Szept

Kto tańczy moje życie? Rozważania wokół ognia kobiecej mocy pod wrażeniem spektaklu “Moja mama Janis”

2 posty w tym temacie

Kto tańczy moje życie? Rozważania wokół ognia kobiecej mocy pod wrażeniem spektaklu “Moja mama Janis”

Na początku zatem kilka ogólnych słów o spektaklu[1]. „Moja mama Janis” to monodram Joli Litwin – Sarzyńskiej. Wciela się ona w rolę dziewczyny z prowincjonalnego miasteczka, która marząc o zostaniu aktorką-piosenkarką, wyrusza do Warszawy, by szukać spełnienia. W dużej mierze jest to autobiograficzna historia aktorki, nawiązująca przy tym w wielu miejscach do dziejów życia jej idolki - Janis Joplin (teksty piosenek tej ostatniej – przetłumaczone na polski – tworzą zresztą muzyczną część opowieści). Jednocześnie jednak występująca na scenie postać – choć posiada spójną historię osobistą - pozostaje dla widza niejednoznaczna. Nazywana raz Joasią, innym razem Balbiną, sprawia wrażenie wykreowanej ze splotu przeżyć nie tylko tych dwóch, lecz wielu kobiet, a potencjalnie każdej z nas.

Niemal do końca znakomitą metaforą dla prezentowanej na scenie historii wydaje się bajka o dziewczynce w czerwonych trzewiczkach, analizowana zresztą przez Clarissę Pincolę Estes m. in. właśnie w odwołaniu do przykładu Janis Joplin[2]. Do momentu zatem, gdy losy postaci scenicznej bezpośrednio nawiązują do losów słynnej piosenkarki, spektakl ukazuje kobietę, która uwalnia swoją moc – wymyka się oczekiwaniom społecznym i podąża za własnymi pragnieniami i talentem - lecz okazuje się zbyt słaba, by stać się panią owej mocy. W konsekwencji szarpie się pomiędzy pragnieniem niezależności i uznania ze strony innych, wpada w nałogi, marnuje energię na dowartościowywanie się w oczach matki, sąsiadów z rodzinnego miasteczka i mężczyzn, których spotyka na swej drodze, na przemian wraca do roli grzecznej dziewczynki i wyrywa się ku wolności – ta zaś spala ją jak ogień w wirze opętańczego tańca. O ile jednak historia Janis kończy się spłonięciem, historia opowiadana przez Jolę jest opowieścią tej, która „ocalała w bliżej nie wyjaśnionych okolicznościach”. Ocalała właśnie dlatego, że uświadomiła sobie własną moc i wartość i właśnie po to, by opowiedzieć dalszy ciąg bajki, historię córki, która biorąc od matki wszystko co najlepsze, poszła dalej.

Ciężar przekazu

Stoję w kręgu

w martwym mieście

i zawiązuję czerwone trzewiki…Nie są moje.

To buty mojej matki.

Wcześniej należały do jej matki.Przekazywane z rąk do rąk jak posag,

ale ukrywane jak wstydliwe listy.Dom i ulica, skąd pochodzą,

są ukryte i wszystkie kobiety też

są ukryte…

Anne Sexton, Czerwone trzewiczki

Początkiem tragedii scenicznej dziewczynki w czerwonych trzewiczkach jest fakt, że jej matka nie umie ofiarować jej innego przekazu niż ten, który dostała od własnej matki. Będąc zatem przekonaną, że czyni co dla córki najlepsze, wmawia jej, że ta sama w sobie nic nie znaczy. Bohaterka słyszy więc od początku, że jej najskrytsze pragnienia to fanaberie, a w życiu liczy się to, żeby mieć etat i ZUS. Słyszy, że wszyscy wokół są od niej lepsi i powinna brać z nich przykład. Słyszy, że tylko podporządkowanie się normom społecznym jest drogą do szczęśliwego życia i daje poczucie satysfakcji z tego, kim się jest.

