Szept

Wędrowanie

5 postów w tym temacie

Lubię góry. Góry, las, przyrodę. Kto w dzisiejszych czasach nie lubi? Z okna widzę Góry Sowie i Ślężę. Dwa moje ukochane miejsca na Ziemi. I gdy przychodzi dzień wolnego, jadę tam lub…. Tam.

Staję na początku szlaku i unosze powoli głowę ku szczytowi, na który zamierzam wejść.

Zaczyna się wędrówka.

Zwykle towarzyszy mi syn. Czasem ktos z przyjaciół. Ale tam na szlaku, w czasie wedrowania jestem tylko ja otaczający mnie świat. Ten zas jest jakby pełniejszy, bardziej tłoczny, bo zewsząd spoglądają na mnie ci, których z reguly nie zauważamy.

Kocham rozmowy ze sobą, moje wlasne medytacje w czasie tej wedrówki.

Wtedy bardziej otwieram się na Boga, a On mówi jakby głośniej i wyraźniej.

Co czuję?

Niepokój, a nawet lek, kiedy przemierzam uroczyska Gór Sowich. Cisza tego miejsca, gdzie nawet owady milkną jest ciężka. Inna od lekkości ciszy Pustyni.

Chłonę zieleń i dźwięk, kiedy przekraczam tę granicę życia i śmierci. I idę dalej. Przy szczycie odczuwam już drżenie a potem z radością wędrowca spoglądam na mój dom. Teraz jakby maleńki i odległy, z wysokości Wielkiej Sowy.

Inaczej jednak odczuwam potęgę Ślęży i jej odwiecznych duchów. Gdy idę w górę słyszę ich rozmowy i głosy. Mówią do mnie, czasem się skarżą, czasem zartują.

Nie oglądam się za siebie nigdy, kiedy wchodzę na Ślężę. Dla mnie to rodzaj prawa.

Na szczycie, za starym, opuszczonym kosiółkiem jest skała. Poszarpana gdy się na nią wchodzi i płaska jak stół gdy się już na niej stanie. Dla mnie i syna to sam szczyt tej świętej góry. Kładziemy się na nim i obserwujemy sokoły na niebie. A potem wyciągamy bębny i gramy w rytm jai dyktuje nam serce, i nie ma świata wokół, tylko My, Moc Ślęzy i duchy tej góry. Nawet jej władca, Mądry Niedźwiedź, przysiada obok. Przymyka powieki i słucha rytmu serca bębna i Ziemi. I góry.

Na te jedną chwilę nie ma wokół nic. Ani turystów, ani gwaru ani nawet nas. Tylko Rytm. Życie.

Wokół leżą rozsypane runy i amulety, które chłoną moc tej świętej góry. Nasycają się nią by potem oddac ją nam.

Bęben cichnie i wraca życie.

Ja i syn powoli schodzimy w dół. Często w milczeniu, często rozmawiając już o zwyczajnych sprawach jak matka i dziecko. Magia została na szczycie i w nas…

Nie oglądamy się za siebie….

1

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

A zwłaszcza że ma się kogoś przy boku ,wtedy  wiele rzeczy może być piękne .

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach
Dnia 19.12.2010 o 15:57, Szept napisał:

Lubię góry. Góry, las, przyrodę. Kto w dzisiejszych czasach nie lubi? Z okna widzę Góry Sowie i Ślężę. Dwa moje ukochane miejsca na Ziemi. I gdy przychodzi dzień wolnego, jadę tam lub…. Tam.

Staję na początku szlaku i unosze powoli głowę ku szczytowi, na który zamierzam wejść.

Zaczyna się wędrówka.

Zwykle towarzyszy mi syn. Czasem ktos z przyjaciół. Ale tam na szlaku, w czasie wedrowania jestem tylko ja otaczający mnie świat. Ten zas jest jakby pełniejszy, bardziej tłoczny, bo zewsząd spoglądają na mnie ci, których z reguly nie zauważamy.

Kocham rozmowy ze sobą, moje wlasne medytacje w czasie tej wedrówki.

Wtedy bardziej otwieram się na Boga, a On mówi jakby głośniej i wyraźniej.

 

Co czuję?

Niepokój, a nawet lek, kiedy przemierzam uroczyska Gór Sowich. Cisza tego miejsca, gdzie nawet owady milkną jest ciężka. Inna od lekkości ciszy Pustyni.

