Gość

Proby opetan,symptomy,znaki.

60 postów w tym temacie

Ale tak czy siak drzwi które otworzyłaś nie da się już zamknąć, dlatego w zasadzie nie ma takiej opcji, że oczyścisz się i będziesz miała święty spokój raz na zawsze.

Luana juz nie przesadzajmy,nie stresuj dziewczyny,bo oboje wiemy ze tak nie jest. :!:

Jak można zamknąć takie drzwi?

(bo ja rozumiem, że drzwi o jakich mówicie, odnoszą się do tego, ze jesteś już widzialny?)

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Owszem, mnie o to chodziło i nadal podtrzymuję.

Luana juz nie przesadzajmy,nie stresuj dziewczyny,bo oboje wiemy ze tak nie jest. :!:

No to jesteście sami obywatelu :)

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Powiem tak, ten kto wstępuje na drogę magii, choćby i przypadkiem, choćby tylko jednym niewinnym zaklęciem, porusza rodzaj pajęczej sieci. Ktoś gdzieś taki sygnał dotknięcia nici odbiera i pędzi w kierunku, skad nadszedł.

Jednak takie drzwi raz otworzone mozna zamknać.

Wymaga to pracy i dobrej woli, ale jeśli ktoś naprawdę chce z magią, z ezoteryką zerwać to zerwie. Mozna się oczyścić bardzo skutecznie i wcale nie korzystać z pomocy egzorcysty, choć dla niej zaawansowanych w drodze ezo to nie łatwa sztuka. Ale można.

Z każdego upadku mozna się podnieść.

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Ale ja chciałam wiedzieć, jak :)

Bo "praca i dobra wola" to pojęcia raczej oględne i niewiele mówią o tym, jak to zrobić. Jak przestać być widzialnym.

I nie ma co tutaj się przerzucać tajemniczo brzmiącym "zaawansowaniem w ezo". ;) To trochę tak, jakby osobie chcącej rzucić papierosy proponować inną markę handlową.

I nie chodzi o zerwanie z magią i ezoteryką, ale o zamknięcie drzwi.

Bo mogę się uprzeć, ze z tym kończę. Że nie chcę nic widzieć i słyszeć. Ale tak się nie da. To "woła".

Koniec to nie tylko moja decyzja i nie możemy iść w takie naiwności, że sobie "popapam" światowi duchowemu (bo wytrzymam dobrą wola i pracą nad sobą, że sama nie wdepnę znów), a to się do nas uśmiechnie uroczo na "do widzenia", i zrezygnuje na zawsze z potencjalnej dojnej krowy.

Ja się pytam, czy się da - i ewentualnie jak - przestać być widzialnym.

Wrócić do stanu wyjściowego.

Da się?

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach
Ale ja chciałam wiedzieć, jak :)

Bo "praca i dobra wola" to pojęcia raczej oględne i niewiele mówią o tym, jak to zrobić. Jak przestać być widzialnym.

I nie ma co tutaj się przerzucać tajemniczo brzmiącym "zaawansowaniem w ezo". ;) To trochę tak, jakby osobie chcącej rzucić papierosy proponować inną markę handlową.

I nie chodzi o zerwanie z magią i ezoteryką, ale o zamknięcie drzwi.

Bo mogę się uprzeć, ze z tym kończę. Że nie chcę nic widzieć i słyszeć. Ale tak się nie da. To "woła".

Koniec to nie tylko moja decyzja i nie możemy iść w takie naiwności, że sobie "popapam" światowi duchowemu (bo wytrzymam dobrą wola i pracą nad sobą, że sama nie wdepnę znów), a to się do nas uśmiechnie uroczo na "do widzenia", i zrezygnuje na zawsze z potencjalnej dojnej krowy.

Ja się pytam, czy się da - i ewentualnie jak - przestać być widzialnym.

Wrócić do stanu wyjściowego.

Da się?

Tak się nie da. Albo zamykasz się i odchodzisz od ezo raz na zawsze, tłumisz wołanie (a da się i to nie takie trudne, bo np dobre egzorcyzmy bardzo wyciszają i zamykają).

Natomiast widzialna to będziesz, jeśli dalej tą drogą bedziesz kroczyła. Drogę ezoteryczną czy nawet rozowju duchowego. jednak mozna się nauczyć być czasem niewidzialnym, lub wejść na taki etap,. że twoja widzialność po tamtej stronie nie przyciągnie tego mrocznego tałatajstwa. Medytacja, praca nad sobą, praca w Króliczej Norze (jest o tym w stosownym dziale tu na forum), potrafi sprawiać, ze wchodzisz na niejako wyższy poziom i pewne byty nie mają do Ciebie dostępu.

