuż po zamknięciu oczu lub śnienie od chwili zaśnięcia do przebudzenia powtarzających się snów, zwykle nie mających nic wspólnego z codziennością i znaną nam rzeczywistością, bądź rozwijających się i rozbudowanych sennych historii, w których obecni i aktywni są bogowie, przodkowie, opiekunowie, duchy; w których stajemy się uczestnikiem mitycznych albo eschatologicznych zdarzeń… choć nie zawsze w taki sposób to po powrocie rozpoznajemy. Często zrozumienie tego, czego doświadczyliśmy w podróży przychodzi z czasem, często również wymaga rady kogoś, kto wie o Zaświatach więcej od nas. Nie można jednak zapominać o tym, że nasza podświadomość ma bardzo bogatą wyobraźnię i dopiero po wielu powtórkach niezrozumiałych a powracających sennych wydarzeń lub po przeżyciu rozwijającej się ze snu na sen rozbudowanej historii można uznać podróż za rzeczywistą. Nie wszystko, co brązowe i leży pod krzakiem to butelka po piwie… a sny z tak zwanych Tych bywają przez podświadomość „podrabiane” Wiąże się z to zresztą z pewnymi mechanizmami związanymi z podświadomym „chciejstwem” ale o tym może kiedyś, kiedy indziej. W podróż drugą metodą, o ile nie następuje ona samoistnie, nie należy wybierać się bez wyraźnej i bardzo poważnej potrzeby. I dotyczy to również osób uważających się za doświadczonych praktyków. To nie zabawa. Wiąże się bowiem ze wspomnianym wyżej ryzykiem dezintegracji, która może być nieodwracalna. A jeśli takie „wycieczki” następują samoistnie, bez udziału naszej woli, bezwzględną koniecznością jest nauczenie się ich blokowania, nawet poprzez unikanie snu tak długo, jak to konieczne, by zmęczona „całość” nie była w stanie po zapadnięciu w sen się rozdzielić… Tyle prywatnego, popartego dość trudnymi przeżyciami z niedawnego czasu, związanymi z „metodą numer dwa”, połączonymi z celową bezsennością, której i niniejszy tekst jest owocem, spojrzenia na tę sprawę — być może ktoś uzna je za przydatne dla siebie…
-
Wilku, jakie inne energie? Energia we wszechświecie jest jedna - kinetyczna, potencjalna, elektryczna, magiczna, jaka by nie była, to tylko cały czas jedna energia... W wypadku magii kobiecej posługującej się emocjami - akurat faza księżyca ma znaczenie, podobnie jak faza cyklu miesięcznego - bo w danym momencie o wiele łatwiej konkretne emocje w sobie wzbudzić. Jeśli chodzi o inne rzeczy - często niepotrzebne są żadne narzędzia czy słowa - wystarczy trans zaindukowany w dowolny sposób i odpowiednio ukształtowana i ukierunkowana myśl. I również może czasem zadziwiać, jak łatwo "słowo staje się ciałem" ;)
-
Zaintrygowana wpisem pewnego wiccanina na moim blogu (zainteresowani znajdą ) postanowiłam zadać Wam pytanie. Wypowiadacz (się) stoi na stanowisku, że cezury astronomiczne i cykl solarny mniej sprzyjają "knuciu" i działaniom magicznym niż cykl księżycowy. Moim zdaniem oba te cykle wpływają na nas bardzo silnie, każdy na swój sposob i trzeba umieć podłączyć się pod to, co nazywam stanem świata, który między innymi wynika i z jednego i z drugiego. I podejmować działania magiczne takie, którym ów stan w danym momencie sprzyja - i pewne rzeczy robione w konkretnym momencie nie mają prawa się nie udać. Być może przy okazji to jakoś rozwinę ;) Ale jestem ciekawa Waszego zdania na ten temat - jak to u Was wygląda - tylko fazy księżyca, czy jednak wszystko, co dzieje się w naturze, razem z jej solarnymi cezurami, jednak wpływa korzystnie lub mniej korzystnie na efekt rozmaitych podejmowanych w danym momencie działań? A może jedno i drugie nie ma żadnego znaczenia, bo to i tak tylko "głowologia" jak mawia babcia Weatherwax? BTW - do Adminek - czy nie dałoby się zrobić jakoś tak, żeby edytor automatycznie nie zmieniał w tytule wątku początku każdego słowa na wielką literę? Strasznie to... słitashnie wygląda. A locha na masce
-
Użyć uroku osobistego. Jeśli się go nie ma, żadna magia nie pomoże ;)
-
A gdzie obrazek?
