Mistyk

Użytkownicy
  • Zawartość

    4 280
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Posty dodane przez Mistyk


  1. 2 godziny temu, Konwalijka napisał:

    Wzruszyłam się twoją wypowiedzią, dziękuję za to że tak ładnie ze mną korespondujesz?fajnie że trafiłam na tak bogatą osobowość ja mam 58 lat, pozdrawiam serdecznie 

    Cieszę się ,miłego dnia życzę :) 

    0

  2. Świat wewnętrzny człowieka – czym on właściwie jest?
    UKRYTE MECHANIZMY:

    Myślę, że nie pomylę się zbyt wiele, jeśli postawię tezę, że współcześni ludzie żyją głównie wydarzeniami zewnętrznymi, natomiast pojęcie świata wewnętrznego człowieka traktują raczej jako ekstrawagancki dodatek erudycyjny. W dodatku mało konkretny, abstrakcyjny, a co za tym idzie dalej – bezużyteczny. Współczesny człowiek woli skupiać się na rzeczach namacalnych – na wydarzeniach zewnętrznych, które identyfikuje jako przyczynę swoich różnorodnych stanów psychicznych: jest smutny, ponieważ ktoś go odrzucił, wściekły, bo ktoś się z nim nie zgadza, zawiedziony, gdyż liczył na inny rozwój wydarzeń, etc.
    Myśląc w ten sposób można w zasadzie przeżyć całe życie, co z większym lub mniejszym powodzeniem czyni większość ludzi. Jednak wskutek takich modus operandi, otaczający nas świat tkwi w obserwowalnej dzisiaj formie. Narzuca ona postrzeganie dotykających nas zdarzeń, jako wypadkowych chaotycznych przypadków: czegoś nieprzewidywalnego, nieopanowanego – a co za tym idzie – niebezpiecznego. Powszechnie dostępna wiedza – niestety – pełna jest pustych frazesów, które wręcz utwierdzają ludzi w tym pogubieniu. Zdarzają się jednak wśród nas tacy Podróżnicy, którzy wskutek różnych scenariuszy życiowych zostają wręcz zmuszeni odkryć, że taka perspektywa patrzenia na rzeczywistość jest bardzo powierzchowna, a praktykowanie jej, na dłuższą metę prowadzi do różnego rodzaju życiowych katastrof. Jednak nie chodzi o to, by każdy odkrywał taką wiedzę samotnie, za każdym razem w wielkim cierpieniu od nowa. Rzecz w tym, by wreszcie włączyła się ona trwale do krwiobiegu świadomości potocznej – by stała się organiczna, naturalna i powszechna – by wreszcie wyparła puste frazesy gotowych, niedziałających „recept” na życie.

    Świat wewnętrzny człowieka – czym on właściwie jest?
    Chcąc w skuteczny sposób wytłumaczyć, do czego właściwie odnosi się powyższy termin, napotykamy pewne trudności. Świat wewnętrzny człowieka nadal bowiem zostaje pojęciem ze wszach miar abstrakcyjnym. Gdzie on jest zlokalizowany? Jak wygląda? Jak działa? Odruchowo wiążemy go z hasłami takimi jak wyobraźnia, twórczość, osobiste przemyślenia, którymi się nie dzielimy się z innymi ludźmi. Jednak w istocie jest to twór o wiele bardziej rozbudowany, o znacznie większym niż nam się wydaje, wpływie na zewnętrzne wydarzenia naszego życia.

    Tymczasem, by nie brnąć w małomówiące, naukowe wyjaśnienia, wyobraźmy sobie, że jest w nas taka przestrzeń, w której żyją różne postaci, funkcjonujące na podobnych zasadach, co komórki oraz mikroby występujące w naszym ciele fizycznym. Postaci te są analogiczne tych, które obserwujemy w życiu codziennym: mama, tata, sąsiad, szef – etc. Posiadają one swoje życie, swoją historię. Występują między nimi rozmaite relacje: kłótnie, napięcia, niesnaski – lecz również przyjaźnie czy miłości. W realny sposób przeżywają one swoje emocje i odczucia, wyrażające się w najrozmaitszych perypetiach oraz scenariuszach, w których uczestniczą. Wszystko to razem tworzy swoisty film, który formatem nie ustępuje największym hollywoodzkim produkcjom.

    świat wewnętrzny człowieka

    Wróćmy teraz do analizy: owe wewnętrzne postaci to oczywiście symbole pewnych sił psychicznych – ich obrazy (zdjęcia, kopie). Posiadają one swoje charakterystyczne cechy oraz atrybuty, dzięki którym możemy odróżnić jedne od drugich, czyli nadać im postać. Rodzaj relacji zachodzących między nimi: napięcie, harmonia, kłótnia, rozwód itd. to OGNISKA NASZYCH FAKTYCZNYCH STANÓW PSYCHICZNYCH. Zatem stan psychiczny jest tym, co istnieje pomiędzy owymi postaciami. Zazwyczaj jest tak, że większość z nich jest umiejscowiona w podświadomości ludzkiej, zepchnięta do cienia. Co to znaczy? Chodzi o to, że my, jako obserwator swojego wewnętrznego filmu, nie dostrzegamy jakiegoś istotnego wątku, w którym biorą udział nasze figury wewnętrzne. Taki nieuświadomiony wątek domaga się jednak tego, by być objętym przez strumień światła naszej świadomości. Dlatego – i tu pojawia się mała ekwilibrystyka, więc proszę o chwilę skupienia – ów wątek „przyciąga” do naszego zewnętrznego życia analogiczną względem swojego rdzenia sytuację, dzięki której mamy szansę go rozpoznać. Rdzeń każdego takiego wątku ma charakter emocjonalno – odczuciowy, dlatego działa on jak magnes, popychając nas w kierunku takich strumieni zdarzeń, dzięki którym będziemy mieli szansę go rozpoznać. Funkcjonuje tu zasada: podobne przyciąga podobne. Rozpoznanie takie przebiega więc poprzez proces wcielenia się w rolę którejś z postaci, biorącej udział w pominiętym wątku. Dlatego więc dopiero uczestnictwo w realnym wydarzeniu, które jest podobne do tego, jakie przeżywają postaci z naszego zagubionego, wewnętrznego fragmentu filmowego (np. wyrzucenie z pracy, zdrada męża, bądź też wygrana miliona złotych w totka), jest kluczem do „wpięcia się” w ogólną atmosferę, jaka w nim panuje. Czyli mówiąc prościej – dowiedzenie się o co właściwie chodzi.

