Szept

Agnieszki szeptow kilka

6 postów w tym temacie

Od wielu lat mniej lub bardziej kręcę się w pobliżu szeroko pojętej ezoteryki. Droga moja po tej materii jest jeszcze dłuższa i bardziej kręta. Zaczynałam, jak wielu innych. Zagubiona, nie pasująca do utartej koncepcji świata, poszukiwaczka siebie. Zaglądałam za różne kurtyny, czasem uczestniczyłam w jakiś spektaklach zwanych magią, New Age, uzdrawianiem czy wróżbiarstwem. Zapierałam się, że zawsze magia, że nigdy nic innego. Potem przyszło inne i też się zapierałam, że to i nic innego. Dziś się nie zapieram. Dziś po prostu idę przed siebie przyjmując to, co przychodzi do mnie. Jestem inna, niż wczoraj i inna niż będę jutro. Raduje mnie sam fakt kroczenia, poznawania i rozwoju tego, co we mnie.

Przyglądam się spotykanym w tej drodze ludziom. Są jak zwierciadła. W tak wielu odnajduję wcześniejszą mnie. Są jak niegdyś ja, poszukiwaczami siebie, naćpanymi wiedzą z książek, for i milionów stron w sieci, nafaszerowani nie swoimi mądrościami. Będących w jakimś konflikcie, najczęściej ze sobą, a przy okazji z całym światem. A do tego suto okraszeni ego walczącego o równouprawnienie z krytykiem wewnętrznym. Rozpaczliwie szukają swego Mistrza, Nauczyciela, Guru, a kiedy wytypują już kandydata na to stanowisko, poddają ostrej krytyce za niespełnione oczekiwania. Bo oczekują nie tego, co może im dać, lecz gotowych rozwiązań lub magii, która załatwi wszystko. A to się tak nie da.

Obserwuję tych poszukiwaczy. Czasem wtrącę słowa, które prowadzą do celu jak w zabawie ?Ciepło ? Zimno?. Niektórzy nawet się kuszą zajrzeć za wskazówkę z napisem ?Ciepło?. Niestety za nią nie ma gotowych rozwiązań, poprawiających nasz los i życie w pięć minut. Nie ma cudu, który to sprawi. Jedyne, co znajdują to produkt z nalepką, że zmiana na lepsze gwarantowana tylko po zastosowania dodatkowego środka w postaci zmiany siebie. A to już nie jest drogą łatwą i bezbolesną, bo trzeba mieć odwagę spojrzeć w siebie i? Wymazać siebie. Tak, wymazać, bo aby zacząć tworzyć nowe, trzeba zrobić miejsce usuwając stare.

A to stare trzyma się dobrze i wcale nie chce odejść. Trzeba, więc nieźle się nagimnastykować by tego chwasta wyrwać z korzeniami. I być przygotowanym, że jak się go wyrwie, to zaraz zacznie się dostrzegać inne, które tez trzeba wyrwać. No, ale jeśli się chce iść dalej, to trzeba. Bo tkwiąc w iluzji i szukając nie tego, co trzeba daleko się nie zajdzie. Wiem, bo sama kilka lat dreptałam w miejscu, choć zdawało mi się, że idę dość szybko. Szłam, ale nie w tym kierunku, co trzeba.

Nie zapieram się, że moja droga jest jedynie słuszną. Jest taką dla mnie a i to tylko dziś. Jutro pewnie poznam nowe możliwości, bo te pojawiają się, co chwilę. Dla każdego z nas inne, ale warto czasem wykorzystać już te sprawdzone. Resztę i tak trzeba ?przerobić? samodzielnie.

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

hm...bardzo mądre słowa. Każdy z nas, na rożnych etapach rozwoju szuka swojej ścieżki, swojego celu...Niektórzy z nas chcą gotowców, inni bedą wyrywac chwasty, a tym samym odkrywac siebie na nowo, będą zapisywac pamiętnik czasu. Kartka po kartce, od nowa...i najważniejsze jest to, by móc rozwinąc się i pójśc dalej w swojej nowej formie ;)

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Niestety, nie jest tak łatwo zmazć nas "starych" i zapisać na nowo.

