Szept

W objęciach Demona lęku

8 postów w tym temacie

Większość z nas uważa się za osoby odważne. Tak naprawdę mało, który człowiek nie ma w sobie lęków i strachów. Nie mam tu na myśli wszelkiego rodzaju fobii, a jedynie zwykłe, codzienne leki, które z czasem z niczego przekształcają się w okrutnego olbrzyma, chcącego nas pożreć. Tymczasem droga lęku jest drogą prowadzącą w stronę mroku, także tego, jaki każdy z nas skrywa w sobie. Krocząc tą drogą ujawniamy w sobie wiele negatywnych emocji, takich jak agresja, frustracja, pesymizm. Zamykamy się na otaczający świat i najważniejszą rzecz, jaka w nim istnieje, na Miłość.

Strach został wpisany w nas u zarania dziejów i jest nam potrzebny do prawidłowego funkcjonowania w świecie. To on czyni nas ostrożnymi, i sprawia, że przetrwaliśmy, jako gatunek. Ten wpisany w nas strach jednak nie jest tym samym, co lęk. Niestety często mechanizm, który miał nas chronić przed zagrożeniami świata natury, rozrósł się w nas do rozmiarów lęku. Ten zaś już nie czyni nas ostrożnymi. Zamiast tego każe nam sięgać po tabletki na uspokojenie, funduje nam nieprzespane noce, utratę wiary, energii, zamknięcie się na miłość, brak zaufania, depresje, samotność, agresję?

Martwimy się na zapas, zamiast żyć chwila obecną w Tu i Teraz. Zamykamy się przed partnerami i przyjaciółmi, uznając, ze lepiej tak, niż potem się rozczarować. I często potem wzdychamy ciężko, że nasze przewidywania się sprawdziły. Czujemy się porzuceni, osamotnieni, bezradni i bezbronni. Ale nie dostrzegamy tego, że otrzymaliśmy to, w co wierzyliśmy.

Zamkniecie do wewnątrz sprawia, że to, co na zewnątrz odsuwa się od nas.

Mam przyjaciela. Najlepszego, jakiego można sobie wymarzyć. Kogoś, kto po prostu Jest. Kogoś, z kim dzielę i radość i łzy, kto stoi obok, kiedy trzeba, kto rozumie i wybacza, cieszy się moja radością i smuci moim smutkiem. Takich ludzi spotyka się raz na milion. Ja nazywam ich aniołami. Jeden z takich aniołów wkroczył pewnego dnia w moje życie. Jednak lęk sprawia, że wciąż się zamykam na te jego anielskość. Patrząc z boku wygląda to jak wysuwanie nosa z mysiej dziury. Poniucham czy przyjaciel nie jest kotem i choć serce mówi, że nim nie jest, na wszelki wypadek cofam się na bezpieczny teren mojego wnętrza. Co gorsza przestaję wierzyć, ze taki ktoś jest obok, bo przecież taka beznadziejna mysz jak ja, nie zasługuje na anioła. Mimo to on trwa obok mnie i wyciąga rękę. A lęk, który w sobie wyhodowałam sprawia, że wciąż ją odrzucam. I pielęgnuje nowy lęk, przed tym, że pewnego dnia ta przyjacielska dłoń nie wyjdzie do mnie. Uzna, że już nie warto, bo i tak zostanie odrzucona. Tworzy się błędne koło stresów, lęków, opadania na dno zalegającego w nas błota, z którego coraz trudniej się wydostać.

Prawdopodobnie większość osób w wielu życiowych sytuacjach zachowuje się i myśli podobnie. Obawiamy się wyrzucenia z pracy, odrzucenia przez partnera, przyjaciela, rodzinę. Obawiamy się chorób, wypadków, samotności, bezsilności. Jednocześnie marzymy, aby ktoś wziął nas w ramiona, wyciągnął w naszą stronę dłoń, pochwalił za dobrze wykonaną pracę, oddalił od nas lęki.

Jednak nikt tego za nas nie zrobi. Ani matka, ani partner, przyjaciel ani nawet anioł.

Więc trwamy sobie na dnie błotnistej studni naszej duszy, oglądając świat z jej perspektywy. A krajobraz, jaki z niej widać utwierdza nas w naszych lękach. Dostrzegamy, bowiem tylko to, co może się nie udać. W naszych słownikach częściej goszczą słowa: nie mogę, nie da się, nie umiem, nie zasługuję, nie potrafię, nie mam czasu. Widzimy ciemne strony, odrzucamy w obawie przed odrzuceniem, obwiniamy się o wiele, o jeszcze więcej obwiniamy świat, a nawet Boga. Zamiast szukać nowych dróg, siadamy na rozdrożu i szlochamy, bezradni, niezdolni podjąć decyzji, w którą stronę chcemy iść. Bo na każdej z możliwych dróg może czaić się upiór lub nawet demon naszych największych lęków.

Znów odrzuciłam dłoń przyjaciela, a mój lęk sprawił, że nawet zatrzasnęłam mu drzwi przed samym nosem. Tylko w tej mysiej norze na rozdrożu jest mi źle. Samotnie, pusto i jakoś tak szaro. Gdzie nie spojrzę są tylko bezradoności, ślepe uliczki, ciemne zaułki nie dających się rozwiązać problemów i ponure perspektywy na przyszłość.