    Z tego co powyższe można więc wysnuć wniosek, że WEWNĘTRZNY ŚWIAT CZŁOWIEKA ma o wiele większe znaczenie i wpływ na rzeczywistość, niż nam się wydaje. Nasza psychika emituje sygnały, które przyciągają nas do sytuacji, będących odbiciem naszych FAKTYCZNYCH STANÓW PSYCHICZNYCH, a nie wyobrażeń na ich temat. Zdarzenia takie identyfikujemy jako życiowe katastrofy – czemu trudno się dziwić, gdyż są zazwyczaj niezwykle obciążające i przytłaczające. Udział w nich daje jednak szansę na weryfikację i zmianę tego, co nie działa w naszym wewnętrznym świecie poprawnie i harmonijnie – takie jest prawdziwe przeznaczenie świata zewnętrznego. To odbicie naszego wnętrza, lustro, w którym możemy się przejrzeć – lustro zaskakująco dosłowne, a nie źródło naszego nieszczęścia oraz niedoli.
    Jednak jaka jest odruchowa reakcja większości ludzi na to, co widzi w zwierciadle wód swojego życia? Chce stłuc lustro! Jednym z tego przykładów są alegorycznie pojmowane Tabletki Przeciwbólowe, o których pisałam wcześniej w poście pod tym linkiem. Współcześnie identyfikujemy bowiem źródło swojego stanu psychicznego z tym, co dzieje się na zewnątrz, zamiast z tym, co przyciągnęło nas do takiego, a nie innego strumienia zdarzeń. Zazwyczaj nie umiemy powiązać dynamicznego układu sił, znajdujących się w naszym wewnętrznym świecie z obrazem, który objawia powierzchnia zwierciadła – czyli życie. W tym właśnie tkwi przyczyna naszego zagubienia oraz bycia niewolnikiem w gabinecie własnych cieni… Nie potrzeba więc chyba już dalej tłumaczyć, że zbicie lustra nie zmieni oryginału, które jest źródłem obrazu na jego powierzchni, prawda….?

    Seks – niszczy czy wyzwala?

    Opisz nam duchowe znaczenie energii seksu. Jak możemy wysubtelnić seks i uczynić go duchowym? Czy możliwe jest praktykowanie seksu, kochania się, jako medytacji, jako odskoczni ku wyższym poziomom świadomości?

    Nie ma czegoś takiego jak energia seksu. Energia jest jedna i ta sama.

    Seks jest jednym z jej ujść, jednym z jej kierunków, jednym z zastosowań tej energii. Energia życia jest jedna, a przejawiać się może w wielu kierunkach. Seks jest jednym z nich. Gdy energia życia staje się biologiczna, staje się energią seksu.

    Seks to tylko zastosowanie energii życia.
    Nie ma kwestii wysubtelnienia. Gdy energia życia płynie w innym kierunku, nie ma seksu. Ale to nie jest wysubtelnienie, jest to przemiana.

    Seks jest naturalnym, biologicznym przepływem energii życia i jej najniższym zastosowaniem. Jest to naturalne, bo życie bez niego nie może istnieć, i najniższe, bo jest on podstawą, nie szczytem. Gdy seks staje się totalnością, całe życie zostaje po prostu zmarnowane.

    Przypomina to położenie fundamentu i dalsze kładzenie fundamentu, bez budowania domu, dla którego ten fundament przeznaczono.

    Seks jest po prostu okazją do wyższej przemiany energii życia. Pod tym względem wszystko jest w porządku, ale gdy seks staje się wszystkim, gdy staje się jedynym ujściem dla energii życia, staje się destruktywny. Może on być tylko środkiem, nie celem. A środki mają sens tylko wtedy, gdy cele zostają osiągnięte. Gdy człowiek robi niewłaściwy użytek ze środka, cały cel ulega zniszczeniu. Gdy seks staje się centrum życia, jak to się stało, środki zamienia się w cele.

    Seks tworzy biologiczną podstawę istnienia, trwania życia. Jest środkiem – nie powinien stać się celem.

    Gdy seks staje się celem, ginie wymiar duchowy. A gdy seks staje się medytacyjny, kieruje się ku wymiarowi duchowemu. Staje się stopniem, odskocznią.

    Nie ma potrzeby wysubtelniania, gdyż energia jako taka nie jest ani seksualna, ani duchowa. Energia zawsze jest neutralna. Sama w sobie nie ma nazwy. Nazwa pochodzi od drzwi, przez które płynie. Ta nazwa nie jest nazwą energii, jest nazwą formy przyjmowanej przez energię. Gdy mówisz „energia seksualna” oznacza to energię, która płynie ujściem seksualnym, ujściem biologicznym. Gdy ta sama energia płynie ku boskości, jest energią duchową.

    Energia jako taka jest neutralna. Wyrażana biologicznie, jest seksem.

    Wyrażana emocjonalnie, może stać się miłością, może stać się nienawiścią, może stać się złością. Wyrażana intelektualnie, może stać się naukowa, może stać się literacka. Gdy porusza się przez ciało, staje się fizyczna. Gdy przemieszcza się przez umysł, staje się mentalna. Różnice nie są różnicami energii jako takiej, ale jej użytych przejawień.

    Stąd mówienie o „wysubtelnieniu energii seksu” nie ma podstawy.

    Kiedy nie korzysta się z ujścia seksu, energia znowu staje się czysta.

    Energia zawsze jest czysta. Gdy przejawia się drzwiami boskości, staje się duchowa, ale ta forma to tylko przejaw energii. Słowo „wysubtelnienie” wywołuje bardzo niewłaściwe skojarzenia.

    Wszystkie teorie wysubtelniania to teorie tłumienia. Zawsze, gdy mówisz „wysubtelnienie seksu” stajesz się mu przeciwny. Twoje potępienie zawiera się w samym słowie.

    https://zenforest.wordpress.com/2008/08/17/seks-niszczy-czy-wyzwala/

    1

  3. 5 godzin temu, Konwalijka napisał:

    Mistyku, też planuję go kupić dziękuję za pomoc mam go na swojej liście?. Mam też tarota Cecudy Poznaj Siebie i szybko się z nim łączę i mam wizje a w rękach czuję energię jak po niego sięgam, te kolory są takie wspaniałe jestem samoukiem. Uczyłam się na Waicie z różnych książek oraz z filmów w internecie . Wait jest ok ale obraz musi do mnie przemawiać Wait jest taki trochę sztywny, lubię też Tarota Marzyciela i Crowleya oraz Tarot Świetlistej Drogi. Skoro się rozpisałam, to opowiem Ci trochę o sobie. Skończyłam Reiki, Misy Tybetańskie, i czasem jeżdżę na Medytacje Osho do Kawkowa zostałam dawno temu Sannyasinką. codziennie staram się medytować a Tarot jest taki pouczający i piękny. Wszystkie te kursy skończyłam dla siebie żeby się rozwijać, pozdrawiam serdecznie!

