Hrefna

Użytkownicy
  • Zawartość

    545
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Hrefna

  1. Wszystko chyba jednak łączy się ze schematem, w jakim dana osoba funkcjonuje. Dla mnie smoki są pokrętne, fałszywe i szkodzą ludziom dla samego szkodzenia (chociaż swego czasu zupełnie inaczej je rozumiałam), dla kogo innego mogą działać w s[osób wręcz przeciwny... jak z tymi końmi ;)
  2. Patrząc na to przez pryzmat mitologii, w której siedzę i bogów, z którymi mam do czynienia, powiedziałabym, Olorinie, że zostałeś dostrzeżony.Że obserwuje Cię Oko Jednookiego. Pędząc przed siebie, w swoim locie, wzbudziłeś jego zainteresowanie. Ani mniej, ani więcej, jedynie zainteresowanie, być może jest w Twoim pędzie, w twoim locie coś, co budzi jego ciekawość. Być może postanowił Ci się przyjrzeć... rzadko robi coś bez celu, ale bogowie też się czasem nudzą... ;)
  3. Chodzi o doświadczenie w pełni świadome, tak żeby żaden moment przechodzenia za Zasłonę Światów nie umknął świadomości, nie pozostał poza świadomością, nie doświadczony w pełni i nie odczuty w 100%, nie był bezwiedny; chodzi o nieprzegapienie niczego. Z życia, które w swojej dużej części jest procesem umierania - ale z samego procesu wygasania świadomości i umierania zwłaszcza. Nie powiedziałam, że chcę przeżyć śmierć. Ale że chcę nie uronić nic z samego procesu umierania, do momentu jej nastąpienia. Nie chcę żeby cokolwiek z tego procesu umknęło mojej świadomości i emocjom - i każdej części mnie (a według mojego światopoglądu dusza jest wielopoziomowa i wieloczęściowa), która w jakikolwiek sposób może czegokolwiek doświadczać. Nic bezwiednie, wszystko świadomie...
  4. A ja chciałabym - to życzenie bardzo egoistyczne - w pełni świadomie doświadczyć każdej milisekundy umierania, przechodzenia na Tamtą Stronę. Nie roniąc z tego ani ułamka momentu. Poczuć to w pełni, w pełni przeżyć i doświadczyć do ostatniej chwili, niczego z tego procesu nie przegapić. Staram się jak mogę - bo było nie było - w znaczeniu przynajmniej fizjologicznym - umieramy od czasu osiągnięcia fizycznej dojrzałości...
  5. Ale trudno mówić o emocjach, kiedy to coś, do czego się odnosimy jest częścią nas samych. Powietrze - a w wypadku Duile - raczej wiatr, własnym oddechem, ziemia skórą i każdą miękką tkanką, świat roślinny tożsamy jest z każdym na tej skórze włosem... Chmury są tożsame z naszymi nieoswojonymi myślami, księżyc z umysłem jako takim, wody świata z krwią i każdym płynem fizjologicznym, niebo ze sklepieniem czaszki, kamienie z kośćmi... tożsame są i słońce i nasza twarz... W transie związanym z takim traktowaniem żywiołów (czy raczej "żywiołów" - bardziej po prostu składowych i nas samych i świata) trudno w ogóle odwoływać się do zaufania - czy ufamy naszej skórze? Czy ufamy każdemu włoskowi na naszym przedramieniu? Czy własną skórę i własne kości traktujemy osobowo i bytowo? Jednocześnie emocje doznawane w takim transie, gdy stajemy się pełną jednością z naturą, z tym, co nas otacza, są tak bardzo odantropomorfizowane, pierwotne w sensie "primordial" - brak mi na to polskiego określenia, odczłowieczone, że nie można ich nawet nazwać... zresztą... wydaje mi się, że spora część skuteczności magii tzw. naturalnej polega na umiejętności w pewnym sensie "odczłowieczenia się", podczas gdy jedna z części nas wciąż pozostaje skupiona na celu konkretnego działania - pozostałe stapiają się w jedno z otoczeniem i nie ma wtedy granicy między "ja" i "świat"... jak w pieśni Amergina... sami wtedy niewiele czujemy - czujemy wraz z całą naturą...