-
Nie. Wymaga tylko konsekwencji w realizacji podjętej decyzji i skutecznego używania woli. Jeśli ktoś nie potrafi rzucić palenia bez zewnętrznego wsparcia, to co w ogóle robi w "ezoteryce"? Za cienki jest nawet na "magię żywiołów", skoro sam ze sobą sobie nie potrafi poradzić. Świadomość podjętej decyzji, wytyczonego celu i konsekwentne dążenie do niego. Nic podświadomego, wszystko w pełni świadome, to jedyna droga do sukcesu. Nie tylko w rzucaniu palenia. We wszystkim innym też.
-
Jak to trudno we śnie doświadczyć bólu? To może też nie czuje się zapachów i nie widzi kolorów? W fazie REM wszystkie zmysły pracują, receptory dotykowe i bólowe też.
-
Zależy z punktu widzenia jakiej kultury. Na ich temat jest mnóstwo materiału, często wzajemnie sprzecznego, a google nie boli.
-
http://pl.wikipedia.org/wiki/Wst%C4%99ga_M%C3%B6biusa
-
Ile masz lat? Bo to bardzo typowe nerwicowe zachowania nastolatki. Zwykle mijają z czasem, ale czasami potrzeba interwencji psychiatrycznej, żeby się nie utrwaliły. Bo mogą przekształcić się w depresję ze składowa autoagresywną albo w niebezpieczne psychogenne zaburzenia odżywiania.
-
Ja tam zdecydowanie wolę mieć ego silne i zdrowe. Bo inaczej co będzie trzymać w ryzach id? Mam kierować się każdym instynktem i spełniać natychmiast każdą zachciankę? A może kierować się wyuczonymi opiniami i zachowaniami, które wymusza superego? Jedno i drugie pędem zaciągnie każdego delikwenta na oddział zamknięty. Już lepsze byłoby pisanie o ograniczaniu wpływu superego... Jeśli ezoteryka już czerpie (choćby samo nazewnictwo) z psychoanalizy, to może mogłaby to robić nieco mniej bezrefleksyjnie. A jeśli z filozofii Wschodu, to może by tak używać właściwego nazewnictwa, odpowiedniego do systemu, z którego konkretny sposób określania i traktowania "ja" został zaczerpnięty? A nie robić kompilacyjną papkę, która w tak kompilacyjnej postaci uniemożliwi komuś, kto weźmie ją na poważnie właściwe funkcjonowanie społeczne?
-
Oho, widzę, że nastoletni "angelolog" chce robić karierę i na Ezodarze... powodzenia :> Tu naiwnych idiotów jest mniej niż na ezoforumie...
-
Jakiego konkretie rodzaju rytuały, w jakim nurcie, odwołujące siędo jakiego systemu wierzeń czy też systemu magicznego? Bo rytuały rytuałom nierówne, wypadałoby trochę uściślić. Rytuałem jest nawet wstawanie o konkretnej porze i picie poranej kawy, więc wykonuje je praktycznie każdy... Albo inaczej - jakiego rodzaju problem wymaga zastosowania rytuału, to też trochę zawęży temat i pozwoli na wskazanie jakiejś konkretnej osoby albo hm... typu osób między którymi należałoby szukać tej właściwej.
-
Trudno mówić o późnym stadium jeśli ktoś rodzi się z zaburzeniami biochemicznymi na poziomie receptorowym... Późne stadium to kiedy człowiek wierzy w jakieś matryce energetyvczne... spustoszenie w umyśle zapewne nieodwracalne już.
-
Ta dziedziczna jest po prostu chorobą fizyczną, jak cukrzyca...