    Pięknie ,ja też jestem -samoukiem, z wieloletnim stażem praktycznym i teoretycznym dalekiego wschodu i zachodu ,ascetą ,jezuitą ,buddystą ,magiem ,wróżbitą ,okultystą ,mistykiem teologicznym, jasnowidzem ,metafizykiem ,astrofizykiem ,,parapsychologiem, ,mistrzem rei ki ,medium spirytualnym , ezoterykiem , uzdrowicielem duchowym /bio-ergo- terapeutą ,joginem ,  szamanem / psychologiem , i religioznawcą .a mam 52 lata 

    Pozdrawiam, również 

    0

  4. 13 minut temu, Konwalijka napisał:

    Szukałam wszędzie, myślałam że może ktoś z forumowiczów będzie miał tą talię (może kupił i nie używa), to trzeba spasować i obserwować tak jak polecasz, śledzić allegro i inne dziękuję za odpowiedź, pozdrawiam.

    Proszę bardzo ,pozdrawiam i miłej niedzieli życzę :) 

    0

  5. 57 minut temu, Konwalijka napisał:

    Mistyku, proszę o pomoc w znalezieniu kart tarota Dariusza Cecudy Mandala Duszy nie wiem czy mogę zadać to pytanie na forum chciałabym je kupić może mi poradzisz gdzie szukać w sklepach już nie ma

    Może na Allegro .,albo innym  internetowym, sklepie ezoterycznym .archetypowy tarot jest dobry ,archetypy ,.to z psychicznej głębi nieświadomości ,pod-osobowości ,.mandala duszy ,to medytacja swej osobowości ,.to auto-psychoterapia - 

    Tarot archetypowy - książka + karty

    Manuela Klara Olszewska

    Wydawnictwo: Studio Astropsychologii

    Objetosc: 240 stron

    Oprawa: broszurowa

    ISBN: 9788373771604

    okladkahttps://www.dobre-ksiazki.com.pl/tarot-archetypowy-ksiazka-karty-p484052.html?utm_source=google&utm_medium=cpc_product&gclid=CjwKCAiAnsnjBRB6EiwATkM1XiFtHDcHmbTR_0JnHDKNzjMqXwAoVk0cmLBdPJFeEcx8bPEvm0HAYBoCcxAQAvD_BwE

    0

  6. Mądrze napisałeś Alanie , dodam od siebie jako oświecony mistrz duchowy -Budda Maitreya -stań się jak woda przyjacielu ,a Bóg to twoja nad-świadoma ,transcendentna część umysłu ,duchowa /podświadoma głębia psychiczna ,Pozdrawiam :) 

    0

  7. Ja mam dar uzdrowiciela duchowego od dzieciństwa nawet na wielkie odległości (  dla energii czas i odległość nie istnieją )  ,jestem właśnie jak takie medium spirytualne ,przejmuję materiał energii chorobowej ,ludzkiej ,zew świata żywych i martwych (tzw. duchów  ) na siebie ,odchorowując nieraz bardzo psychicznie /duchowo i fizycznie / materialnie ,potem muszę sobie pomóc ,a ty jak czujesz ludzką energię ? 

     

    0

  8. 7 godzin temu, Kuba napisał:

    Witam. Czy jest ktoś  kto wytłumaczy mi dlaczego śnią mi się zmarli, najczęściej dziadkowie, ewentualnie czy jest ktoś kto by mógł zinterpretować moje sny, bo naprawdę część z nich jest bardzo dziwna. Pozdrawiam

    Sny odzwierciedlają twoją głębię psychiczną - podświadomość i  nie-świadomość - 

    Jungowskie archetypy.

    Psychologia analityczna Junga definiuje archetypy jako podstawowe wrodzone psychologiczne struktury, pierwotne schematy fantazyjnych obrazów. Usytuowane w tak zwanej nieświadomości zbiorowej są bodźcami naszej wyobraźni.

    Archetypy są podstawą ludzkiej symboliki i wyrażają się w mitach, wierzeniach, marzeniach, literaturze i sztuce. Archetypy same w sobie nie są obrazami ale raczej schematami, psychologicznym tłem i możliwościami.

    Jung uważał, że archetypy posiadają cechy pozorne aniżeli bytowe, i nawet te tylko w ograniczonym znaczeniu. Pierwotny obraz uzyskuje swe znaczenie dopiero gdy przebije się do świadomości, i zostanie wypełniony treścią jej materialnych doświadczeń. Jung porównuje taki twór z procesem krystalizacji w którym jak wiemy temperatura powoduje kształtowanie się kryształu w roztworze, jednocześnie bez przyjmowania materialnej formy (prawdziwa definicja temperatury w dziełach Waltera Russella dop). Zatem tworzenie mitu jest procesem transformacji archetypów w obrazy, bezmyślne wypowiedzi nieświadomych psychicznych zdarzeń  językiem obiektów zewnętrznego świata. Pomimo swojej pozorności i skrajnej powszechności, archetypy cechują się towarzystwem wysokiego ładunku emocjonalnego, oddają wrażenia, inspirują i urzekają kiedy stają się bardziej wyraziste, gdyż pochodzą z uniwersalnej i niezmiennej podstawy ludzkiej natury.

    Jung wierzył, że archetypy są niezależne od społeczności lub nawet całej rasy i są dziedziczone. Stworzył pojęcie zbiorowej nieświadomości by zdefiniować najgłębszy poziom nieświadomości przekraczającej granice jednostek, zbiorów, lub całego świata archetypów. Koncepcja archetypów sporządza zbiór niezmiennych archetypicznych struktur, które charakteryzują właściwości świata jako całości.

    Podczas dalszej lektury pojęcie archetypu jest użyte by wskazać najbardziej ogólny, podstawowy i uniwersalny pierwotny szkielet idei, który leży w podstawie wszystkich struktur w humanistycznych i naukowych obszarach.

    Nie istnieje żadna kompleksowa lista Jungowskich archetypów. Jung nie przedstawił formalnego systemu ale raczej dodawał archetypy na bazie hipotezy, iż jeden archetyp może wypływać z innego.

    Postaramy się wyróżnić najważniejsze Jungowskie archetypy i zgrupujemy je w sposób który ujawni związek pomiędzy nimi. Przyjrzyjmy się najpierw jak podstawowa tetrada wyłania się z całości. Neutralna całość rozdziela się na męskość i żeńskość – jest to podstawowa dychotomia.

    yinyangyinyang2 copy

    Druga dychotomia osiąga w gruncie lustrzane zakończenia binarnego podziału ponieważ odzwierciedla główne przeciwieństwa w każdej swojej części. Jako rezultat, każda z części, męska i żeńska, otrzymuje obraz przeciwnej części i siebie.

    Męski obraz sam w sobie jest aktywnością, podczas gdy jego obraz żeński to pasywność. Jako całość ta para daje całkowicie funkcyjną myśl rozwoju: aktyw PORUSZA pasyw.

    Z drugiej strony, żeński obraz jest potencjalnością, natomiast jej obraz męski jest realizmem. Ta para jako całość daje całkowicie strukturalny myśl rozwoju: potencjał RODZI rzeczywistość.