  6. A ja dla odmiany nie stosuję w ogóle klasycznego zestawu żywiołów, stosuję Duile, będące tak samo składowymi świata, jak i moimi własnymi. Każdego z nas. Nieosobowymi, niebytowymi - po prostu składowymi. Od zestawu 4(+1) odeszłam dawno, kiedy zaczęłam się wgłębiać w ścieżki celtyckie, odszedłszy bardziej na Północ tylko się w tym utwierdziłam ;)
  7. Wiele zależy od sposobu, przez który postrzega się świat. Dla mnie i innych heathen smok to Wąż. Wyrm. Wurmr. Istota zła, brużdżąca, stojąca w odwiecznym konflikcie po stronie przeciwnej ludziom. Dlatego dzialaniu smoka można przypisać wiele niezrozumiałych a negatywnych wydarzeń, które nam się w życiu przytrafiają. BEZPOŚREDNIO kontaktu ze smokami sobie nie przypominam. Ale wiele przytrafiających się rzeczy można przypisać działaniu węży, wyrmrów - a więc smoków, brużdzących ludziom tylko dlatego że są ludźmi. Podobnie zresztą można zinterpretować działanie Thursów, chociaż ich metody są bardziej hm... bezpośrednie i o wiele łatwiejsze do wykrycia. Smoki postępują w s[osób znacznie bardziej pokrętny... większość Thursów jest prostolinijna i bezpośrednia.
  8. Moje zostały wygotowane w pszczelim wosku. Dlatego są brązowe, nie jasne... a błyszczą od używania Piołunie, miałam taki zestaw ogamiczny, każdy patyczek z właściwego drzewa. Przechodząc pod opiekę innych Bogów spaliłam go byłam jako coś na kształt ofiary. Natomiast symbole po wyryciu wypalałam.
  9. Oooo Już Cię gdzie indziej przywitałam. Ale jeśli właściwie rozpoznałam osobę, to witam tym serdeczniej
  10. Drumcatcherze, daj spokój Mistykowi - raz, że już go tu nie ma, a dwa, że to osobnik, z którym nie należy wdawać się w dyskusję - to przypadek z gatunku tych, którym lekarz kazał przytakiwać. Dla własnego spokoju ;) (yyy... czy Ty to Ty? To witaj tu )
  11. Miałam kiedyś okazję przelotnie poznać wujka pani Alicji. Bo jest to osoba dość młoda, gdyby ktoś nie wiedział... I wujek jest dumny z tego, jak "Ala potrafi na niczym robić pieniądze". To chyba powinno wystarczyć za antyrekomendację jej "pisarskich" i "ezoterycznych" (bo nawet pod obraźliwe w moim mniemaniu i obecnym znaczeniu słowo ezoteryka bez cudzysłowu toto nie podpada) wypocin.
  12. Wiele badań wskazuje na to, że za homoseksualizm odpowiada nadmiar androgenów w organizmie matki na pewnym etapie życia płodowego, kiedy dość intensywnie kształtuje się ośrodkowy układ nerwowy płodu. Taka predyspozycja może być wzmocniona wychowaniem - brakiem typowo męskich wzorców - często homoseksualni są synowie wychowywani przez samotne matki. Raczej rzadko zdarza się, żeby samotny ojciec wychowywał dziewczynkę, jednak mimo wszystko brak odpowiednich wzorców dotyczących własnej płci przy tego rodzaju wrodzonej predyspozycji na pewno taką predyspozycję utrwali. Jeśli chodzi o zwierzęta - podejrzewam że przebiega to podobnie. Zwłaszcza, że dotyczy głównie ssaków. Chociaż, nie da się ukryć, homoseksualizm występuje również u ptaków (vide słynna para pingwinów, pytanie tylko czy razem pielęgnowały jako, czy też się gziły...); ptasi homoseksualizm podważałby w takim wypadku hipotezę hormonalną, dość mocno ostatnio lansowaną. W każdym razie moim zdaniem nie ma w tym nic karmicznego czy ezoteryczno-metafizycznego, czysta fizjologia i tyle, w dodatku uszkodzona, bo celem popędu jest przedłużenie gatunku.