Mogę tu zostać i płakać w poduszkę. Mogę do tych widoków dodać i ten, że anioł więcej nie zapuka do mnie. Mogę. Nie musze. Bo niczego w życiu nie muszę. Mam wybór. Wystarczy wstać i wyjść, ruszyć do przodu. Nie ważne, w którą stronę, byle dalej od tego rozdroża. Stanie w miejscu niczego nie zmieni, a kto wie, co kryje się za zakrętem? Być może mój anioł, który wciąż wyciąga dłoń, a może demon leku, którego przyjdzie mi pokonać? Nie wiem, ale idąc przynajmniej dokądś dojdę. Z tarczą lub na tarczy, ale dojdę.

Po drodze zajdę jeszcze do mego przyjaciela. Powiem mu ?cześć? i spytam, czy potowarzyszy mi w tej drodze jeszcze raz. A jeśli odmówi z lęku, że znowu go otrącę, spróbuję się stać dla niego aniołem, jakim on jest dla mnie. Pewnego dnia wyciągnę go z mysiej dziury. Znajdę też nowe rozwiązania i możliwości, bo w Tu i Teraz jest ich wiele. Stąpam jeszcze ostrożnie i skrajem drogi, ale już nie stoję w miejscu. A demonami przyszłości zajmę się, kiedy je spotkam. Jeśli w ogóle spotkam.

Pozdrawiam

P.S.

Pukam do Ciebie i proszę byś mi otworzył. Kolejny raz. A pod próg wsuwam kartkę z napisem: ?Dziękuję Ci, że Jesteś. Ja też Jestem. I Będę.?

1

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Szepcie, piękny i prawdziwy jest ten tekst ;)

Wielu z nas rzuca się w wir życia, nadmierne życie towarzyskie i społeczne, ustawiczne podróże, unika skupienia i samotności, w znacznej mierze wywodzi się to z nerwicowego lęku przed samotnością. Boimy się zatrzymac na chwile, aby po prostu trwac, byc sami z sobą. A może ten pośpiech wynika z tego, że lękamy się utracić to, co już posiadamy?

Często jest tak, że nasze serce jest przejęte strachem, zanim jeszcze zdamy sobie sprawę z naszego lęku, nim go nazwiemy i spróbujemy z nim zawalczyc.

1

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

I dlatego staram się ten strach w sobie pokonywać. Zostało go już bardzo mało ;)

Dzięki Madame

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Szepcie, jak pięknie piszesz.

Czuć twoje wielkie postępy, rozwijasz się i stajesz takim pozytywnym bohaterem.

Pokazujesz swoim przykładem jasne ścieżki życia, uczysz być może nieświadomie innych wiary w Siebie.

Dziękuję Ci za to, że jesteś i tak pięknie piszesz.

1

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Aż mi sie ciepło po tej pochwale zrobiło. Dziękuję Aura.

Fakt, ze to co pisze to doświadczenia własne i chcę sie nimi dzielić. Bo warto. Naprawdę warto zagłębiać się w Króliczą Norę i przepracowywać pewne rzeczy. Zwłaszcza lęki.

Każdy z nas popełnia błędy, każdy ma jakieś słabości. Warto się do nich przyznawać, zwłąszcza, a nawet przede wszystkim przed sobą. I naprawiać w sobie to co sie da naprawić.

1

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

No i Ja jeden mały, wesoły ludek "twardziel" na zewnątrz , mam podoby problem z wychodzeniem ze swojej norki, niby chcę wyjść ale coś karze mi znów zatrzasnąc drzwi od mojej norki przed nosem.

Zastanawiam się nawet, czy Ja nie boję się być szczęśliwa? Bo co się może stać jeśli enty raz odtrące wartościowego człowieka, tylko dlatego, że już to przerabiałam?

A gdzie to jest napisane, że teraz ma być znów to samo?

Rozwijam się, poprzednie błędy są już przepracowanym blogosławieństwem.

Tylko to tak trudno wyjść z dziupli, Jezus powiedział "nie lękajcie się" wiem o tym bdb. - innej os. doradziłabym z czystym sumieniem iść za głosem, a sama sobie nie chcę, to jest tak jak ze stomatologiem, który świetnie leczy innym zęby kanałowo, a sam sobie nie umie wyleczyć, lepiej widać z zewnątrz, umiem spojżeć na siebie "z boku" wiem jak mogę sobie poradzić, co powinnam zrobić.

Wiem to wszystko, pytanie tylko czy starczy mi odwagi by spróbować jeszcze raz na nowo?

1

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Auruś na pewno starczy Ci odwagi. Masz ją w sobie.

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Łatwiej jest ujrzeć przysłowiową drzazgę w oku  bliżniego swego ( czyjeś wady ,błędy ,strach i lęki ) a w swoim oku przysłowiowej belki  nie dostrzegać ( własnych stłumionych w podświadomość kompleksów i wad )

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Żeby dodać komentarz, musisz założyć konto lub zalogować się

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą dodawać komentarze

Dodaj konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się tutaj.


Zaloguj się teraz

  • Przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników, przeglądających tę stronę.