    Tetrada połączona ze swoim lustrzanym obrazem formuje strukturę, która przedstawia związek pomiędzy indywidualną a kolektywną nieświadomością.

    Anima i Animus, dwa najbardziej znane Jungowskie archetypy, wyraźnie rozdzielają psychologię mężczyzny i kobiety. W kontekście pierwotnej dychotomii, Anima przedstawia nieświadomą (żeńską) część duszy mężczyzny, natomiast Animus, reprezentuje nieświadomą (męską) część kobiecej duszy. Dzięki temu spostrzeżeniu możemy stworzyć dwa oddzielne układy, które grupują Jungowskie archetypy – jeden dla mężczyzny i jeden dla kobiety.

    Wpierw rozpatrzmy męską wersję tego schematu.

    1scheme copyArchetypem jaźni jest boski projekt człowieka wdrukowany w jego duszę. Jaźń „istnieje” poza czasem i przestrzenią i znajduje się ponad poziomem świadomości. W procesie samoidentyfikacji, który jest biologicznie manifestowany przez indywidualną płeć, jaźń jest podzielona na dwie części: Ego i Anima dla mężczyzn i Ego i Animus dla kobiet.

    Świadomość mężczyzny identyfikuje się z Ego: świadomość mężczyzny identyfikuje się z częścią Yang a Anima z częścią Ying duszy człowieka. To drugie pozostaje najczęściej nieświadome(ukryte). Mitologicznie, ten proces różnicowania jaźni w męskie i żeńskie części jest opisany w sympozjum Platona, gdzie pierwotne androgeny są dzielone na dwie części.

    Ego, jako zasada Yang, jest podzielona na aktyw (Bohater) i pasyw (Mędrzec). Anima z kolei, jest podzielona na potencjał (Wielka Matka) i rzeczywistość (Dziecko). Na tym poziomie jednostka wchodzi w interakcje ze środowiskiem społecznym i wybierając dla siebie jedną z czterech rol; zgodnie z preferencją, jednakże może się to zmienić w zależności od sytuacji. Musimy mieć na uwadze, że mężczyzna wybiera rolę ze wszystkich czterech możliwości, pomimo że męskie role Bohatera i Mędrca są bardziej społecznie i psychologicznie akceptowalne. Rozważamy ten zbiór czterech ról jako granicę pomiędzy kolektywną a indywidualną nieświadomością. Odchodząc od Ego i zanurzając się głębiej w zbiorowej nieświadomości, dochodzimy do archetypów Czarodzieja i Wróżki.

    Archetypiczna postać czarodzieja łączy cechy bohatera i mędrca, co może być możliwe poprzez częściową utratę indywidualności i rozkład w kolektywnej nieświadomości. Jednocześnie, będąc odbiciem indywidualnego Ego w przestrzeni kolektywnej nieświadomości, Czarodziej nabiera magicznych cech. Z perspektywy mężczyzny, archetyp wróżki jest mistyczną i przyciągającą figurą, która łączy cechy Dziecka i Wielkiej Matki. Wróżka jest odbiciem indywidualnej Animy w kolektywnej nieświadomości.

    Cień jest  odzwierciedleniem archetypu jaźni w kolektywnej nieświadomości i oznacza poziom gdzie indywidualność zanika i manifestuje się jako indywidualny wkład do ustalania kolektywnej karmy.

    Żeńska wersja schematu.

    1scheme copy copyKobieta w przeciwieństwie do mężczyzny, identyfikuje się z częścią Yin podstawowego podziału, więc Animus jest częścią Yang i jest zepchnięty do kobiecej indywidualnej nieświadomości. Poziomy socjalizacji są reprezentowane przez te same 4 archetypiczne figury, jednakże kobiece preferencje to Dziecko i Wielka Matka. Postać Wiedźmy jest odbiciem kobiecego Ego w nieświadomości. Będąc odbiciem kobiecego ego i łącząc cechy Dziecka i Wielkiej Matki, Wiedźma posiada magiczne moce, które pochodzą z kobiecej seksualnej energii jako amalgamat etycznych i estetycznych komponentów. W kobiecym postrzeganiu, postać Mefista łączy męskie cechy siły i umysłu.

    Archetypiczny obraz Cienia jest analogiczny jak w męskim schemacie.

    Rozważmy charakterystykę archetypów z obydwu schematów.

    Jaźń-Cień

    Para Jaźń i Cień to punkt startowy i końcowy w obu schematach. W pewnym sensie, Jaźń i Cień zawierają wszystkie pośrednie archetypy, jednakże nie są one identyczne względem siebie.

    Jaźń oznacza czystą indywidualność, podczas gdy Cień oznacza rozpływanie się indywidualności na kolektywną nieświadomość i jej stopniowy rozkład. Droga od Jaźni do Cienia oznacza przejście od jedności do całości. Jedność nie posiada żadnych części i jest niezróżnicowana, natomiast Całość jest wynikiem połączenia różnych części. Z perspektywy binarnego podziału, Jedność jest neutralna (n) i nie jest ani dodatnia ani ujemna, tymczasem Całość jest mediatorem (m) który łączy obydwa znaki.

    nmOskar Wilde w „Portrecie Doriana Greya” daje przykład związku pomiędzy archetypem Jaźni a archetypem Cienia. Niezmienny wygląd Graya pokazuje wieczną naturę jaźni, natomiast portret jest jego cieniem i łączy w sobie karmiczne skutki jego działań. Zauważmy, że gdy Dorian jest odosobnionym indywiduum, jego obraz kulturowym zjawiskiem odnoszącym się do jego kolektywnej percepcji. Portret znajduje się w oddzielnym pokoju pod przykryciem, które symbolizuje unikanie bezpośredniego kontaktu pomiędzy Jaźnią a Cieniem: ich interakcje muszą być pośredniczone poprzez pośrednie poziomy.

    Inny przykład z literatury pokazujący parę Jaźń i Cień znajdujemy w dziele Roberta Louisa, „Dziwny przypadek Dr. Jekylla i Pana Hyde’a.” Aspołeczne zachowania Pana Hyde’a pokazują, że nie istnieje etyka na poziomie Cienia. Ostateczna przemiana Dr. Jekylla w Pana Hyde’a symbolizuje rozkład świadomości do postaci Cienia, co kończy się tragicznie.

    W „Cieniu” E. Schwartz, stosunek między Jaźnią a Cieniem jest ukazany przez bezpośredni konflikt – dosłownie stają naprzeciw siebie. Problem zaczyna się po tym jak Cień uzyskuje autonomię i władzę.

    Ursula Le Guin w „Czarnoksiężniku z Ziemiomorza” podkreśla naturę Cienia jako „nie z tego świata”: Cień prześladujący protagonistę kiedy wkracza on do świata zmarłych.