Ostrożnym być zawsze trzeba, ale poza tym można się skutecznie chronić.

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach
No to jesteście sami obywatelu :D

Jak zawsze,jakos z tym musze zyc:D

Jak można zamknąć takie drzwi?

(bo ja rozumiem, że drzwi o jakich mówicie, odnoszą się do tego, ze jesteś już widzialny?)

Jak to jak,normalnie :)

Wielkim bledem osob poczatkujacych w Magii jest wlasnie to ze nie maja przerobionej procedury odwolywania,zamykania rytualu itp.

I wyglada to tak pozniej ze mowimy o tym ze otwiera sie drzwi a nie mozna ich zamnknac,ze jestesmy zawsze widoczni dla wymiaru duchowego.

Powiem tak obojetnie czy zajmujemy sie Magia czy nie i tak jestesmy widoczni dla tamtej strony...poniewaz koniec koncow stamtad przeciez przychodzimy.Cialo jest tylko pojazdem dla duszy,chwilowym,ktory ulega zniszczeniu pod wplywem czasu.

Powiem tak, ten kto wstępuje na drogę magii, choćby i przypadkiem, choćby tylko jednym niewinnym zaklęciem, porusza rodzaj pajęczej sieci. Ktoś gdzieś taki sygnał dotknięcia nici odbiera i pędzi w kierunku, skad nadszedł.

Ta siec oplata wszystkie zyjace istoty,bez wzgledu czy zajmujesz sie Magia czy nie.Stad czasami stwierdzenia ze obojetnie czy wierzysz w dzialanie Magii czy nie,i tak Cie dosiegnie jak ma dosiegnac.

Ale ja chciałam wiedzieć, jak :)

Oj Kantabra,wytrwala praca :) Nie ma gotowej recepty,jak tabletki na bol glowy,kazdy przypadek jest indywidualny,do kazdego trzeba inaczej podejsc.

Przedstawie to w skrocie na przykladzie rytualu,rytualu podczas ktorego przywolujemy byty duchowe.

W momencie gdy kogos zapraszamy do rzeczywistosci,tworzymy cos na ksztalt pomostu ktory laczy nasz swiat z wymiarem duchowym.Jest dosyc niebezpieczna operacja,bo nigdy nie wiadomo kto przyjdzie.Ale gdy juz dojdzie do takiego polaczenia musimy miec swiadomosc ze zostaje nam jeszcze zamkniecie takiego przejscia zeby uniemozliwic dostanie sie do nas innym mieszkancom swiata duchowego nie zawsze pozytywnie do nas nastawiaonym.Czasami bywa trudno,owszem przyznam,ale nikt nie powiedzial ze Magia jest latwa i bezpieczna.

Tak wiec najwazniejsze jest przygotowanie,jezeli ktos cos zawali podczas rytualu to mozemy powiedziec ze ,,drzwi sa otwarte" i znam przypadki gdzie trwalo to latami,jednak nawet po latach mozna to zamknac.

Ale tak czy siak drzwi które otworzyłaś nie da się już zamknąć, dlatego w zasadzie nie ma takiej opcji, że oczyścisz się i będziesz miała święty spokój raz na zawsze.

Tak czy siak jak ktos robi wszystko tak zeby podstawowym priorytetem podczas rytualu bylo bezpieczenstwo,potrafi tak samo zamknac drzwi jak je otworzyl.

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

No ale jakiego rytuału, Kochani Wy moi. :D Panna przyszła, zaświeciła że zacytuję: "medytacją, próbami OBEE, podróżami astralnymi, próbami otwarcia czakr" i boi się dochapanego towarzystwa właśnie z tego tytułu.

Oj Kantabra,wytrwala praca :) Nie ma gotowej recepty,jak tabletki na bol glowy,kazdy przypadek jest indywidualny,do kazdego trzeba inaczej podejsc.

To to mamy indywidualny. No i żeby nie było ze tutaj jeżdżę po ambicji czy cokolwiek i Niuni coś pokątnie załatwiam. ;) Po prostu ciekawa jestem, jak dojść do stanu wyjściowego (bo ponoć można), jak dziewczyna zaczęła już z siebie robić kanalik do fajnych zabaw i nagle się jej widzi-mi-się wystrachało.

W sensie, żeby nie musiała się później bać, że coś się nowego przygrucha i będzie permamentnie cacy czystą świeżynką jak ezo-nietknięta. Bo porównując z ezo-nietkniętą, oprócz otwieranych drzwi wejściowych ma otwarte drzwi balkonowe, okno w pokoju i lufcik na poddaszu.