Niestety my to nie taśma magnetofonowa którą można bezkarnie, mazać, zapisywać, by znów mazać, a wszystko to odbywa się szybko i bez boleśnie, z nami tak się nie da.

A szkoda, a może i dobrze, bo przecierż to co nic nie kosztuje nie wiele nas obchodzi.

Mamy szansę by stworzyć się na nowo i stwarzać w każdej chwili, możemy być wspanialsi i piękniejsi. Możemy stać się prawdą i miłością.

Możemy podążać naszą drogą, zabrać kogoś lub pomóc znaleźć mu własną ścieżkę.

Wszystko zależy od nas wystarczy tylko odp. sobie na pytanie czy tak postąpiła by miłość? Gdy odp. brzmi tak to można podążać dalej.

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

A ja i tak sie upieram, ze mozna stworzyc siebie na nowo i nie jest to az tak trudne jak sie wydaje poczatkowo, ja tam dzika jestem i dobrze mi teraz z tym :lol:

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach
Dnia 19.09.2010 o 10:02, Szept napisał:

A ja i tak sie upieram, ze mozna stworzyc siebie na nowo i nie jest to az tak trudne jak sie wydaje poczatkowo, ja tam dzika jestem i dobrze mi teraz z tym :lol:

To tak jakby faktycznie twoje stare ja /osobowość ,godność ,imię ,nazwisko ,geny ,itp.umarły , i jakby się odrodzić na nowo ,lub zmartwychpowstać ,to nie jest żadne nasze mniemanie ,wiara ,domysły ,czy wyobrażenie ,lecz fakt ,potwierdzony wieloma latami doświadczenia ,jak to opisują szamani 

Doświadczenie z pogranicza śmierci zaczyna się od tego, że człowiek uświadamia sobie, iż nie żyje, choć nie wszyscy z którymi przeprowadzano rozmowy zdawali sobie z tego jasno sprawę. O pewnych zagadnieniach po prostu „wiedzieli”, nie będąc świadomi, skąd się ta ich wiedza bierze.
Jak mówią, była to bardziej kwestia odczuwania niż myślenia. Tak po prostu było i w tych kategoriach postrzegali wtedy świat. Na ogół orientowali się, że nie żyją, jednak to ich nie niepokoiło.
Potem czuli się tak, jakby wychodzili ze swojego ciała i unosili się w powietrzu. Oczywiście, jak zawsze, istnieją pewne rozbieżności co do dokładnego przebiegu przeżycia, ale w przeważającej większości nasi rozmówcy twierdzili, że czuli się tak, jakby opuszczali swoje ciała i szybowali w górę.
Byli spokojni, opanowani i szczęśliwi.
Wszystkie ich ziemskie zmartwienia i kłopoty przeminęły. Zniknął też cały ból (trzeba pamiętać, że wielu spośród nich zaznało niemałych cierpień związanych z chorobami i urazami, które doprowadziły ich na granicę śmierci), a na jego miejsce pojawiło dobre samopoczucie. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że ludzie niepełnosprawni przestawali odczuwać swoje kalectwo. Nawet niewidomi „widzieli” tak jak inni.
Niektórzy – stanowią oni zdecydowaną mniejszość – czuli, że otrzymują drugie ciało, o takich samych rozmiarach i kształtach jak to, które właśnie opuścili. Ale wielu z nich nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, jak wyglądają.
Wszyscy są jednak przekonani, że ich prawdziwe ,Ja” opuściło ziemską powłokę. Trudno im dokładnie wyrazić czy opisać ten stan.
Jedna z osób przedstawiła to tak: „Ciało, które znajdowało się na dole, było jakby powłoką i raczej przypominało noszony przeze mnie niegdyś stary płaszcz. Za to moje prawdziwe ja, esencja mojej istoty, moja dusza, mój duch, moja osobowość – jakkolwiek byś to nazwał – znajdowało się pod sufitem”.