    Tetrada ról społecznych.

    Jak można zobaczyć na rysunku 2, tetrada ról społecznych kompletna w swojej budowie. Faktycznie główne cztery tryby ludzkich zachowań – postrzeganie, myślenie, odczuwanie i działanie – mogą być dopasowane do czterech ról społecznych. Zachowanie Dziecka skupia się na postrzeganiu, Mędrca na myśleniu, Wielkiej Matki na odczuwaniu a Bohatera na działaniu. Cztery tryby odpowiadają czterem wartościom kulturowym: piękno, prawda, dobro i siła.

      Rola Tryby zachowań   Wartość   Temperament 
    Dziecko Postrzeganie Piękno Sangwinik
    Mędrzec Myślenie Prawda Flegmatyk
    Wielka Matka Odczuwanie Dobro Melancholik
    Bohater Akcja Siła Choleryk

    Można zauważyć pewne różnice pomiędzy męskimi i żeński społecznymi rolami: męskie role nastawione są na ekspansję, natomiast żeńskie poszukują harmonizacji.

    Warto wspomnieć, że archetypy na tym poziomie są realizowane nie tylko na poziomie oddzielnych jednostek ale także na poziomie instytucji, organizacji a nawet państw.

    Przedstawione schematy skutecznie wyczerpują wszystkie Jungowskie archetypy, dwaz nich tj. Persona i Kuglarz pojawiają się jako kompozyty – zawierające kilka archetypów. Schematy definiują strukturę i naturę związków pomiędzy archetypami.


    Komentarze i dopiski:

    Tetrada odpowiada tetragramowi YHWH , 4 kabalistycznym światom, 4 żywiołom oraz 4 kolorom w tarocie. Dodatkowo w Tarocie znajdujemy 4 archetypy ról społecznych tj. Bohater, Mędrzec, Dziecko oraz Wielka Matka, odpowiadają one 4 kartom wielkich arkanów: Rydwan, Pustelnik Słońce oraz Cesarzowa.

    tn_07 tn_09 tn_19 tn_03

    Bohater to Yod tetragramu i najwyższy z 4 kabalistycznych światów czyli Atziluth. Reprezentuje akcję i impuls do działania, odpowiada jemu żywioł ognia oraz buławy w tarocie. Pierwotna siła, i matryca najwyższego poziomu gdzie rodzą się archetypy. To także część duszy Chiah, czyli siła życia.

    Wielka Matka to Heh i drugi kabalistyczny świat Briah, świat kreacji i odpowiadająca mu częśc duszy Neshamah czyli intuicja. Kielichy czyli symbol formy, symbol kobiety jako łono wszechświata oraz symbol odczuwania (recepcji).

    Mędrzec to Vau i trzeci kabalistyczny świat, Yetzirah, świat formacji oraz Ruach czyli intelekt. Reprezentuje proces myślenia oraz mediacji pomiędzy ogniem a wodą. Miecze w Tarocie symbolizują intelekt jako nieprzejednane ostrze, które wykrawa świat i dzieli go na mniejsze podjednostki a potem analizuje je oddzielnie by dojść do prawdy. Jest to myślenie w trybie zachowań oraz analiza.

    W końcu Dziecko to końcowe Heh i ostatni świat, materialny i zwierzęca dusza. Jest to postrzeganie świata, doświadczanie piękna kreacji.

    Jungowski archetyp kuglarza, pojawia się w wielu kulturach jako hedonistyczny, nierzadko pół zwierzęcy magik posiadający wiedzę tajemną. To najczęściej patroni magii i rytuałów. W greckiej mitologii odpowiednikiem kuglarza jest Hermes w słowiańskiej byłby to bydlęcy Bóg magii Weles.

    Źródło: http://hermenes.com/Homepage/Jung_arch_en.html
    Inne odnośniki: http://schoolworkhelper.net/carl-jungs-archetype-the-trickster/

    0

  9. MIŁOŚĆ BOSKA I LUDZKA
     

    22222333.jpg

    Boska Miłość jest zupełnie odmienną wartością niż miłość człowieka. Ludzka miłość jest rozłożona na wielu, czasami jest bardzo zróżnicowana. A Boska Miłość jest jedna i taka sama dla wszystkich.

    Człowiek własną miłością potrafi komplikować i ograniczać wolność innej osoby. Bóg przez własną miłość czyni człowieka wolnym. U ludzi miłość jest bardzo osobowa, nieharmonijna i ślepa. Człowiek jest w swojej formie istotą ograniczoną, zmienną i skłonną do rożnych zachowań, i jego miłość też ma swój limit, nawet wtedy kiedy jest spontaniczna. Wyżej rozwinięty duchowo człowiek jest też ograniczony przez swoją indywidualną naturę, ponieważ miłość człowieka jest dualna jak on sam. Dopóki człowiek żyje jego miłość podlega tym prawom: podwójnej naturze człowieka.

    Miłość:
    1. Przekazana przez Platona, określona słowem eros
    2. i miłość, też według greckiego pojęcia agape między ludźmi.

    EROS Platona to miłość, która kocha to co uważa za warte miłości. Miłość emocjonalna, dla przyjemności, egocentryczna bo ciągle chodzi ci o samego siebie. Ale nie należy jej potępiać czy niszczyć. Też pochodzi od Boga i wiąże się z porządkiem natury.

    AGAPE jest miłością, która zstępuje ku człowiekowi i kocha to co nie jest warte miłości. Zstępuje z Nieba i kocha wszystkich bez miary. Każdego w ten sam sposób i nie ważne czy był jej wart. Agape to miłość bezinteresowna. U Boga nie trzeba zasłużyć sobie na Miłość. Nie musisz się Jemu przypodobać aby zechciał cię pokochać. Jesteś Jego dzieckiem.

    Miłość Boga jest kosmiczną eksplozją, jest spontaniczna i czysta, niemożliwa w swej formie do osiągnięcia przez istotę ludzką. Ten człowiek, który posiada "czyste serce" osiąga wyższy jej stopień. Ale nawet u ziemskich spirytualnych mistrzów nie dorównuje Boskiej formie. Mistrzowie osiągają wysoki stopień czystej miłości w momencie kiedy osiągają wysoki stopień zakotwiczenia się w siedmiu wymiarach świadomości. W chwili połączenia się z najwyższym planem taki człowiek jest niczym ziarno rzucone w urodzajną glebę i wówczas zaczyna wzrastać w piękne drzewo. Osiąga wysoką świadomość i wielkim prezentem dla niego jest "czysta miłość", którą otrzymuje z Wielkiego Źródła i przepełnia się nią jego serce.

    heart21.jpg

    CZYSTA MIŁOŚĆ jest rodzajem przebudzenia i wzlotu człowieka w wyższe wymiary świadomości. Ten kto jest zdolny do wielkich poświęceń, jak matka kochająca wszystkie swoje dzieci jest zdolna poświęcić dla nich własne życie, ten rozwija w sobie Boskie Miłosierdzie i otwiera dla siebie Ocean Miłości.