I się pytam, czy znów może mieć otwieralne z zewnątrz tylko drzwi wejściowe, i to na zamek.

Da się? Dokładnie o to ja pytałam...

Tak się nie da. Albo zamykasz się i odchodzisz od ezo raz na zawsze, tłumisz wołanie (a da się i to nie takie trudne, bo np dobre egzorcyzmy bardzo wyciszają i zamykają).

Ekhem. Nie wiem czy Ty to zauważyłaś, ale właśnie napisałaś że jasno- widzenie i słyszenie (zdolność/umiejętność) jest wynikiem opętania/wpływu siakiegoś bytu. :!: :!: Skoro na to zamyka egzorcyzm.

W ten sposób każdy ezo-uzdolniony jest "pod wpływem" i dochodzimy do wyśmiewanego tutaj w każdym poście kościelnego pojęcia ezoteryki. ;) Widzisz to, prawda?

jednak mozna się nauczyć być czasem niewidzialnym

?

O, możesz rozwinąć tą myśl, proszę?

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach
Tak się nie da. Albo zamykasz się i odchodzisz od ezo raz na zawsze, tłumisz wołanie (a da się i to nie takie trudne, bo np dobre egzorcyzmy bardzo wyciszają i zamykają).

Ekhem. Nie wiem czy Ty to zauważyłaś, ale właśnie napisałaś że jasno- widzenie i słyszenie (zdolność/umiejętność) jest wynikiem opętania/wpływu siakiegoś bytu. :!: :!: Skoro na to zamyka egzorcyzm.

W ten sposób każdy ezo-uzdolniony jest "pod wpływem" i dochodzimy do wyśmiewanego tutaj w każdym poście kościelnego pojęcia ezoteryki. ;) Widzisz to, prawda?

Nic takiego nie napisałam, po prostu wiem, że egzorcyzmy katolickie zamykają wszelkie uwrazliwienie na ezoterykę. Jeśli ktoś ma zdolności lub wrażliwość tzw ezoteryczną, a z jakiegoś powodu podda się egzorcyzmom, to nie tylko odpędzi się ewentualny byt ale także pozamyka czakry, odetnie od magii i tego drugiego świata. Zresztą mówię tu o egzorcyzmach katolickich, bo świeckie nieco inaczej wyglądają.

jednak mozna się nauczyć być czasem niewidzialnym

?

O, możesz rozwinąć tą myśl, proszę?

Kwestia wizualizacji. Wizualizujesz rodzaj kokona lub innej bariery mentalnej, za którą stajesz się niewidzialna dla bytów lub innych ezoteryków. Z czasem po porstu to robisz, juz bez wizualizacji i zwyczajnie znikasz, jak za niewidzialnymi drzwiami.

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach
Nic takiego nie napisałam, po prostu wiem, że egzorcyzmy katolickie zamykają wszelkie uwrazliwienie na ezoterykę. Jeśli ktoś ma zdolności lub wrażliwość tzw ezoteryczną, a z jakiegoś powodu podda się egzorcyzmom, to nie tylko odpędzi się ewentualny byt ale także pozamyka czakry, odetnie od magii i tego drugiego świata. Zresztą mówię tu o egzorcyzmach katolickich, bo świeckie nieco inaczej wyglądają.

Szczerze? Ja mam dosyć mieszane uczucia, jeśli chodzi o egzorcyzm świecki. Ja miałam problem, duży, przez długi czas, a ezoterycy widzieli we mnie tylko tyle, ze miałam większe zdolności uzdrawiania/wrażliwości/czucia. Zresztą, miałam i super aurę, waliło ode mnie biało-złotym światłem na kilometr. Nikt nie widział we mnie problemu, mimo że się bardzo męczyłam. Egzorcysta katolicki rozpoznał problem po jednej rozmowie.

Kwestia wizualizacji. Wizualizujesz rodzaj kokona lub innej bariery mentalnej, za którą stajesz się niewidzialna dla bytów lub innych ezoteryków. Z czasem po porstu to robisz, juz bez wizualizacji i zwyczajnie znikasz, jak za niewidzialnymi drzwiami.

No ale obrony mentalne mają to do siebie, ze jak można je nałożyć, to można i zdjąć. Jak po drugiej stronie masz kogoś bardziej kumatego, to niespecjalnie masz coś do gadania, a taka ochrona zaczyna wyglądać jak dziecięca zabawa "zakryję sobie oczy rączkami i nikt mnie nie będzie widzieć".