Potem ludzie ci odkrywali, że mogą spojrzeć w dół ze swego punktu obserwacyjnego ulokowanego w górze (zazwyczaj znajduje się on równo pośrodku, ale czasem z boku lub w rogu pokoju). Odnoszą wrażenie, jakby lewitowali tuż pod sufitem.
I oglądają samych siebie. Na tym etapie spostrzegają rzeczy, o których w żaden inny sposób by się nie dowiedzieli, gdyby tylko leżeli nieprzytomni na łóżku. Widzą własne ciało, widzą, jak lekarze i pielęgniarki pochylają się nad nimi lub, jeśli ulegli przedtem wypadkowi, jak strażacy i sanitariusze próbują ich wydostać z rozbitego samochodu.
Zwykle potrafią nawet powtórzyć, o czym rozmawiali ci, którzy ratowali im życie.
Czasem pacjenci mogą nawet zaglądać do innych sal. Klasyczny już opis takiego przypadku pochodzi z 1963 roku, kiedy nie zajmowano się jeszcze naukowo śmiercią kliniczną. Relacja pochodzi od kobiety, która znalazła się w szpitalu z powodu ostrego zapalenia otrzewnej. Oddział szpitalny przypominał kształtem literę „L” i dlatego pacjentka ta nie mogła ze swojego łóżka widzieć tego, co działo się za rogiem.
„Pewnego ranka poczułam, że unoszę się i szybuję wysoko w górę, a kiedy otworzyłam oczy, zorientowałam się, że patrzę na innych pacjentów z pewnej wysokości. Zobaczyłam siebie ułożoną na poduszkach -byłam bardzo blada i chora. Przyglądałam się pielęgniarce i siostrze zakonnej, które spieszyły do mnie z tlenem. Potem już wszystko zmieniło się w jakąś pustkę.
Obraz kolejny przyszedł dopiero po pewnym czasie. Pamiętam, że kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam pochyloną nade mną siostrę. Powiedziałam jej, co się stało. Z początku myślała, że majaczę. Ale ja mówiłam wyraźnie: «Na łóżku siedzi tęga kobieta z obandażowaną głową i robi coś na drutach z niebieskiej wełny. Ma bardzo czerwoną twarz». To siostrą po prostu wstrząsnęło, ponieważ wspomniana kobieta przeszła operację sutka i wyglądała tak, jak ją opisałam. Nie mogła wstawać z łóżka, tak samo zresztą jak i ja. Dopiero kiedy opowiedziałam siostrze o dalszych szczegółach, na przykład o godzinie na zegarze ściennym, który zresztą się zepsuł, udało mi się ją przekonać, że naprawdę zdarzyło się coś dziwnego”.

Następnym etapem doświadczenia z pogranicza śmierci jest tunel.
Ta część podróży odbywanej ku śmierci jest najlepiej znana, ale tak samo jak i poprzednio nie każdy jej doświadcza. Niektórzy opisują ciemność, w której nie ma żadnego tunelu. Inni opisują sytuacje, które w symboliczny sposób nawiązują do tunelu: drogi przez spadziste górskie przełęcze, długie korytarze itd. Zazwyczaj moi rozmówcy uważali, że przeszli tym tunelem, ale częściej szybowali w nim z dużą prędkością.

Potem pacjenci spostrzegają światło.
Znajduje się ono na końcu tunelu i każdy, kto je widział, ma trudności z jego opisaniem. Najczęściej mówią, że było ono ,jasne i delikatne” albo „delikatne, lecz mocne”, ale za każdym razem „piękniejsze od czegokolwiek, co do tej pory widziałem”. Niektórzy sądzą, że światło to miało w sobie barwy tęczy, które też są opisane jako niewiarygodnie piękne.