    Człowiek w swej ziemskiej wędrówce musi przejść siedem planów, siedem potężnych poziomów świadomości. Każdy z nich jest charakterystyczny i wnosi w świadomość człowieka odpowiednią indywidualność. Każde przekroczenie granicy wyższej świadomości podnosi człowieka wartość, odrywa od ziemskich ograniczeń, otwiera wyższe zrozumienie, daje siłę w ciężkich chwilach, w groźnych doświadczeniach, jest podporą do dźwigania krzyża.

    Czwarty wymiar jest tym planem, w którym człowiek poprzez własne trudy i ciężkie chwile, poprzez własny krzyż zbliża się bardzo mocno do Boga. Już nie myśli dotychczasowymi pojęciami, szuka nowych dróg, nowych źródeł. Jeszcze ciągle wątpi i martwi się czy jego duchowa natura jest na tyle mocna, że nie upadnie? Zastanawia się czy uda mu się dotrzeć do końca własnej drogi?

    A kiedy przekracza piąty plan nagle spostrzega inny świat. Jego oczy widzą kolorowe barwy, klarują się jego myśli. Opuszcza go lęk, czuje się bezpieczny.

    W szóstym planie widzi świat, który pozostaje za nim już w zupełnie innych barwach. Ciągle żyje w materialnym otoczeniu, ale jego duch jest już spleciony mocno z Bogiem. Wzmaga się jego cierpienie ponieważ nadal nie może być jednością z Wielkim Boskim Źródłem.

    Siódmy plan i ostatnie doświadczenie, ostatni oddech, powoli następuje odłączenie od Ziemi i trwały związek z Bogiem. Człowiek osiąga swój najwyższy stan świadomości zwany, nirvikalpa - Świadomość Boga.

    W tym stanie człowieka miłość gwałtownie się poszerza, jego miłosierdzie i poświęcenie dla innych nie ma granic. Zrzuca jarzmo własnego życia, które już nie ma dla niego większego znaczenia. Podąża w miejsce bólu i cierpienia innych ludzi i otula ich rany Boską Czystą Miłością.

    Boska Miłość jest nieskończona, wielka i bezinteresowna, a dramat Boga polega na tym, że On nie może rozlać swojej miłości bez miary na wszystkich ludzi. Nieustannie co dzień wokół nich krąży i szuka otwartych serc.

    BlakeAncientofDays.jpg

    Miłość czysta i bezinteresowna
    jest darem ubogiego
    otrzymanym z rąk samego Boga.

    Miłość, która zstępuje z wysoka,
    rozlewa się w jego żyłach,
    przekazuje Chrystusa

    A Chrystus w nim
    zaczyna kochać innych.
    A imię Jego jest Agape

    i nie ważne kim jest ten drugi
    ładny czy brzydki
    Agape chce żyć w jego sercu.

    Miłość Boga bezinteresowna
    nie wyrażona
    w gestach czy spojrzeniach

    Agape zstępuje z nieba
    i zalewa ludzką duszę,
    którą bardzo kocha.

    https://www.vismaya-maitreya.pl/kryzys_ducha_milosc_boska_i_ludzka.html

    0

  10. 19 godzin temu, Eagle napisał:

    Dziekuje ale chodzilo mi bardziej o zabieg harmonizowania czakr:) zabieg wykonywany razem z zabiegiem reiki... I o odczucia zwiazane z tym wlasnie zabiegiem.Pytanie do ludzi ktorzy zajmuja sie reiki:) pozdrawiam :)

    Tylko prawdziwy ,doświadczony bio-energoterapeuta  .który doświadczył ataków psycho-energetycznych  , wie przez co przeszedł i co przeżył ,taki ma powołanie by leczyć /uzdrawiać ,będzie prawdziwym mistrzem rei ki ,lub uzdrowicielem, duchowym ,Posłuchaj jak harmonizować czakry -

     

    0

  11. 30 minut temu, Eagle napisał:

    Witam:) mam pytanie,podczas harmonizowania czakr jak to odczuwacie(skad wiecie) ze dana czakra jest juz zharmonizowana? Z gory dziekuje i pozdrawiam :)

    czakry ,to energetyczny / duchowy ośrodek mistyczny naszej egzystencji ,,w ciele i niewidzialnej /spirytualnej wymiar wir ,ośrodek ,a materialnie ,fizjologicznie , biologicznie  to emocje ,uczucia ,myśli ,czytaj jakie organy wewnętrzne szwankują i jakie psychiczne objawy na tym poziomie w ciele ,to odpowiednia czakra działa nieharmonijnie ,jak nic nie dolega psycho-fizycznie ,to znaczy wszystkie czakry działają harmonijnie ., to ideał ,nieraz jedna czakra podstawy latami może tylko być aktywna ,lub kilka czakr ,przeważnie 3 dolne ,pisaŁEM O CZWARTEJ ,CZAKRZE SERCA ,TO PROBLEMY Z SERCEM ,GRASICĄ , PŁUCAMI ,A PSYCHICZNE / DUCHOWE DOLEGLIWOŚCI DUSZY TO -STRACH ,LĘKI ,OBAWY ,ZŁOŚĆ ,NIENAWIŚĆ ,dopóki człowiek przechowuje  te emocje ,nie osiągnie 4 czakry ,i nie osiągnie wyższego poziomu oświecenia  ,gdzie przy idealnie zrównoważonej  czakrze ,człowieka zalewa duch święty ,z doskonałą ,Boską Radością ,Prawdą ,Odwagą I Miłością 

    0

  12. Życiowa „ruletka szczęścia”… Jednych los (Bóg, opatrzność, wszechświat) „życzliwie klepie po łopatkach” i daje już na starcie wszystko – bogactwo, zdrowie, super rodzinę, życie jak po czerwonym dywanie. Innym zaś daje w prezencie „golgotę głodu, śmierci, bólu i cierpienia”… Jedno dziecko dostaje „prezent od losu”, drugie już w momencie narodzin także dostaje także od losu, ale… nóż w plecy! Czy jest możliwe, aby normalny i myślący człowiek nie dostrzegał owej wielkiej „tajemnicy otaczającego nas świata”?

    Doktryna reinkarnacji jest czymś wyjątkowym, jeżeli chodzi o „zjawiska niewyjaśnione”. Powód? Jej istnienie bowiem jest jedynym kluczem do wytłumaczenia sobie niesprawiedliwości świata „wokół nas”. Najlepiej wyjaśnić to na przykładzie. Oto rodzi się w tym samym szpitalu dwóch chłopców.