Mi chodziło bardziej o to, jak zniknąć i się w ogóle niczemu nie rzucać w oczy. Jak zniknąć widocznością ze świata duchowego. Z tego wniosek, ze na razie, póki co, takie warunki spełnia jedynie wspomniany przez Ciebie egzorcyzm katolicki?

Pozdrawiam :)

I dziękuję, że dalej ciągniesz temat

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Egzorcyzmy katolickie są skuteczne ale mają to do siebie, ze niestety całkowicie zamykają na świat duchowy i ezoteryczny. Co zas do egzorcyzmów świeckich czy ezoterycznych to tu faktycznie trzeba być ostroznym, bo wielu jest naciągaczy i takich, co nie widzą a reklamuja się, ze widzą :)

Co do znikania po tamtej stronie to w świcie astralnym wysoko to jest ok i tam możbna być - jeśli sie jest w stanie - bezpiecznie. Komu uda się tam spokojnie przebywać to nie będzie widoczny dla mrocznych bytów i w astralu.

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Zastanawia mnie jedna rzecz odnośnie egzorcyzmów katolickich, zamykają na amen, odcinają od wszystkiego, zakręcają kurek z energią dla głodnych bytów... więc czy zamykają nas samych na nas samych? Wszystko to wszystko, jeżeli nie jesteśmy jedną jednością, a po części zamknięci po części otwarci, to jak możemy czuć, np.: Boga? siebie? swoje serce? Tu bym rozmyślał, o ile moje myślenie jest poprawne, czy te egzorcyzmy, takie mocne na dłuższą metę sa dobre...

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Właśnie. Słusznie zauważyłeś. Sama sie nady tym zastanwiałąm. Przy tym z tego co zauwazyłam u osob po katolickich egzorcyzmach, naprawdę miewają problemy emocjonalne ze soba.

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

No wałśnie te co znam nie miały. Dlatego sobie głośno myslę

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

To że ktoś ma problemy emocjonalne sosna nie znaczy od razu ze ma mega problem (no, powiedzmy). Mogło być z nimi wszystko ok.

Nie do końca zrozumiałem pytania, ale wydaje mi się że to co napisałem jest na temat :lol:

"gdyby wszystko było z nimi ok, jakim prawem miałoby się im coś stać ?"

Gdyby wszystko było ok, nie poszedłby dany jegomość do egzorcysty.

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Hmm czyli mam rozumieć, że problemy emocjonalne mogą być krokiem do TEGO?

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach
Hmm czyli mam rozumieć, że problemy emocjonalne mogą być krokiem do TEGO?

już kiedyś czytałam właśnie na ten temat, że osoby które mają chorą psyche lub problemy natury emocjonalnej są opętane i jak najbardziej powinno się je egzorcyzmowac. Jak dla mnie to jest za bardzo generalizowanie.... i nabijanie ludzi w przysłowiową butelkę, wmawiając im, że wszelakiego rodzaju zaburzenia psychiczne mogą byc wywołane opętaniem przez kogoś, aczkolwiek dopuszczam również taką możliwośc.

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Może to był jakiś art Wandy Prądnickiej. Jeśli dobrze pamiętam to u niej właśnie czytałem, że każdy negatywny stan emocjonalny ma powiązanie z jakimiś bytami. Nie wiem czy to prawda...

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

nie.

zazwyczaj jest najpierw stan psychiczno-emocjonalny,a potem byty.

i po wyggonieniu byta, co trwa krótko, zostaje spoooro roboty.

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Tia szczególnie jeśli chodzi o łatanie psychiki i energetyki na pewno...

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Sosna: te sporo roboty to już praca nad sobą, i to już nie nas się tyczy, a daną osobę, oczywiście, jeżeli po wyciągnięciu bytu oczyścimy już.

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach
Sosna: te sporo roboty to już praca nad sobą, i to już nie nas się tyczy, a daną osobę, oczywiście, jeżeli po wyciągnięciu bytu oczyścimy już.

no ja w tym pomagam.

Tia szczególnie jeśli chodzi o łatanie psychiki i energetyki na pewno...

pewne rzeczy jako zarodki nie muszą być widziane jeśli wszyscy skupieni są na owocach, w stulu rzucanie po ścianach etc hihi.

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach
pewne rzeczy jako zarodki nie muszą być widziane jeśli wszyscy skupieni są na owocach, w stulu rzucanie po ścianach etc hihi.

Oj Sosna większość opętanie kojarzy z tym o czym piszesz właśnie i dlatego skupiają się jak to zgrabnie ująłeś na owocach a mnie raczej opętanie nie tyle się z tym kojarzy co odebraniem sobie normalności....