  13. Z wyjątkiem kłamców i hipokrytów - im niech zgotują to, na co zasłużyli... ("Kto się za ten wiersz obraża, ten sam siebie za gówniarza uważa" - Witkacy - "Do przyjaciół gówniarzy")
  14. Nie sądziłam, że kiedykolwiek odezwę się w dziale próśb o interpretację snu. Zwykle radzę sobie z tym sama, tym razem jednak ogłupiałam kompletnie, przy czym nie mogę sobie pozwolić na rozmowę czy wymianę korespondencji z osobą, która być może byłaby w stanie na treść tego snu rzucić mi jakieś sensowne światło. Więc wkleję go tutaj - proszę o wszelkie interpretacje, mitologiczne, niemitologiczne, podświadomościowe i tym podobne - i z góry za nie serdecznie dziękuję. Sen zaczyna się zawsze od wielokrotnie powtarzającego się ciągu, zaczynającego się lotem w postaci kruka nad lasem, aż po jego skraj, na którym znajduje się świeże pobojowisko, takie hm... średniowieczne. I zmianą postaci do mojej własnej, biegiem przez to pobojowisko, między licznymi zwłokami, bardzo zmasakrowanymi, splecionych w walce mężczyzn i kobiet. Z ogromnym natężeniem męczyło mnie to wiosną i wczesnym latem, później na kilka miesięcy odpuściło, żeby wrócić w sposób znacznie bardziej wyrazisty i męczący. Początkowo kończył się upadkiem z kostką oplątaną jelitami wylewającymi się z brzucha jednego z trupów, wcześniej przeze mnie nierozpoznawanego. W takim kształcie, jak poniżej, śnił mi się już trzeci raz, przypuszczam zresztą, że to nie koniec historii. Jest zdecydowanie z Tych snów, różni się od tzw. "przeciętnych" (przynajmniej ja już dawno nauczyłam się je rozróżniać) i deprywacja, polegająca na niespaniu przez kilka dób, by spowodować sen na tyle głęboki, by nie pamiętać pojawiających się w nim obrazów (tu zresztą obecne są nie tylko obrazy, ale wrażenia właściwe wszystkim zmysłom, węchowi, dotykowi i słuchowi także), tym razem kompletnie nie skutkuje, mimo kilku nocy całkowicie bezsennych i porządnego złojenia pracą, wrócił nawet w dziennej półtoragodzinnej drzemce. Powtórki różnią się w nieistotnych szczegółach, różnice dotyczą przede wszystkim pojawiających się na tkaninie obrazów i wyglądu poszczególnych kruczych kobiet, reszta wraca dokładnie w tym samym kształcie jak pijanemu grzybek Umieściłam go w pewnym, moim własnym miejscu sieci, dlatego tu wyląduje jako cytat. Wydaje się być ważny. Zamieszczę i tu, może ktoś pomoże mi go zrozumieć. Tymczasem w tym miejscu się budzę, zapłakana i we śnie i w rzeczywistości, podejrzewam jednak, że to nie koniec, te sny rozbudowują się z czasem.
  15. Dziękuję za wszystkie interpretacje. Również i za tę obrazkową, kpiarsko-pogardliwie-nieżyczliwą. Próbuję to sobie układać, śni się niestety dalej, w sposób jeszcze rozwleklejszy i bardziej bolesny; znów będę unikać spania jak długo się da.