-
Tekst nienajgorszy, tyle że słowo "ezoteryka" w tytule odbiera mu powagę, wiele osób nie przeczyta więcej niż tytuł. Proponowałabym go zmienić na "Depresja widziana nieortodoksyjnie" albo coś w ten deseń. Ale pominąłeś czysto fizjologiczne przypadki depresji endogennej, polegające na wrodzonych zaburzeniach wyrzutu i wychwytu serotoniny, więc będącej takim psychicznym odpowiednikiem cukrzycy, bo mechanizm jest ten sam - narastająca oporność receptorowa na naturalnie wytwarzany związek - i jedynym leczeniem może być zatrzymywanie wychwytu zwrotnego i suplementacja - w takim wypadku żadne psychoterapie i zmiany nastawienia czy trybu życia, obecność przyjaciół etc. nie mogą nic zmienić... jedynie farmakoterapia od momentu wykrycia depresji takiego rodzaju do końca życia delikwenta. Bo ten rodzaj depresji jest chorobą czysto fizyczną, dającą psychologiczne/psychiatryczne objawy. Jest jednak rzadko u nas diagnozowana, wynika to w dużym stopniu z żałosnego poziomu naukowego polskich psychiatrów, którzy jednak zalecają farmakoterapię w takich przypadkach depresji, gdzie jest kompletnie zbędna i może przynieść więcej szkody niż pożytku, bo w przypadkach depresji mającej wyraźny powód, jak po utracie kogoś bliskiego czy pracy, rozstaniu itd. podawanie leków jest kompletnie zbędne. Co prawda ja bym tego nie nazywała depresją, a naturalnym obniżeniem nastroju w wyniku konkretnych przyczyn. Dopiero jeśli to obniżenie nastroju jest niewspółmierne (w sensie niewspółmiernie duże, w przeciwnym wypadku można mówić raczej o znieczuleniu) do przyczyny, albo trwa nienaturalnie długo - można mówić o depresji. No na litość, nie mówmy, że każdy, komu umarło dziecko, świeżo rozstał się z partnerem lub stracił pracę, której oddał kilkanaście lat życia i przez kilka miesięcy z tego powodu cierpi i jest smutny, "ma depresję" i wymaga podawania leków lub czegokolwiek innego poza obecnością obok przyjaciół. Współczesny kult radości, optymizmu i zadowolenia jest równie chory, jak kult młodości, bycia "fit" i tabuizacja śmierci. Każda kobieta, która jest grubsza od Twiggi jest otyła. Każdy, kto nieustannie nie tryska optymizmem i radością życia ma depresję. Ech, czasy... Problem leży nie w jakichś "przepływach energii", ale w tym, że 99% ludzi ma znajomych, nie przyjaciół... nawet w rodzinach czy małżeństwach bliskość i porozumienie są iluzoryczne, jakieś takie sztuczne i plastikowe. Posłuchajcie, jak między sobą rozmawiają znajome Wam małżeństwa... lub własnych rozmów z partnerami... i to tutaj leży chyba sedno problemu - w braku realnej międzyludzkiej bliskości. W spłyceniu i spłaszczeniu naturalnych międzyludzkich więzi. Ale dostrzec je można tylko, gdy samemu się takiej niespłyconej bliskości doświadcza
-
A kto na czym polega klasyfikacja tych "bytów" na "niższe" i "wyższe"? Wzroście, kiedy się materializują?
-
Rozgoryczenie? Z jakiego niby powodu? Bana na ezoforum, o który starałam się od roku, coraz ostrzej się wypowiadając i testując wytrzymałość adminów, którzy uprzednio zamiast bana dali mi rangę eksperta? Ależ ja się doskonale bawię, moje samopoczucie nie ma z rozgoryczeniem nic wspólnego
-
Wreszcie udało Ci się mnie swoimi wyimaginowanymi podejrzeniami i oskarżeniami sprowokować. Zadowolona? Pisałam długiego posta, ale (może litościwy) los sprawił, że kliknęłam w coś, co jego treść wytarło. Dobra, próbujemy od początku. Ostro, bo przecież tego się spodziewasz i oczekujesz - więc masz, czego chciałaś Dyskusja z Tobą jest spieraniem się z kimś, kto najwyraźniej przypisuje innym własne intencje. Bo o tak bogatą wyobraźnię, byś wymyślała celem przypisania mi intencje, które są Ci obce Cię nie posądzam. Nie jesteś przecież nawet w stanie zrozumieć ani postaw ani poglądów sobie obcych. Nie potrafisz zrozumieć prezentowania swojego zdania tylko po to, by je zaprezentować, bez ukrytych podtekstów? Chyba każdy, kto współpracował z Tobą w prowadzeniu Twojego forum (albo próbował współpracować, starając się uważać Cię za normalną osobę) uważa Cię za fałszywą manipulantkę chorą