Z pokolenia na pokolenia kobiety przekazują sobie to okrutne przesłanie, które każe im wiecznie patrzeć na innych, a nigdy w głąb siebie. Zbyszko Melosik[3] zwraca uwagę, że w czasie socjalizacji kobieta zmuszona jest do przyswojenia dwojakiego rodzaju percepcji. Pierwszym z nich jest tzw. winternalizowane męskie oko, zmuszające ją do nieustannego przyglądania się samej sobie i oceniania siebie z punktu widzenia mężczyzny, w poczuciu, że powinna stać się dla niego idealnym obiektem seksualnym. Drugi rodzaj percepcji wiąże się z poczuciem bycia nieustannie obserwowaną i ocenianą zarówno przez mężczyzn, jak przez ogół otoczenia pod kątem poprawności własnego wizerunku i zachowania. Jak stwierdza Melosik „narcystyczna przyjemność kobiety polegać ma na postrzeganiu samej siebie jako wyidealizowanego obiektu męskiego spojrzenia[4].” To tutaj ma swoje źródło rywalizacja między kobietami, które prześcigają się w zdobywaniu męskiego uznania. Tu rozpoczyna się także wieczny głód miłości – puste w środku nie jesteśmy bowiem w stanie tak naprawdę ani obdarzyć kogoś uczuciami ani przyjąć ich, pragniemy jedynie nieustannego potwierdzania naszej wartości.

W swojej analizie kwestii kobiecej internalizacji męskiego spojrzenia, Melosik skupia się przede wszystkim na problematyce ciała i atrakcyjności seksualnej. Zauważa zatem, że „podczas, gdy mężczyźni zajęci są podbijaniem natury i kobiet, kobiety cierpią na obsesję kontrolowania swojego ciała. Mężczyzna wierzy, że przetrwa dzięki swoim osiągnięciom, kobieta jest swoim śmiertelnym ciałem[5].” Spektakl Joli Litwin-Sarzyńskiej, jak też codzienność naszego życia, pokazuje jednak, że zagadnienie to ma o wiele szerszy wymiar. Nie chodzi nam przecież tylko o to, by mężczyźni i społeczeństwo ogółem zaakceptowali to, jak wyglądamy. Chcemy by przytaknęli temu, co robimy, by z miłym uśmiechem uznali nasze wybory, by potwierdzili, że realizujemy się we właściwy sposób na właściwym polu, by uwierzyli w nasz talent i pokazali nam jak go wykorzystać. Są wśród nas takie, które doskonale wyszkoliły się w realizacji tego pragnienia i całe życie skupiają swój wzrok na odczytywaniu oczekiwań z zewnątrz i ucieleśnianiu najwłaściwszej wersji samej siebie. Są jednak i takie, którym płonący wewnątrz ogień nie daje spokoju, które przeczuwają, że to wewnętrzne wołanie jest istotne, ważniejsze od wszystkiego innego i warte tego, by zaryzykować wszystko inne. A im bardziej się wsłuchują, tym silniej wołanie wzrasta, aż przychodzi dzień, gdy nie są już w stanie słuchać niczego innego.

Ogień, który spala

Freedom is just another word for nothing left to lose

Janis Joplin

Podobnie jak Janis Joplin, Joasia postanawia wyjechać ze swego małego miasteczka i - wbrew oczekiwaniom mamy oraz opiniom wygłaszanym przez nauczycielki i sąsiadów – podążyć za pragnieniem realizowania się w śpiewie i grze aktorskiej. Nie pozbawia ją to ciężaru odziedziczonego przekazu i w najmniejszym zakresie nie przydaje wiary w siebie. Ogień, który odkryła na dnie brzucha nie pozwala jej już wrócić do akceptowanego życia, nie umniejsza jednak samego pragnienia akceptacji. Wywołuje jedynie rozdarcie. Dziewczynka, której w dzieciństwie wmówiono, że jest nikim i nie zasługuje na to by posiadać własne cymbałki i móc na nich grać, nie tak łatwo jest w stanie uwierzyć, że prawda jest dokładnie odwrotna. Chociaż zatem spala ją pragnienie gry, całą swoją energię inwestuje niemal wyłącznie w szukanie aprobaty dla swoich działań, udowadnianie własnej wartości, potwierdzanie atrakcyjności w oczach mężczyzn i przeżywanie rozpaczy z powodu kolejnych odtrąceń.

Tak, jak w baśni o czerwonych trzewiczkach – ponieważ buciki własnoręcznie uszyte przez dziewczynkę zostały uznane za bezwartościowe i wrzucone do pieca przez jej opiekunkę – dziecko skupia się całkowicie na poszukiwaniu ich namiastki i gotowe jest dać się uwieść wszystkiemu, co przypomina w jakimkolwiek stopniu pierwowzór. Nie wierzy już w możliwość ponownego uszycia własnych trzewiczków, bo nie wierzy w wartość własnego działania. Łapczywie rzuca się natomiast na każdą atrakcyjną imitację proponowaną przez społeczeństwo i pozwala, by czerwone lakierki kupione u szewca tańczyły za nią taniec jej życia, by porwały ją w obłędny wir niespełnionych pragnień, iluzorycznej wolności i pozornego zaspokojenia.