  16. "nie lubię prawie wszystkiego"... to witam bratnią duszę... ja dodam jeszcze, że nie lubię ludzi. En masse I szczerze polecam Ci inne forum, z którego właśnie odchodzę, zacierając swoje ślady - znajdziesz tam odpowiedzi na nurtujące Cię pytania ;) Witaj (choć i tu raczej powinnam się żegnać teraz )
  17. Jest tu ktoś, kto mógłby Ci, Knuście sprawę wyjaśnić. O wiele lepiej niż ja, choć i ja o znaczeniu tego symbolu mam niejakie pojęcie. Pytanie, czy zechce.
  18. A czy "praca" nie jest przypadkiem czymś, co powinno przynosić określone, materialne korzyści dla siebie lub dobra ogółu? Z naciskiem na słowo "materialne"?|
  19. W ogóle samo określenie "pracować z" jest jakby trochę chybione... i trąci ezoemezo "rozwojem duchowym". No bo trudno mówić o pracy, jeśli coś/kogoś się wykorzystuje, czegoś/kogoś używa, z czymś/kimś walczy lub układa... To wykorzystywanie, używanie, walka lub negocjacje, trudno to nazwać pracą.
  20. Chyba nie "pracują", ale zawierają układ, przekupują go lub z nim walczą...
  21. Bo do tego w gruncie rzeczy sprowadza się pełne przeżywanie życia. Plus konsekwencja i ponoszenie odpowiedzialności za każde swoje działanie, również to rozrywkowe...
  22. Mnie się wydaje, że to kwestia ładunku emocjonalnego... dzieła sztuki - a więc przedmioty, które z założenia, same w sobie jakieś, często silne, przesłanie emocjonalne niosą (nie mówię o tzw. sztuce współczesnej, abstrakcji i innych przerostach formy nad treścią oczywiście, ich przesłanie emocjonalne dociera do znacznie węższych grup odbiorców) bardzo łatwo emocjami naładować. Celowo lub przypadkiem... a ogromna część działania magii, zarówno pozytywnej, jak i szkodzącej, to przecież wyrzuty emocji, celowe lub nie, ale odbywające się we właściwym miejscu i czasie. Wystarczy, że dzieło jest "świadkiem" silnych emocji, nieopanowanych i nie poddanych kontroli, by je tymi emocjami "naładować" i by niosło je dalej, nasiąkając tym, co w wyniku tego nieplanowanego "przekazu" narasta w odbiorcach... Blyth, ja już dawnio miałąm zapytać, ale jakoś nie było okazji... ten Valknut w Twoim awatarze to tak celowo i z pełną świadomością, czy tylko przypadek?
  23. zbytnie zachłystywanie się Jungiem i jego archetypami też jest spojrzeniem jednostronnym... pytanie zresztą czy pan Jung zaglądał w ogóle za Zasłonę Światów czy jedynie teoretyzował
  24. Swoją drogą to aż dziwne, że w ogóle przyszła... to nietypowe dla jej modus operandi, ona nie szuka ludzi, nie łowi sobie wyznawców czy kapłanów, po prostu jest i tych, którzy do niej przychodzą długo i mocno testuje zanim uzna za godnych w ogóle odpowiedzenia im choć jednym słowem... A wyłączności niewątpliwie wymaga, dla siebie i całego Ludu Danu - to jedyni, o któych zazdrosna nie jest i współpracy z nimi wręcz żąda. Jako Pani plemienia dba o swoje plemię... Wielu mogłoby Ci pozazdrościć. Aczkolwiek oboje dobrze wiemy, że nie ma czego, choć ci, którzy zazdrościliby tego nie wiedzą.