na obsesję władzy. Nie zaprzeczysz temu, sama ostrzegałaś, żebym nie słuchała dotyczących Cię plotek... ale posłuchałam w końcu... z kilku stron - a w każdej plotce jest przecież ziarno prawdy. Z takim podejściem do ludzi Twoje forum nigdy nie stanie się niczym więcej niż prywatne poletko o żałosnej wartości merytorycznej. Nie zmieniałam image'u, odkąd używam sieci bawię się na niej własnym obrazem, kształtowaniem go i obserwowaniem reakcji odbiorców. Bo w odróżnieniu od Ciebie mam coś takiego jak dystans do własnej osoby i potrafię odróżnić zabawę, której służy sieć od rzeczywistości. Ktoś, kto tego nie potrafi, i wszystko w życiu traktuje śmiertelnie poważnie, tego nie zrozumie. Bawię się własnym kosztem tak samo, jak kosztem czytelników. Bo net jest jedynie narzędziem rozrywki. Ale po co wyjaśniam to osobie, która i tak będzie innych oceniać przez własny pryzmat... No i poza tym celowo budzę negatywne emocje odbiorców moich wypowiedzi, drażnię ich i wkurzam - bo każda emocja niesie z sobą mnóstwo energii. Odfiltrowanie jej pozytywnego lub negatywnego zabarwienia jest rzeczą niezwykle łatwą... a zresztą obserwowanie wywołanej przez siebie frustracji jest również bardzo dobrą zabawą. Podejrzewasz, że cokolwiek z moich wypowiedzi odsłania MNIE? Znów widać sądzisz według siebie Młot nie jest symbolem "wiary". W heathenry nie ma takiego symbolu. I nie ma wiary, bo do niczego nie jest potrzebna. Jest doznanie, bezpośredni kontakt ze Starszymi. Wierzysz w istnienie swoich synów, czy oni po prostu są? To samo dotyczy istnienia naszych bogów, nie trzeba wierzyć w tych, z którymi na co dzień ma się do czynienia. Prędzej muszę zmuszać się do wierzenia w Twoje realne istnienie, takich dziwacznych i pokręconych mentalnie istot wielu na świecie nie ma i to niewyobrażalne, że w ogóle mogą istnieć, trzeba się zmuszać do wiary w ich istnienie, bo rozum mu zaprzecza. Nie możesz być prawdziwa. Nikt nie jest tak głupi. Młot jest po prostu przekaźnikiem łączącym z jednym ze Starszych. Narzędziem. A uczucia religijne heathen nie są tak delikatne, by w ogóle dało się nimi zachwiać, czy je urazić. W każdym razie trzeba o wiele więcej niż nieudolnych prób podejmowanych przez kogoś niewyobrażalnie głupiego. Za to krzyż - i piszę to, bo sama zaczęłaś, próbując mnie obrazić nietrafionym atakiem na młot, problem w tym, że mnie obrazić się nie da, jak mawiała moja babcia "obrażają się tylko panny służące" - jest narzędziem kary śmierci, okrutnej i sadystycznej, wobec szumowin i pospolitych przestępców, niebędących członkami rzymskiej wspólnoty. Bo obywateli rzymskich karano śmiercią przez ścięcie. I pół biedy jeszcze, że przedstawiana na nim postać nigdy historycznie nie istniała, gdyby istniała, byłby to symbol jeszcze żałośniejszy. Gardzę religią niewolników, którzy ją sobie wymyślili, by po śmierci dostać nagrodę za nieudane życie doczesne. Mówię to otwarcie. Uważam ją za szkodliwą mentalnie i moralnie, choćby z tego względu, że czyni z ludzi jednostki fałszywe, słabe, nieodpowiedzialne (bo przecież odpowiedzialność za popełnione zło można z siebie zrzucić, tłumacząc się przy tym wrodzoną przez grzech pierworodny słabością i niedoskonałością), pokorne gnidy i odbiera samodzielność myślenia. Dowodem na to jest nawet wyniesiony ostatnio na ołtarze Wojtyła, przez ćwierć wieku kryjący afery pedofilskie, wybielający sprawców, więc przyczyniający się do cierpienia ofiar... Poza tym - no tak, ale nie znasz nawet podstaw angielskiego... to akurat nic złego, choć w dzisiejszych czasach ewidentny dowód nieprzystosowania... Koniec dyskusji. Leżącego się nie kopie. Przez chwilę uznałam Cię za osobę rozsądną i niegłupią. Nawet w niniejszym wątku próbowałam rozmawiać z kimś takim. Czyli z kimś kogo nie ma - "rozsądna i niegłupia" Elza była tylko wytworem mojej wyobraźni. Pomyliłam się, szkoda. Ale dość o Tobie - jak mówi mądre powiedzenie - "nigdy nie spieraj się z idiotą, bo najpierw sprowadzi cię do swego poziomu, a później pokona doświadczeniem". Tego ostatniego Ci przecież nie brak.