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

napisze jak to u mnie było

-dziwne sny

-zaczernione oczy(astralnie)

-leki

-zwidy dziwnych rzeczy

-głosy

-dotyk na ciele, nawet gdy nie widziałem napastnika

Podczas ataków

-podstawa to paraliż senny

-wypychały mnie z ciała( juz raz prawie wypchnoł mnie)

-sny z których nie można było sie wybudzić. coś jak hipnoza chyba...

-sny w których czułem jak mnie coś wciąga w czarna dziurę...

-często wychodziłem z ciała żeby siębronić

narazie to wszystko co pamiętam. dawno mnie nic nie atakowało xD

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

(w ramach ożywienia tematu)

W sumie to duchy się objawiają tym co napisałeś (Radek), ale nie tylko...

Dochodzą jeszcze za zwyczaj inne objawy depresje i lęki na przykład.

W przypadku pewnej znajomej objawiało się to też myślami samobójczymi.

:spam:

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Duchy -nieświadoma energia duchowa /psychiczno-emocjonalna / umysłowa ludzi ,a świecki egzorcysta dzisiaj ,to psycholog transpersonalny ,jakim był n p. .C. G,Jung  ,i wszystko w temacie kochani .

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach
Dnia 6.07.2010 o 21:34, infe7 napisał:

Witam...

- jak zwykle mylisz Koniec z Początkiem? :(

- wprawdzie nie jestem expertem w tej ?branży?? ale na moje rozumowanie, ktoś kto rozwija się duchowo, a więc i również panuje nad dominacją EGO? nie może zostać opętany, gdyż jego nazwijmy to ogólnikowo ?stan duchowy? na to nie pozwala? :)

- ale, tak jak pisałem wcześniej? nie jestem tu expertem, wiec być może mogę się mylić?

- wiec poczekajmy na "punkt widzenia" kogoś o większym ?doświadczeniu? w tej branży? :)

--- pozdrawiam... infe7

Infe :) ,ale twoje posty brzmią jakby czytać znawcę tematu ,a co do Alise Michaell ,wie ktoś  jak ciężką chorobą psycho-duchową ,która powoduje silne rozszczepienie osobowości ,.jest -Schizofrenia Paranoidalna ,a że nie było dobrych psychiatrów i psychologów ,to najłatwiejszą  diagnozą jest - OPĘTANIE ,:rotfl:.

Edytowane przez Mistyk
0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach
Dnia 23.11.2010 o 23:34, Duch napisał:

Sosna: te sporo roboty to już praca nad sobą, i to już nie nas się tyczy, a daną osobę, oczywiście, jeżeli po wyciągnięciu bytu oczyścimy już.

Właśnie nas się tyczy najbardziej ,ponieważ to co wyszło z chorego człowieka ,czy ludzi ,przenosi się na nas ( mawiano -lekarzu lecz się sam ) ,a teraz proszę o uwagę i koncentracje ,poświęćcie chwilę na zrozumienie tego mechanizmu ,nieświadomie przebiegającego :

Jasne światło życia zamiast mrocz­nego kon­tek­stu lęku

Pisanie tego artykułu było dla mnie naprawdę trudne. Żeby powstał — musiałam pokonać pod­stawowy problem, jakim okazały się dla mnie „kliniczne” nawyki myślowe. Kiedy patrzę na świat przez pryzmat pojęć wypra­co­wa­nych w psychoterapii, zaczynam widzieć to, co się dzieje między ludźmi w kategoriach braków, zagrożeń i wadliwych mechanizmów. Zasługą psychologii klinicz­nej jest odkrycie i nazwanie wielu prawidłowo­ści. Praca edukacyjna i nas­ta­wiona na wspieranie roz­woju wymaga jed­nak zobaczenia ich nie w mrocz­nym kon­tek­ście lęku, lecz w jasnym świetle życia. Nie wiedziałam, że to takie trudne.

Wszyst­kie ważne związki w ży­ciu budujemy na poprzed­nich miło­ściach, przyjaź­niach, spo­tkaniach. Nie może być ina­czej, ponie­waż nasza głęboko spo­łeczna Jaźń powstaje w wyniku więzi z bliskimi (w szczegól­no­ści z rodzicami). Nie zmienia tego fakt, że niektó­rzy rodzice nie byli wystar­czająco do­brzy. Mamy całe życie na to, żeby siebie tworzyć. „Bogacimy się” o nowe związki, uczymy się, jak jesz­cze moż­na kochać. Ale nie możemy porzucić tego, czym jesteśmy. Kochając — prze­nosimy na tych, których spo­tykamy matryce daw­nych związ­ków. Spotka­nie z nowym człowiekiem „ożywia” w nas potrzeby, leki, nadzieje — uczu­cia, które już kiedyś prze­żywaliśmy w związku z waż­nymi osobami. Przenie­sienie jako takie jest czymś wszech obec­nym.