  25. Tę składową można nazwać inaczej, niekoniecznie fylgją... chodzi po prostu o konstrukcję całości psychofizycznej, jaką stanowi człowiek, a większość przodków - wyznawców rdzennie europejskich religii roześmiałaby się głośno, gdyby ktoś próbował im powiedzieć, że dusza jest nierozdzielną całością, że człowiek nie ma składowych takich jak wola, natchnienie, świadomość i kilka/wiele innych,które dopiero razem składają się na jego całość, a czegoś takiego, jak dusza, stanowiąca jakby odbicie duchowe jego fizycznego ciała tak naprawdę wcale nie ma, a jeśli jest, również jest tylko jednym z jego znacznie liczniejszych składników. Dlaczego asatryjczyk miałby być inaczej zbudowany niż jakikolwiek inny człowiek? Nawet niezwiązani z żadnym systemem pogańsko-religijnym szamani, bądź raczej wówczas (skoro niezwiązani) - pseudoszamani, wiedzą dobrze, że między światami podróżuje (w największym uproszczeniu) JEDNA Z DUSZ człowieka. Których dostrzegają (w wersji minimalistycznej) co najmniej trzy, każda odpowiedzialna za coś innego. Bez której można żyć, ale życie wtedy ma zupełnie inną jakość. I zastąpienie jej przez obcy element będzie wtedy właśnie opętaniem. A to, że chrześcijanie widzą jedną, niepodzielną duszę, absolutnie nie musi oznaczać, że taki jest stan faktyczny... doświadczanie wędrówek za Zasłonę Światów raczej wskazuje na to, że taki punkt widzenia jest błędny... Chrześcijaństwo przyjęło założenie kilku kultur bliskowschodnich, znacznie je upraszczając - nawet egipska ka, ta dla której ciało miało być zachowane przed rozkładem, też była JEDNĄ ZE składowych... a w zasadzie oparło się, idąc za judaizmem, głownie na wizji Madianitów, tych samych, w których panteonie, na wcale nie naczelnym miejscu funkcjonował sobie niejaki Jahwe, jako bóstwo gór i burzy... To, że wizja przyjęta kiedyś przez jedno koczownicze plemię rozlazła się po świecie, nie oznacza wcale, że jest prawdziwa... Mało który system zakłada jedność i nierozdzielność konstrukcji duchowej człowieka... Ja, siedząc w swoim światopoglądzie nazywam tę podróżującą i łatwą/najłatwiejszą ze wszystkich naszych składowych do utracenia składową fylgją. W poprzednim systemie, z którym byłam związana, nosiła ona nazwę fetch. Gdzie indziej nazywa się ją jeszcze inaczej lub wcale nie nazywa, ale dobrze wie o jej istnieniu. I proszę mi tu nie mydlić oczu podejściem licznych rekonstrukcjonistów, którzy nie zadali sobie trudu zagłębienia się w antropologię kulturową i filozoficzną kultur, których religię/poglądy rekonstruują, przyjmując wersję judeochrześcijańską, bo jest łatwa i nie wymaga głębszych rozważań. To właśnie dlatego zajmowanie się elementami wyrwanymi z kontekstu kulturowego jest tak powszechną bzdurą... człowiek lubi iść na łatwiznę, ale jeśli coś jest łatwe, zazwyczaj oznacza, że nic nie warte. To, co widzą chrześcijanie i co nazywają duszą jako całością, jest też tylko jedną ze składowych całości. Albo nawet konglomeratem wszystkich składowych poza tym między światami wędrującym... W nazewnictwie asatryjskim będzie to (ten zbiór, konglomerat) feorh, w innych będzie nazywało się inaczej, lub w ogóle nie będzie uznawana jakakolwiek jedność czegoś takiego jak jaźń... Może to (to, co chrześcijanie widzą i rozumieją jako "duszę" nie widząc innych składników całości) równie dobrze (wg asatryjskieggo nazewnictwa) być oend - w uproszczeniu mówiąc - świadomość. I ten element jak najbardziej w wypadku opętania pozostaje na