    Jeden jest piękny, zdrowy, ma szczęśliwą i kochającą rodzinę. Nawetdzieckoszczesliwe.jpg bez „specjalnego wysiłku” ma na wyciągnięcie ręki wszystko, gdyż „rodzice” zapewniają mu wspaniały start życiowy. Czy musi być jakimś „dobrym człowiekiem”? Bynajmniej. W miarę upływu lat staje się draniem (ilu znamy takich ludzi), a mimo to jego życie upływa w zdrowiu i dostatku. Dożywa później starości. Miał szczęście i już.

    dzieckochore.jpgDrugi chłopiec z tego szpitala urodził się z powolnym zanikiem mięśni (opisujemy autentyczny przypadek). Każda minuta jego krótkiego życia jest związana z cierpieniem, każda godzina z powolnym umieraniem. Kiedy jego kolega „z sali obok” zażywa szczęśliwego dzieciństwa, ten zmaga się z kolejną golgotą, którą przygotował mu los. Kiedy ma 7 lat, przychodzi kolejny „prezent od losu” – rak płuc. Wszyscy zastanawiają się, skąd rak płuc u dziecka, które i tak cierpi od lat w tak okrutny sposób, ale… tak właśnie się dzieje.

    Pół roku później w niewyobrażalnych cierpieniach umiera ów nieszczęsny chłopiec. Przykłady tych dwóch chłopców powinny skłonić do chwili zastanowienia i refleksji. Czy chory chłopiec miał szansę „narazić się Bogu i zgrzeszyć w jakikolwiek sposób”? Oczywiście, że nie. Zanik mięśni przykuł go bowiem do łóżka szpitalnego w sposób absolutny, a szansę na grzech zredukował do zera. A jednak jego niewyobrażalne „cierpienie” w sposób niesłychany kontrastuje ze zdrowiem i radością owego drugiego chłopca z „sali obok”, którego draństwo jest coraz lepiej widoczne w miarę upływu lat.  

     

    maledopaska.jpgLudzie przeważnie mało zastanawiają nad tym „paradoksem życiowej niesprawiedliwości”, bo szkoda im czasu na takie nic nie przynoszące "filozoficzne rozmyślania nie wiadomo o czym". Żyje się i... już. Czasami ktoś zada głośno to kluczowe pytanie: dlaczego los jest aż tak bardzo niesprawiedliwy?

      Najzabawniej tłumaczą to sobie ateiści. Ot, nad czym się tu zastanawiać? Życie to ruletka. O wszystkim decyduje przypadek. Jeden w życiowej ruletce wygrywa „udane i zdrowe życie”. Może kraść, robić wszystkie „grzechy z dekalogu plus kilka dodatkowych”, a i tak zdrowie mu służy, pieniądze płyną wartkim strumieniem, a słowo „cierpienie” zna tylko z filmów akcji. Drugi w tej życiowej ruletce „dostaje po łbie od losu”, no i tak musi widocznie być.  Ból, choroba, niedostatek, łzy – tak się złożyło, że te słowa są jego najlepszymi przyjaciółmi. Kiedy jakiś drań dożyje stu lat, biedna schorowane dziecko  „umrze w męczarniach” w wieku kilku lat. No i co z tego? Los „tak chciał”, nie ma się nad czym zastanawiać, tylko trzeba liczyć na to, że w w ruletce „nam się powiedzie”. A że inni cierpią? I co z tego? Co „mnie” to interesuje? Jeden jest "winner", drugi jest "looser". I gra muzyka, ja jestem po tej stronie szczęściarzy i z tego korzystam - reszta mnie "mało interesuje", bo nie mam czasu na takie myślenie.

     

    lustra.jpgLudzie wierzący mają gorzej. No dobrze, jest Bóg, ale dlaczego jest aż tak niesprawiedliwy? Jeśli życie jest biegiem „na sto metrów”, a jego celem jest dobiegnięcie do mety. Dlaczego Bóg jednych wyposaża w strój sportowy i „wspaniałą kondycję i pogodę”, a drugim zakłada strój nurka głębinowego z ołowianymi butami na nogach i każe „biegnąć do mety”? A przecież zrobienie nawet jednego kroku jest ponad ludzkim wysiłkiem… Na tym ma polegać „sprawiedliwość Boga”? Na tym ma polegać jego „wielki zamysł stworzenia świata”?

    Za co ma być rozliczone to dziecko, którego rak przeżera kości i pozbawia życia? Z jakiego grzechu? Skoro życie jest jedno, z potem „albo raj, albo niebo, albo czyściec”, to dlaczego ów Bóg jednych premiuje na starcie, a innych wyraźnie „gnębi i doświadcza”? Te pytania, oczywiste i wynikające z obserwacji życia wokół każdego z nas, przysparzają niesłychaną trudność ludziom, którzy wyznają zasadę „jedno życie”. Jakież łamańce oni nie wykonują, żeby wyjaśnić „Boży zamysł”, jakież piruety filozoficzno-dziwologąwe nie kręcą, aby powiedzieć o „absolutnej sprawiedliwości”. Kiedy jednak naprawdę przyprze się takie osoby „do muru” i historia owych dwóch chłopców „drania o szczęśliwym i długim życiu i drugiego umierającego w męczarniach zgotowanych przez los” zaczynają coś przebąkiwać o „wielkiej tajemnicy cierpienia”.

    Że niby jest „wielka tajemnica”, której nikt nie zna, ale jest. I o której „nie ma sensu mówić”. Jest jedno życie i koniec. A owadziecko.pngruletka „losu”? Tu ludzie wyznający zasadę „jednego życia” także znaleźli sposób wyjaśniania, choć jego „pokrętność” potrafi naprawdę być rozbrajająca. Otóż twierdzą, że takie „dziecko umierające w męczarniach na raka” dostało… nagrodę od Boga. To jest jakaś nagroda, wyróżnienie. Będzie stało wyżej „w chórze anielskiem”. Zgoda, ale skoro tak, to… dlaczego jedno dziecko dostaje nagrodę w postaci nowotworu, a drugie nie i żyje”w zdrowiu, szczęściu i życiowym draństwie i próżności do później starości”? Jedni mają nagrodę w „postaci cierpienia”, a drudzy są tej wspaniałej nagrody pozbawieni? I tak znowu dochodzimy do absurdów i całkowitej nielogiczności w doktrynie „jedno życie, jedno zakręcenie życiową ruletką”.

     Aby zacząć rozumieć doktrynę reinkarnacji nie trzeba być „szczególnie oczytanym”, nie trzeba „żonglować cytatami”, nie trzeba „wkładać sobie do głowy dogmatów i robić łamańce/pokręceńce aby wyjaśnić zamysł Boga, którym jednym daje prezent cierpienia i męczeńskiej śmierci, a innych tego prezentu pozbawia”.

    napolu.jpgCo trzeba robić? Wystarczy obserwować życie wokół. Świat bowiem dostarcza nam wskazówek, wielu „informacji”. Oto w Polsce spadł właśnie śnieg, świat roślin wydaje się „zamarł na zawsze”. A jednak wiemy, że za kilka miesięcy przyjdzie wiosna i wszystko „odrodzi się na nowo”. Nie ma śmierci, nie ma „energii, która znika”.