Takie rozumienie przenie­sienia nie jest powszechne w psycho­terapii. Wielu psychoterapeutów uwa­ża to zjawisko za proces dysfunkcjo­nalny, związany z dużą nieadekwatnoś­cią per­cep­cji i reak­cji w kon­tak­tach inter­per­sonal­nych i „toleruje” je je­dynie w gabinecie jako narzędzie psy­choanalizy. Prze­niesienie w znaczeniu pod­stawowego procesu roz­wojowego omówione jest szczegółowo w artyku­le J. Stat­t­mana pt. „Organiczne prze­niesienie w: Rezonans i Dialog nr 2, Problem prze­niesienia, nauczyciel du­chowy i uczeń. San­tor­ski & Co, 1995.

Słow­nik psychoanalizy” B. Moore‘a i B. Finne‘a:

Prze­niesienie jest to prze­miesz­czenie wzor­ców, myśli, za­chowań i uczuć, pier­wot­nie prze­żywanych w związku ze znaczącymi osoba­mi w dzieciń­stwie, na jakąś osobę, z którą pod­miot pozostaje w bieżącej relacji inter­per­sonal­nej. Ponie­waż za­chodzący w tym wypadku proces jest w znacz­nym stop­niu nie­świadomy, człowiek nie dostrzega źródeł prze­niesieniowych zachowań, fan­tazji, uczuć (ta­kich jak miłość, nienawiść i gniew). (…) Postaciami, które naj­czę­ściej są przed­miotem prze­niesienia są rodzi­ce, ale bywa nimi też rodzeń­stwo, dziad­kowie, nauczyciele, lekarze, dzie­cięcy idole…”

Słow­nik psychoanali­zy, str. 224, San­tor­ski & Co, 1995

Prze­niesienie w roz­woju

Zjawisko prze­niesienia towarzyszy nam od początku życia. Nie­mowlę „ist­nieje” poprzez ciało matki, żyje jej ryt­mem, dopasowuje się do jej oddechu, prze­żywa swoim ciałem jej reak­cje emocjonalne. Naśladuje ją. Jest to pod­stawa kształ­towania się — poczucia toż­samości. Dziecko żyje tak, jakby było matką i, w pew­nym sen­sie, matka „zo­staje” w dziecku na zawsze. Każda póź­niejsza wieź jest prze­niesieniem tego pier­wot­nego, organicz­nie zakodowanego obrazu (a może raczej — matry­cy reak­cji). W dal­szym roz­woju dziec­ko „wchłania” wzory zwią­zane z ojcem, rodzeń­stwem, dziad­kami, innymi waż­nymi postaciami dzieciń­stwa, jest to oczywi­ście proces nie­świadomy.

Obec­ność rodziców jest dla nowo­rodka nie­zbędna — tylko w ten spo­sób może „wiedzieć” że ist­nieje. Stop­niowo zaczyna tworzyć wewnętrzne re­prezentacje matki, ojca, innych waż­nych ludzi i z nich budować poczucie Ja. Dzięki temu zaczyna być zdolne do pew­nego oddzielenia, a jed­nocześnie do nawiązywania więzi społecz­nych (uśmiech, lęk przed obcym…).

Można powiedzieć, że jeśli idzie o związki z ludźmi, to u zarania życia nie uczymy się niczego, co nie jest nami.

Prze­niesienie nas ogranicza, zamy­kając w kręgu powtórzeń. Z drugiej strony — otwiera dostęp do nie­praw­dopodob­nej ener­gii roz­wojowej, której źródłem są dziecięce potrzeby za­istnienia, eks­pan­sji i integral­no­ści. Oznacza to wydobycie na plan pierw­szy stanu wewnętrz­nego, nawiązanie kon­taktu ze sobą i prze­rzucenie mo­stów w kierunku part­nera. S. Kel­leman określił prze­niesienie, jako „wysiłek ze strony czło­wieka, by otworzyć serce”.

Jed­nocześnie organicz­ne prze­niesienie jest glebą dla rodzenia się woli, która umoż­liwia branie na siebie odpowiedzial­no­ści i pewne­go rodzaju samowystarczal­ność. R. May mówił, że w bu­dowaniu głębokiej, nieograniczającej więzi miło­ści mu­si towarzyszyć wola. Dopiero ich współ­ist­nienie oznacza doj­rzewanie do związku. Jest na ten temat piękna opo­wieść księdza de Mello:

Doj­rzałość

Do ucznia, który nieustan­nie oddawał się modlitwom Mistrz powiedział:

- Kiedy wresz­cie skoń­czysz wspierać się na Bogu i staniesz na wła­snych nogach?