-
Nie, szanowanie poglądów, z którymi się nie zgadzamy i uważamy je za szkodliwe byłoby hipokryzją. Byłoby wyrażaniem szacunku wobec czegoś, czego się de facto nie szanuje, wynikiem politycznej poprawności. Dlatego np. nigdy nie uszanuję chrześcijaństwa. I nigdy nie będę kłamać że podstawy ideowe i moralne tej religii są w moim mniemaniu szacunku warte. Niezależnie od tego, czy wypowiadające dane poglądy osoby grają, czy nie. To czy grają można ocenić dopiero w poznaniu bezpośrednim - bo tylko znany twarzą w twarz człowiek jest człowiekiem, godnym szacunku lub nie, zbiór znaków w internecie człowiekiem nie jest, jest tylko zbiorem znaków. Zdarzyło mi się poznać pozawirtualnie sporo osób znanych wcześniej przez net i zauważyłam jedno - im bardziej nieposzlakowany obraz własnej osoby ktoś na sieci tworzył, tym dalsza od tego obrazu była rzeczywistość. Ta prawidłowość potwierdziła się w 100%. Poza tym ja w poprzednim poście niczego nie interpretowałam...
-
Ja nie jestem w stanie szanować nikogo, kogo nie poznałam osobiście na przykład. I w tym momencie nieważne, jakie ma wykształcenie. Osoba, którą najwyżej w życiu ceniłam, moja niania z Podlasia, która zresztą była szeptuchą, miała ukończone tylko trzy klasy przedwojennej podstawówki. A była najbardziej godną szacunku i najmądrzejszą osobą, z jaką miałam do czynienia. Kreacja przez dowolne medium - internet, a nawet zwykłą papierową korespondencję, którą osobiście przedkładam nad znajomości internetowe, sobie, a rzeczywisty człowiek to zupełnie co innego - i nie na podstawie wykształcenia się to ocenia. Bez kontaktu bezpośredniego ma się do czynienia jedynie z mempleksem, nie człowiekiem. Pół biedy jeszcze, kiedy taki obraz ktoś produkuje świadomie, niejednokrotnie spotkałam się z nieświadomą i w dobrej wierze tworzoną postacią będącą całkowitym przeciwieństwem osoby, którą późnej poznałam. Co zabawne - zwykle takie osoby kreowały się na samo dobro, a w praniu, w poznaniu osobistym, wychodziły na kompletne śmieci. Odtąd nie ufam nikomu, kto sam o sobie mówi, jaki to jest altruistyczny, rozumiejący, ciepły i tak dalej. Zatem nie ze mną się zgadzasz, Elzo, ale z produkowanym przeze mnie obrazem, z człowiekiem mogącym nic wspólnego nie mieć.I z zaprezentowanym przez obraz poglądem. Jeśli nie zna się kogoś bezpośrednio, można co najwyżej oceniać prezentowane przez niego poglądy lub opisywane publicznie (ale nie przez niego samego, a przez osoby trzecie) działania, nie osobę. Ale wielu zdaje się o tym zapominać utożsamiając mempleks z człowiekiem. Póki nie spotkałam kogoś twarzą w twarz, jako człowiek dla mnie nie istnieje, istnieje coś, co wisi w jakiejś medialnej chmurze, mogące nie mieć nic w rzeczywistych cechach wspólnego z produkującą to osobą. I dalej będę stała na stanowisku, że człowieka szanuje się za coś, za sam fakt istnienia szacunek nie należy się nikomu, jedyne obojętność.
-
Z runami to nie ma nic wspólnego. Zresztą kamienie z inskrypcjami runicznymi, to zupełnie gdzie indziej.
-
Pod warunkiem, że coś takiego ma. Zdrowiej zresztą, jeśli zamiast sumienia używa się intelektu i na zimno rozważa cechy danej osoby, których bilans wskaże, czy jest godna szacunku, czy nie.
-
Ja polecam raczej Węsiory, paręnaście kilometrów od Odr. Odry są zdecydowanie przereklamowane.