Janis Joplin zabiło przekonanie, że wolność oznacza „nie mieć nic do stracenia”. Poczucie „nie mam nic do stracenia” jest niezwykle cenne i do cna prawdziwe w momencie, gdy wyrywamy się ku wolności, gdy do stracenia są jedynie skostniałe reguły społeczne, służalczość, pozorne szczęście wynikłe z podporządkowania, fałsz, miłe uśmiechy kryjące lęk i nędzna walka o przetrwanie. Gdy do wygrania jest prawdziwe życie. Potem jednak, już oswobodzone, mamy do stracenia bardzo wiele – naszą delikatność, świętość własnego ciała, nasz talent, trzeźwość umysłu, możliwość mówienia we własnym imieniu, wolność właśnie, a ostatecznie – życie. Poczucie „nie mam nic do stracenia” jest niezbędne, by znaleźć odwagę do przebicia się ku niezależności. W tym momencie potrzebujemy ognia zdolnego wypalić wszystko, byleby uwolnić nas od tego, co nas więzi. Potem jednak, gdy ziemia jest już wypalona, przychodzi czas, by ochraniać ją przed zagrożeniami i z troską pielęgnować. W końcu jest to już nasza ziemia – wywalczyłyśmy sobie do niej prawo i – jeśli tylko zechcemy – możemy stworzyć tu piękny ogród, który zachwyci tych, którzy umieją dostrzec prawdziwe piękno. Problem polega na tym, że mało która z nas jest w stanie uwierzyć w swoją własność i potencjał samodzielnego tworzenia rzeczy pięknych i pełnych mocy. W poczuciu wiecznej niewiary i wiecznego zagrożenia, rozdmuchujemy ogień do granic, aż – jak z Janis - zostaje z nas tylko popiół.

Postawa ta przebrzmiewa krzykiem małej dziewczynki, która postanowiła udowodnić światu własną wartość, chociaż – i właśnie dlatego, że - sama w nią nie wierzy. Dziewczynki, która uciekając poraniona z małego miasteczka poprzysięgła, że „jeszcze im pokaże” i przepojona pragnieniem dotrzymania przysięgi, nie umie skupić się na pielęgnacji własnej ziemi, lecz pali na niej wieczny ogień, nieustannie manifestując swój bunt i wołając o uznanie. W historii Janis, a – w nieco mniejszym zakresie – także scenicznej Joasi, najwyraźniejszym tego przejawem jest uzależnienie od alkoholu i narkotyków oraz to, co Daniel Wyszogrodzki[6] określa „skowytem o miłość”, a co przejawia się w postaci niekończących się, krótkotrwałych przygód miłosnych, niosących jedynie rozczarowanie.

Teksty piosenek Joplin przepełnione są wołaniem do mężczyzny-boga, który - określany zamiennie jako „Lord”, „man”, „daddy” i „baby”, staje się obiektem błagań w stylu: „zajmij się mną”, „nie opuszczaj mnie”, „ty wiesz, że potrzebuję mężczyzny, kochanie, Boże”, „prowadź mnie”, „kochaj mnie”. Bóg-mężczyzna, zamiennie z męskim bogiem, staje się tu ukojeniem dla niepewności szarpiącej serce małej dziewczynki. Ona sama postrzega siebie jako zbyt słabą, by móc wierzyć we własne wybory i własną wartość. W spektaklu przeświadczenie to zobrazowane zostaje m.in. snem Joasi. W śnie tym bohaterka przekonana, że otrzymała swoje upragnione cymbałki, próbuje po nie sięgnąć, one jednak oddalają się, a stojąca obok nauczycielka muzyki złośliwym głosem mówi jej, że „musi starać się bardziej”, sugerując tym samym, że sama w sobie nie zasługuje na spełnienie, że musi jeszcze coś komuś udowodnić. A Joasia, zamiast po prostu chwycić za cymbałki i grać, skupia się właśnie na udowadnianiu.