Uczeń był zaskoczony.

- Prze­cież to Ty uczyłeś nas, by uważać Boga za ojca!
- Kiedy nauczysz się, że oj­ciec nie jest tym, na kim możesz się wspierać, lecz tym, który wyzwala cię z Twej skłon­no­ści do wspiera­nia się na kim­kol­wiek?

Prze­niesienie a ner­wica prze­niesieniowa

Trzeba widzieć róż­nicę między „zdrowym” prze­niesieniem a nerwi­cą prze­niesieniową, która jest prze­de wszyst­kim nie­moż­no­ścią, brakiem prze­niesienia lub też prze­niesieniem nie­peł­nym.

Zdarza się, że wykazujemy szczegól­ną kon­sekwen­cję w budowaniu relacji skazujących nas na nie­uchronne nie­powodzenia. Mechanizm ten — mówiąc w wiel­kim uprosz­czeniu — polega na upo­rczywym szukaniu w świecie doj­rzałych związ­ków takiej relacji, która zaspokoiłaby „głód” czegoś, czego nie dostaliśmy w dzieciń­stwie. Jeśli rodzi­ce nie są w stanie obdarzyć dziecka jakimś uczuciem, nie­zbęd­nym dla je­go prawidłowego roz­woju, wów­czas dziecko nie może odzwier­ciedlić go, przyjąć do siebie. W pew­nym zakresie dziecko nie może się dalej roz­wijać. Zaczyna upo­rczywie szukać kogoś, kto pomógłby mu zapeł­nić tę lukę. Doj­rzewa i prze­nosi tą skłon­ność na dorosłe związki. Nie­stety, taka „dziura w du­szy” jest obwarowana lękiem. Jeśli na­wet znaj­dzie się ktoś, kto chce odpo­wiedzieć na tę ontologiczną potrzebę, to i tak nie ma szansy, ponie­waż osoba ner­wicowa „ucieka”, by unik­nąć kon­frontacji z własnymi obawami.

Ner­wicę prze­niesieniową cechuje, w porów­naniu z prze­niesieniem, dużo więk­sza „sztyw­ność” oraz ściślej­sze po­wiązanie z lękiem. Jed­nak nawet to „ułomne” przenie­sienie daje szansę na roz­wój, gdyż przy­bliża daną osobę do tego, kim jest. Na tym założe­niu opiera się wiele sys­temów terapeutycz­nych, szczegól­nie psychoanaliza. Terapeu­ci starają się przede wszyst­kim pomóc pacjen­towi w prze­brnięciu przez barierę lęku. Zwykle stoją za nim ważne dziecięce potrzeby. W następ­nym kroku należy po­móc im roz­winąć się w taką formę, która umoż­liwi im po­szukiwanie zaspokojenia w świecie dorosłych.

Budo­wa­nie więzi w relacji pomagania

Prze­niesienie ujaw­nia się ze szczególną wyrazisto­ścią w związ­kach nie­symetrycz­nych, w których jedna osoba jest w jakiś spo­sób zależna od dru­giej. Są to m.in. relacje zwią­zane z pomaganiem, wystę­pujące np. między uczniem a nauczycielem, lekarzem a pacjen­tem, terapeutą a klien­tem, bar­dziej doświad­czonym człon­kiem ja­kiejś spo­łecz­no­ści a „nowicjuszem”. Takie związki obustron­nie angażują procesy prze­niesienia. Prze­niesienie ze strony pomagającego określane jest jako prze­ciw­przeniesienie.

Znacz­nie więcej uwagi poświęcamy na ogół metodyce nauczania i tech­nice lekar­skiej niż temu, w jaki spo­sób kształ­tować relacje, by sprzyjała optymal­nemu wykorzystaniu natural­nej ten­den­cji do roz­woju i samouz­drawiania. Bar­dzo duży wkład w tym za­kresie wniósł do naszej wiedzy C. Rogers. Uważał, że uczenie się następu­je poprzez aktywne, głębokie zaanga­żowanie. Zachodzi w sytu­acji, która pozwala na zin­tegrowanie poziomu „głowy”, „duszy” i emocji. Uważał, że warun­kiem koniecz­nym, aby uczenie mogło zajść, jest minimalizacja stop­nia zagrożenia dla Ja. Myślę, że są to po prostu warunki sprzyjające budo­waniu pozytyw­nego prze­niesienia.