Chłonę zieleń i dźwięk, kiedy przekraczam tę granicę życia i śmierci. I idę dalej. Przy szczycie odczuwam już drżenie a potem z radością wędrowca spoglądam na mój dom. Teraz jakby maleńki i odległy, z wysokości Wielkiej Sowy.

 

Inaczej jednak odczuwam potęgę Ślęży i jej odwiecznych duchów. Gdy idę w górę słyszę ich rozmowy i głosy. Mówią do mnie, czasem się skarżą, czasem zartują.

Nie oglądam się za siebie nigdy, kiedy wchodzę na Ślężę. Dla mnie to rodzaj prawa.

 

Na szczycie, za starym, opuszczonym kosiółkiem jest skała. Poszarpana gdy się na nią wchodzi i płaska jak stół gdy się już na niej stanie. Dla mnie i syna to sam szczyt tej świętej góry. Kładziemy się na nim i obserwujemy sokoły na niebie. A potem wyciągamy bębny i gramy w rytm jai dyktuje nam serce, i nie ma świata wokół, tylko My, Moc Ślęzy i duchy tej góry. Nawet jej władca, Mądry Niedźwiedź, przysiada obok. Przymyka powieki i słucha rytmu serca bębna i Ziemi. I góry.

Na te jedną chwilę nie ma wokół nic. Ani turystów, ani gwaru ani nawet nas. Tylko Rytm. Życie.

Wokół leżą rozsypane runy i amulety, które chłoną moc tej świętej góry. Nasycają się nią by potem oddac ją nam.

 

Bęben cichnie i wraca życie.

Ja i syn powoli schodzimy w dół. Często w milczeniu, często rozmawiając już o zwyczajnych sprawach jak matka i dziecko. Magia została na szczycie i w nas…

Nie oglądamy się za siebie….

Wtedy bardziej otwieram się na Boga, a On mówi jakby głośniej i wyraźniej.

 

Co czuję?

Niepokój, a nawet lek, kiedy przemierzam uroczyska Gór Sowich. Cisza tego miejsca, gdzie nawet owady milkną jest ciężka. Inna od lekkości ciszy Pustyni.

Chłonę zieleń i dźwięk, kiedy przekraczam tę granicę życia i śmierci. I idę dalej. Przy szczycie odczuwam już drżenie a potem z radością wędrowca spoglądam na mój dom. Teraz jakby maleńki i odległy, z wysokości Wielkiej Sowy.

 

Inaczej jednak odczuwam potęgę Ślęży i jej odwiecznych duchów. Gdy idę w górę słyszę ich rozmowy i głosy. Mówią do mnie, czasem się skarżą, czasem zartują.

Nie oglądam się za siebie nigdy, kiedy wchodzę na Ślężę. Dla mnie to rodzaj prawa.

 

Na szczycie, za starym, opuszczonym kosiółkiem jest skała. Poszarpana gdy się na nią wchodzi i płaska jak stół gdy się już na niej stanie. Dla mnie i syna to sam szczyt tej świętej góry. Kładziemy się na nim i obserwujemy sokoły na niebie. A potem wyciągamy bębny i gramy w rytm jai dyktuje nam serce, i nie ma świata wokół, tylko My, Moc Ślęzy i duchy tej góry. Nawet jej władca, Mądry Niedźwiedź, przysiada obok. Przymyka powieki i słucha rytmu serca bębna i Ziemi. I góry.

I tu jest fajny opis medytacji  dynamicznej (  auto-psychoterapii ) ,kiedy to jesteśmy zmęczeni ,i na szczycie możemy już oczyszczeni będąc z podświadomych duchów ,myślokrztałtów , wejść w trans medytacyjny -Samadhi 

Samādhi (nie mylić z mahasamadhi) (skt समाधि, chiń. sanmade 三摩提 lub sanmei 三昧, kor. samadi 사마디 lub sammae 삼매, jap. さんまい, wiet. tam-ma-địa) — w religiach dharmicznych oznacza medytacyjne pochłonięcie, stan osiągany dzięki wytrwałej praktyce medytacji (np. zazen lub innej), polegający na głębokiej koncentracji niezakłóconej zewnętrznymi bodźcami. Samadhi nie polega na izolacji od świata, tylko na takim zjednoczeniu z nim, które wolne jest od lgnięcia do zjawisk.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Samadhi

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Żeby dodać komentarz, musisz założyć konto lub zalogować się

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą dodawać komentarze

Dodaj konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się tutaj.


Zaloguj się teraz

  • Przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników, przeglądających tę stronę.