Największym źródłem bólu i przyczyną zagrożenia stłamszonej dziewczynki, która wyrwała się na wolność, jest brak zdrowych instynktów. Jak zauważa Estes – kobieta udomowiona, która ucieka z klatki podporządkowania, pozostaje początkowo zupełnie bezbronna. Lata uległości pozbawiają ją umiejętności wyczuwania niebezpieczeństw, odróżniania pragnień swojego serca od pustych fascynacji, determinacji w określaniu i realizowaniu własnych celów, wiary w wartość siebie samej i tego, co tworzy. Przepełniająca ją niepewność każe jej nieustannie poszukiwać potwierdzenia dla swoich wyborów i sprawia, że pozwala ona, by wszyscy inni wiedzieli lepiej, co jest dla niej „właściwe”. Chociaż zatem Joasia pragnie śpiewać, śpiewać „po swojemu” umie tylko w kuchni, gdy natomiast występuje w zespole muzycznym swojego partnera, próbuje śpiewać tak, jak on tego oczekuje – tłumiąc tym samym swój indywidualny styl i kończąc niepowodzeniem. Gdy szuka mężczyzny potrzebuje, by przyjaciółka potwierdziła jej wybór i pozwala jej decydować jaki strój i makijaż będą właściwe na pierwszą randkę. Gdy przyszły mąż krytykuje jej zwyczaj samodzielnego mieszania perfum z olejków zapachowych, potulnie przyjmuje od niego oryginalne perfumy, po czym kolejne „dary” w postaci domu, dzieci, gosposi, wakacji za granicą, mercedesa, wszystkiego tego, czego – zdaniem męża, który przecież wie najlepiej - prawdziwa kobieta potrzebuje do prawdziwego szczęścia.

Pogoń za zewnętrzną aprobatą staje się tak silna, że ostatecznie to, co stało się przyczyną jej zrywu ku wolności, ląduje na ostatnim planie. Wpierw Joasia skupia się na zadowalaniu i obsługiwaniu swego pana i władcy. W podzięce za to, że zechciał się nią zająć, piecze mu jego ulubione placki z kruszonką i pierze skarpetki, podczas gdy on realizuje się zawodowo, pisze i jeździ na Sri Lanke, by ją zdradzać. Podobnie jak Janis Joplin, która znalazłszy się po pierwszym zrywie wolności na dnie zagubienia, wróciła do rodzinnego miasteczka i skończyła kurs sekretarki, pragnąc na powrót zostać grzeczną dziewczynką, sceniczna bohaterka godzi się na ponowne udomowienie, byleby tylko uciec od własnej pustki i niedowartościowania w bezpieczne ramiona wszechwiedzącego mężczyzny. Im dalej zaś ucieka od siebie, tym bardziej staje się sztuczną lalą, której poczucie własnej wartości opiera się jedynie na tym, co ma i z kim się spotyka. Śpiew czy gra aktorska przestają być już tak ważne jak przyjęcia w kręgach elit, dobre samochody i czerwone, skórzane rękawiczki. Choć z jednej strony dostrzega pustkę takiego życia, z drugiej upaja się możliwością pojechania nowym mercedesem do rodzinnego miasteczka i zademonstrowania przejawów swego „sukcesu”. Pozwala, by kupione u szewca czerwone lakierki tańczyły za nią szaleńczy taniec, nie mający nic wspólnego z jej rzeczywistym talentem i oddalający ją coraz bardziej od samospełnienia.

Tym, co wyrywa Joasię z zaślepienia pozorami własnego szczęścia są informacje o losach osób, które w dzieciństwie stawiano jej za przykłady do naśladowania, a które skończyły jako narkomani, zabójcy, samobójcy, czy chorzy psychicznie. Ich losy przypominają jej, że tworzenie fasady życiowego powodzenia w żaden sposób nie przekłada się na życiowe spełnienie, a to, czym kazano jej imponować, nic dla niej nie znaczy jeśli ceną za iluzoryczne szczęście ma być zaprzedanie wewnętrznego ognia.

W tym miejscu bohaterka ponownie uświadamia sobie, że tak naprawdę liczy się dla niej tylko ten ogień i postanawia bronić go za wszelką cenę.

Świadomość mocy

Gdyby kobiety uświadamiały sobie swoją moc,

mężczyźni nigdy nie wyruszyliby na wojnę,

a kobiety nie musiałyby między sobą rywalizować

Szamanka Anastazja

Na moment zwrotny, który sprawia, że Joasia-Jola nie powiela losu swej idolki Janis Joplin, składają się dwie kwestie. Pierwszą z nich jest uświadomienie sobie, że Janis, z której bohaterka zawsze pragnęła brać przykład i którą traktowała jak najlepszą przyjaciółkę, nie jest w istocie jej rówieśnicą, lecz – gdyby żyła – byłaby w wieku jej matki. W tym miejscu dociera do niej, że ona sama jest córką, co oznacza, że może i powinna iść dalej – nie tylko wypalić wszystko, co zatruwa jej ziemię, ale też zacząć ją świadomie pielęgnować. Drugi wyzwalający zwrot pojawia się wraz z pożegnaniem mężczyzny-boga. Joasia wreszcie spogląda w głąb siebie i dochodzi do przekonania, że „to nieważne, że on nie pójdzie za tobą, najważniejsze żebyś nie zgubiła siebie”.