Małe dzieci w szkole uczą się „dla Pani” i jeśli Pani potrafi ten dar przy­jąć, jeśli nie broni się przed tą, nie­kiedy obciążającą, więzią — zachodzi proces prze­niesienia i identyfika­cji. Dziecko zaczyna prze­żywać to, co reprezen­tuje sobą Pani — jako coś własnego. Wów­czas zaczyna uczyć się dla siebie. Poprzez wiązanie staje się, paradok­sal­nie, bar­dziej autonomicz­ne. Prze­ciw­przeniesienie, a wiec prze­żywanie dziecka jako kogoś „ze swo­jego życia”, może być w tym procesie sprzymierzeń­cem — umoż­liwia po­magającemu pozostawanie w bliskim związku z dziec­kiem i ze sobą jed­nocześnie. Nauczyciel otrzymuje wie­le waż­nych gratyfikacji oraz uzyskuje dostęp do znacz­nych źródeł ener­gii, która jest nie­zbędna aby zaspokoić nie­zwykle „chłonne” pod tym względem dziecko.

Podobne procesy mogą zachodzić miedzy lekarzem i pacjen­tem, tera­peutą i klien­tem, położną i położ­nicą itp. Choroba, uwikłanie się w proble­my życiowe oraz poród aktywizują głę­boką potrzebę bez­pieczeń­stwa. W sy­tuacji zagrożenia bytu uruchamiamy całą swoją nie­świadomą „wiedzę” na temat tego jak prze­trwać. Dla wielu osób lekarz staje się w tych warun­kach kimś więcej niż specjalistą — jest opiekunem, od którego zależy nasze życie. Można wiele nauczyć się o sobie, obser­wując swoje reak­cje w szpi­talu. To, co robimy, aby pozyskać za­interesowanie lekarza, jego uznanie, odkrywa przed nami tajem­nice dzie­ciństwa. Są pacjenci „grzeczni”, „zbun­towani”, „uwodzący”. Tacy, którzy od­dają się z uległo­ścią i tacy, którzy nig­dy nie zaufają do końca. To ogromny strumień roz­maitych ener­gii płynący w stronę per­sonelu szpitala, morze oczekiwań.

Lekarze i nauczyciele muszą sta­wiać granice. Powinni umieć odma­wiać, aby chronić siebie i tych, którzy są od nich zależni. Doświad­czenie ograniczenia jest bowiem rów­nie nie­zbędne dla roz­woju i prze­trwania jak doświad­czenie nasycenia. Ale jest pod­stawowa róż­nica między stawianiem granic przy jed­noczesnym zaakcep­towaniu rze­czy­wi­sto­ści wewnętrz­nej osoby od nas zależ­nej a odrzuceniem. Wycofanie „całego siebie”, które jest na ogół prze­żywane jako odrzucenie (szczegól­nie gdy „okraszone” jest złoś­cią), ma na ogół swoje źródło w oba­wie przed reak­cjami prze­ciw­przeniesieniowymi. W kon­sekwen­cji odrzu­cenia — pacjent też „odcina” część sie­bie — właśnie tę, która mogłaby być źródłem siły do wyzdrowienia i do roz­woju.

Moja przyjaciółka opowiadała mi dramatyczną scenę z porodu swojego syna. Poród był długi i dość skom­plikowany. W pew­nym momen­cie kobie­ta poczuła, że opusz­cza ją „wola wal­ki”, że traci siły. Zobaczyła nad sobą rękę położ­nej poprawiającą jakieś ka­ble. Przyjaciółka puściła łóżko i chwy­ciła tę dłoń. Położna krzyk­nęła, wyr­wała rękę i odskoczyła jak oparzona. Moja przyjaciółka powiedziała, że nig­dy w swoim dorosłym życiu nie do­znała tak głębokiego odrzucenia.

To, co się dzieje na salach porodo­wych, w szpitalach, szkołach i gabine­tach terapeutycz­nych zmusza do głę­bokiej reflek­sji nad tym, jak przygo­towywać” się do roli „pomagacza”, aby umieć wspierać i przy­woływać natu­ralne zasoby ener­gii osób, którymi się opiekujemy, aby samemu mieć do nich dostęp, a jed­nocześnie chronić swoją integral­ność.

Dokończenie - 

http://www.grupatrop.pl/index.php/strony-specjalne/bait-baza-artykulow-instytutu-trop?id=292

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Żeby dodać komentarz, musisz założyć konto lub zalogować się

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą dodawać komentarze

Dodaj konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się tutaj.


Zaloguj się teraz

  • Przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników, przeglądających tę stronę.