Na końcu tunelu pacjenci wchodzą w krąg światła. Może znajdować się tam bariera, przed którą jedni się zatrzymują, a drudzy przekraczają. Część rozmówców mówi, że po wyjściu z tunelu doszła do bariery, drzwi lub też bramy. Relacje o tym, co znajduje się za tunelem, bardzo się różnią, ale jedno podstawowe określenie pozostaje wspólne dla wszystkich opisów: tam jest pięknie. Przymiotnika tego nader chętnie i często używają moi rozmówcy -twierdzą, że tego, co widzieli, nie daje się najczęściej opisać zwykłymi słowami, a „piękny” to jedyne określenie, które choć trochę pomaga im przekazać swe odczucia.

Po wyjściu z korytarza niektórzy widzą jedynie „piękny” krajobraz, inni spotykają ludzi. Wielu z nich już w tunelu natknęło się na zmarłych przyjaciół i krewnych. Nieliczni zostali zaprowadzeni do tunelu przez któregoś ze swoich bliskich. Jednak prawdziwe spotkania i rozmowy ze zmarłymi odbywają się dopiero po wyjściu z tunelu. Sposób i charakter rozmowy bywają bardzo różne. Niektórzy ucinają sobie normalne, codzienne pogawędki, podczas gdy inni po prostu „dowiadują się” o tym, o czym w normalnych warunkach by nie rozmawiali -tu jednak nie pada żadne słowo.

Czasami moim rozmówcom prezentowano jakby „przegląd” uczynków z całej ich egzystencji.
Widzieli krótkie fragmenty najważniejszych zdarzeń w ich życiu -stąd zapewne wzięło się powiedzenie: „w mgnieniu oka ujrzał całe swoje dotychczasowe życie”. Czasami „przegląd” ów odbywa się w obecności osoby lub ducha, który zdaje się to wszystko oglądać.
Niektórzy z moich interlokutorów spotkali ludzi, których nie znali.
Czasem osoby te opisywano jako „anioły” albo „duchy”.

Rozmówcy opowiadali, że czekała na nich jakaś najwyższa istota -określali ją jako „istotę świetlistą”, bo zazwyczaj nie miała ona fizycznego kształtu, a tylko poświatę, z której emanowało poczucie siły i dobra. Rozmawiali z tą boską istotą, często bez użycia słów, inni tylko ją widzieli lub odczuwali jej obecność.

W pewnym momencie (może się to zdarzyć kiedykolwiek podczas opisywanych wydarzeń) następuje „odesłanie” człowieka z powrotem do jego ciała. Czasem człowiek, którego moi rozmówcy tam spotykali, odsyłał ich z powrotem, czasem po prostu słyszeli oni głos, który nakazywał im powrót. Często padały wówczas słowa: ,jeszcze nie nadszedł twój czas”. Niektórym kazano powrócić dlatego, że nie załatwili na ziemi swoich spraw.

Wielu z nich sądzi, że sami spowodowali swój powrót poprzez skoncentrowanie myśli na tym, co pozostawili za sobą. Działo się tak zwłaszcza w przypadku rodziców małych dzieci. Jak powiedziała jedna kobieta: „Gdyby zdarzyło się to dzisiaj, chętnie bym tam poszła. Ale wtedy wiedziałam, że dzieci mnie potrzebują”.

Większość moich rozmówców nie zdawała sobie sprawy z tego, że wróciła z tej podróży. Czuli tylko, że znaleźli się z powrotem w swoim ciele. Niektórzy zapamiętali moment powrotu do cielesnej powłoki.