miejscu. Chociaż bywa zdominowany przez zainstalowany w całokształcie ludzkiej konstrukcji obcy składnik. Jeśli chodzi o czakry - sama w nie nie wierzę, ale jakieś tam centra energetyczne w organizmie jednak mamy, inaczej nie działałyby choćby takie systemy jak akupunktura... i jeśli niezależna a miarodajna osoba, której ufam i wierzę w jej "skille" bo potwierdziły się doświadczalnie (wtedy i tylko wtedy, ja "z założenia" nie wierzę w nic, wierzę tylko w rzeczy, które mi się namacalnie potwierdzają, dotknęłam ich empirią) taką siódmą czy stoi siedemdziesiątą piątą fioletową czakrę korony u mnie wykryje - widocznie okaże się, że ją mam - i kwestia mojej wiary lub niewiary na to w żaden sposób nie wpłynie, mogę najwyżej protestować przeciwko jej posiadaniu, ale stanu faktycznego to nie zmieni. Założenie że ludzie nie są skonstruowani w sposób identyczny prowadziłoby do wniosku, że wyznawcy każdej religii czy systemu mistycznego należą do innego gatunku... naturalną konsekwencją byłaby wówczas również niemożność płodzenia wspólnego potomstwa - i powiedzmy celtycki rekonstrukcjonista, albo no nie wiem - wyznawca eskimoskiej natywnej religii - nie mógłby zrobić dziecka chrześcijance albo na odwrót... :D Można wierzyć w grawitację lub w nią nie wierzyć... ale nie zmieni to faktu, że takie zjawisko jest i działa. Można wierzyć lub nie wierzyć w korpuskularno-falową naturę światła... Że ktoś wierzy tylko w istnienie wycinka całości, nie zmienia to MOŻLIWOŚCI istnienia całej reszty tej całości. Jeśli ktoś nie wierzy w teorię wielu wszechświatów, nie znaczy, że tych wszechświatów poza naszym nie ma... to, że ktoś nie wierzy w magię, lub uważa za nią jedynie NLP, nie znaczy, że nie może paść ofiarą klątwy... A jak wyjaśnić te wszystkie cechy z drugiego cytatu u innych? Sami się fylgji w jakiś sposób pozbyli, radośni "aloha-namaste" zazwyczaj wręcz na własne życzenie, bawiąc się podróżami, do których dotykać się nie powinni, gadaniem z duchami i zajmowaniem sprawami o których pojęcia nie mają, prezentując radośnie wspomniany gdzieś wcześniej syndrom ucznia czarnoksiężnika. A że fylgję/jej gdzie indziej inaczej nazywany odpowiednik łatwo stracić w wyniku m.in. niehonorowego zachowania, przy czym honor jest dzisiaj cechą nic nie wartą dla większości współczesnych ludzi, zamiast honoru liczy się dla nich jedynie własny interes, sprawa jest jasna... Nie da się zresztą ukryć, że w żadnym innym systemie nie ma takiego jak w chrześcijaństwie stężenia ludzi całym swoim życiem zaprzeczających temu w co wierzą i pod płaszczykiem górnolotnych haseł robiących swoje, a to "swoje" z zasadami ich religii czy systemu filozoficznego, któremu się niby dedykowali nie ma nic wspólnego... może 5% chrześcijan swoją religię traktuje poważnie i stara się wszystkie jej wymogi spełniać w sposób możliwie doskonały, reszta tkwi w tej religii jedynie z przyzwyczajenia, siłą inercji bądź tradycji... odnosząc do siebie nazwę, do której ze względu na swoje postępowanie absolutnie nie mają prawa... Jakoś nie zauważyłam, by człowiek zwracający uwagę na godność własnego postępowania lub żyjący wartościami, które głosi, był tchórzem lub hipokrytą... jedno drugie wyklucza... co więcej nie zauważyłam, by ktoś taki stał się ofiarą opętania. Natomiast człowiek robiący co innego niż głosi oprócz tego, że jest fałszywą szmatą, niegodną nazwy człowieka, jest również istotą niezwykle na opętanie podatną. Mnie się to nadal trzyma kupy mocno.