W tym momencie postać bohaterki i aktorki zlewają się w jedno i Jola Litwin-Sarzyńska zaczyna mówić we własnym imieniu o tym, jak stworzyła swoją sztukę. Akt ten stanowi niezaprzeczalną manifestację faktu, że fazę niedowartościowanej dziewczynki aktorka ma już za sobą, przynajmniej w dużym zakresie. Historię Joasi-Janis opowiada bowiem z perspektywy doświadczeń kobiety, która posiada zarówno świadomość własnej mocy, jak też znaczenia i wartości tego, co tworzy. Odważny, powalający swą siłą sposób przekazu, mówienie we własnym imieniu ze świadomym dystansem do swojej historii i szczerość w ujawnianiu indywidualnego przesłania stanowią tego potwierdzenie. Twórczyni spektaklu nie pozostawia widzom wątpliwości, że trzyma już w rękach własne cymbałki i znakomicie wie, że jej się należą.

Tańczyć swoje życie

Jestem chaosem, ciemnością, kobietą.

Można to także wyrazić inaczej:

będę płodna jak chaos, rzeczywista

i istotna jak ciemność,

będę nieobliczalna jak chaos

i ukryję swoje dzieci w ciemności,

dopóki nie nabiorą wystarczającej siły

do wolnego życia

Angelika Aliti

Nie jest zapewne przypadkiem, że moja mama – tak jak Janis Joplin i mama Joasi-Joli - także urodziła się w 43 roku. Jestem córką. Mam niemal 27 lat – dokładnie tyle, ile miała Janis, gdy w 1970 zaćpała się na śmierć. Wiem, że muszę iść dalej. Lata 60-te potrzebowały ogromnego ognia naszych matek, by przepalił złogi społecznego zesztywnienia i stereotypów, by dokonał zwrotu ku wyzwoleniu seksualności i ekspresji twórczej kobiet. Składam hołd tym, które spłonęły, by przetrzeć szlak przede mną i ujawnić pułapki. Ich przykład jest dla mnie inspiracją i źródłem wiedzy o niebezpieczeństwach. Wiem, że dziś ogień wciąż jest potrzebny i każda z nas – niezależnie od wieku – musi przez niego przejść, by zyskać prawo do własnej ziemi. Ale wiem też, że nie czas już palić wieczny ogień i płonąć w poczuciu niespełnienia, błagając o docenienie aktu ofiary.

Uczę się schodzić w głąb i tam kierować spojrzenie. Jeśli będzie trzeba, będę pracować w ciszy i ciemności, umarła dla świata tak długo, aż na nowo nie uszyję własnych bucików i nie stanę się gotowa, by ofiarować swoim córkom przekaz mocy, na zawsze pozbawiając je zwątpienia i słabości.

Jola Litwin-Sarzyńska stwierdza, że tak jak Janis Joplin zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach, tak ona w niewyjaśnionych okolicznościach przeżyła. Tak, jak i dla niej, tak dla mnie pozostaje tajemnicą, dlaczego niektóre z nas nigdy nie odkrywają wewnętrznego ognia, inne spalają się w nim, a są takie, którym dane jest stać się jego kapłankami. Z całą pewnością wiem jednak, że im bliżej będziemy siebie wzajemnie, im więcej będziemy znały historii naszych babć, matek i przyjaciółek, im więcej imion bogiń będziemy umiały przywołać, tym każda z nas będzie silniejsza i bardziej gotowa do tego, by patrzeć w głąb siebie – tam szukając wszystkich odpowiedzi. Aż przyjdzie czas, gdy nie będzie już takiej, która zgodziłaby się tańczyć według czyjegoś uznania.

(tekst opublikowany w “Tarace”

www.taraka.pl

5 czerwca 2007)

Znaleziony na:

http://kobiecosc.pl/?p=16

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

"dlaczego niektóre z nas nigdy nie odkrywają wewnętrznego ognia, inne spalają się w nim, a są takie, którym dane jest stać się jego kapłankami. Z całą pewnością wiem jednak, że im bliżej będziemy siebie wzajemnie, im więcej będziemy znały historii naszych babć, matek i przyjaciółek"

a jeżeli nasze babcie , matki i przyjaciółki milczą , wstydzą się lub powielają "ugrzecznione" postawy ? :)

1

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Żeby dodać komentarz, musisz założyć konto lub zalogować się

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą dodawać komentarze

Dodaj konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się tutaj.


Zaloguj się teraz

  • Przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników, przeglądających tę stronę.