Prawie wszyscy ludzie, którzy przeżyli doświadczenie z pogranicza śmierci, zmienili się pod jego wpływem – przestali przywiązywać wagę do spraw materialnych, stali się bardziej troskliwi dla bliskich, bardziej zainteresowani sprawami duchowymi.
Nikt z nich nie boi się już śmierci.
Tylko niewielka część osób, stanowiąca mniej niż 3 procent, ma nieprzyjemne wspomnienia związane z przejściem przez śmierć kliniczną.

Bezpośrednio po publikacji praca doktora Moody’ ego została uznana przez świat medycyny za kontrowersyjną. Lekarze niejednokrotnie oskarżali go o to, że zebrał opisy halucynacji. Twierdzono, że relacje przekazane w jego książce nie mogą być udowodnione.
To prawda, nie sposób dostarczyć dowodów, jakie mogłaby zaakceptować nauka, ponieważ doświadczenia z pogranicza śmierci nie dają się ulokować w laboratorium i obejrzeć pod mikroskopem.
Jednak z całą pewnością można wyeliminować halucynacje: psychiatrzy zajmujący się pacjentami, których choroby psychiczne wywołują halucynacje, wiedzą, że dwaj pacjenci nigdy nie mają takich samych halucynacji, nie zapamiętują ich oni tak jak ci, którzy przeżyli doświadczenia z pogranicza śmierci. Halucynacje są chaotyczne i nieprzewidywalne.
Wiążą się też zazwyczaj z depresją, rozpaczą lub nienaturalnym podnieceniem, podczas gdy emocjami charakterystycznymi dla ludzi, którzy mają za sobą doświadczenie z pogranicza śmierci, są spokój, opanowanie, pogoda ducha i radość.

Jedną ze zdumiewających cech doświadczenia z pogranicza śmierci jest sposób, w jaki ludziom zapada w pamięć to przeżycie.
Na ogół relacje dotyczące doświadczeń z pogranicza śmierci zostały spisane przez tych, którzy je przeżyli dwa lata przed rozpoczęciem przeze mnie przygotowań do tej książki. Kiedy poprosiłam ich, po tak długiej przerwie, by powrócili do szczegółów ze swoich doznań, za każdym razem otrzymywałam odpowiedzi, które były identyczne z zapisanymi wcześniej. A tych ostatnich nie mieli przed sobą w czasie rozmów ze mną. Ich ustne relacje nie były nawet zbliżone do tych złożonych wcześniej, ale dokładnie takie same.

Jeśli poprosilibyśmy kogoś, by ponownie opowiedział wydarzenia ze swego życia po upływie dwóch lat, okazałoby się, że do tych powtórnych relacji wdarło się sporo nieścisłości. Ludzka pamięć potrafi płatać nie lada figle. Nawet wspomnienia ważnych faktów zacierają się, a szczegóły ulegają zniekształceniu. Aby się o tym przekonać, wystarczy poprosić dwoje ludzi, na przykład męża i żonę, by opowiedzieli o tym samym zdarzeniu, dajmy na to o swoim ślubie. Zaraz się okaże, że jedno pamięta akurat to, o czym drugie zapomniało, i na odwrót, mimo iż przecież byli tam obydwoje.
Jeśli chodzi o sny, bardzo niewielu spośród nas pamięta o nich dłużej niż parę minut po obudzeniu. Rzadko kiedy przez całe życie pozostaje wspomnienie snów, które były na tyle barwne, że na to zasłużyły (przy czym koszmary są zazwyczaj bardziej trwałe od snów przyjemnych). Ale ludzie, którzy przeżyli doświadczenie z pogranicza śmierci, pamiętają o nim zawsze.

https://zenforest.wordpress.com/2008/08/19/doswiadczenia-z-pogranicza-smierci/

0

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Żeby dodać komentarz, musisz założyć konto lub zalogować się

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą dodawać komentarze

Dodaj konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!


Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się tutaj.


Zaloguj się teraz

  • Przeglądający   0 użytkowników

    Brak zarejestrowanych użytkowników, przeglądających tę stronę.