     O takich znakach „od świata” powstanie oddzielny tekst, ale teraz powróćmy do sprawy podstawowej: dlaczego w takim razie nie pamiętamy  „wcześniejszych przeżyć”? Skoro nasz partner życiowy jest kimś, z kim już nas łączą pewne więzy z wcześniejszych żywotów, dlaczego „tego nie pamiętamy”? Odpowiedź jest bardzo prosta: tego typu pamięć byłaby „niesłychanym balastem” i wręcz uniemożliwiałaby życie i przeżywanie wspólnych historii, a także ową „naukę”, którą powinno być dla nas każde zmaganie się z losem.

     Nie jest to zresztą do końca prawdą z tym, że nie „pamiętamy”. Pamiętamy, choć nie jesteśmy tego świadomi do końca. Regresja hipnotyczna bez problemu odsłania kulisy „wcześniejszych żywotów”, a ktoś, kto nie wiedział regresji hipnotycznej na własne oczy, nie powinien zabierać głosu w sprawie reinkarnacji… Ale to szczegół – w każdym razie są ludzie, którzy pamiętają swoje wcześniejsze życie nawet bez owej „regresji”. W Archiwum FN są przypadki z terenu Polski, które naprawdę są w stanie postawić każdego człowieka do postawy „na baczność”, ale nawet wśród nich są prawdziwe perły. Jeden z nich jest tematem projektu FN i – jak wszystko dobrze pójdzie –reincarnation2.jpg już wkrótce zadziwi swoją niezwykłością i siłą „wiarygodności” wiele osób. Trzeba tylko trzymać kciuki za to, aby… osoby z najbliższej rodziny tego dziecka wyraziły zgodę i pod swoimi prawdziwymi nazwiskami opowiedziały o tej nieprawdopodobnej historii. Z tym jest zawsze największy problem.

     Na koniec tego krótkiego eseju o „wędrówce dusz” historia, którą trzeba przypominać regularnie, gdyż dla wielu osób była ową „iskierką”, którą zapaliła ich zainteresowanie doktryną „wędrówki dusz”. Na łamach portalu FN nie prezentowaliśmy jeszcze zdjęć z owego przypadku, a jest ku temu okazja, bo ze świata ściągamy więcej materiałów na ten temat. Planujemy także wydanie książki o tym przypadku, ale najpierw musimy wydać te, które czekają w tej chwili „w kolejce”.

    A teraz sprawa Santi Dewi. Tam jest bardzo jasno wytłumaczone, dlaczego jest tak ogromny sens w tym, że ludzie „zaczynają życie niczym z pustą kartką”, dlaczego musimy nic nie pamiętać z wcześniejszego życia, aby móc… po prostu normalnie żyć. Brzmi to może banalnie, ale wcale banalne nie jest. A teraz skrót tej historii, który niech będzie pretekstem do zaprezentowania na końcu zdjęć.

     

     imagescanp1dq1.jpg 

    Ta historia jest uważana za jeden  z najbardziej udowodnionych przypadkówsantidewi.jpg reinkarnacji w dziejach ziemi.Sprawą interesował się Mahatma Gandi. Jego zdaniem był to jeden z wielu, za to stuprocentowo dowiedziony i nie pozostawiający cienia wątpliwości fakt powtórnych narodzin. Poznajmy go.

    Tę niezwykłą historię poznaliśmy dzięki Szwedowi, Stur Linnerstrandowi, który zainteresował się przypadkiem Santi Dewi, kiedy przebywał w Indiach. Była to historia z początku naszego wieku, dlatego trudno było dotrzeć do dokumentów i świadków. Linestrand przez kilkadziesiąt lat przyjeżdżał do Indii i dzięki temu udało mu się zgromadził materiał świadczący o prawdziwości niesłychanie rzadkiego zjawiska: pamięci o wcześniejszym wcieleniu. Warto dodać, że w latach trzydziestych naszego wieku historia Santi Dewi była znana w Europie Zachodniej, nie mówiąc o Indiach.

    Zacznijmy od początku. Jest 11-sty grudnia 1926 roku, kolonialne Indie. W małym szpitalu w  Delhi młoda kobieta, Prem Pjari, rodzi dziewczynkę. Już wcześniej razem ze swoim mężem ustalili, że nadadzą dziecku imię Santi Dewi. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że jej dziecko będzie wyjątkowe....

     

    Lekarze zapamiętali, że tuż po urodzeniu dziewczynka nie płakała jak inne dzieci, ale uważnie rozglądała się wokół. Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi. Kiedy Santi Dewi miała dwa lata, zaczęła wypowiadać słowa w dziwnym dialekcie. Jej akcent był podobny do tego, w jakim mówią ludzie w mieście Mahura. Rodzice byli tym zaskoczeni, ale uznali, że jest to jeszcze jedno dziecięce dziwactwo. Dziewczynka była małomówna, wręcz nieufna. Przełom nastąpił wtedy, kiedy ukończyła cztery lata. Wtedy ku przerażeniu rodziców powiedziała, że jest żoną bramina z miejscowości Mutra, która zmarła i teraz, jako Santi Dewi ponownie przyszła na świat.  Dziewczynka opisywała dokładnie dom, w którym mieszkała, swojego męża i rodzinę. Pamiętała nawet, jaki był jej adres w Mutrze. Prosiła, że chce jechać do swojego prawdziwego domu i zobaczyć syna. Według jej słów zmarła przy jego narodzeniu.

     

    Rodzice byli wstrząśnięci tym, co mówi ich córka. Santi Dewi wyrażała się w sposób, w jaki mówią dorosłe kobiety. Mówiła wyraźnie: to nie jest mój prawdziwy dom. Jestem mężatką, a mój mąż mieszka w Mutrze. Pamiętała wszystko, numer ulicy i domu, nawet imię męża. Czteroletnia dziewczynka powtarzała zapłakanym rodzicom, że tak naprawdę nazywa się Ludżi Dewi, i mieszkała ze swoim mężem w żółtym domu przy ulicy Chaubych w Mutrze. Podawała przy okazji setki, jeśli nie tysiące szczegółów: jak wygląda pobliska świątynia, jaki jest rozkład pokoi w jej prawdziwym mieszkaniu. Santi Dewi wiedziała o wiele za dużo, jak na czteroletnie dziecko. Rodzice myśleli, że jej to przejdzie, dziecko jednak uparcie opowiadało, że jest jedynie wcieleniem innej osoby. Przełom nastąpił wtedy, kiedy Santi Dewi skończyła 9 lat.

    Jej ojciec nagle zrozumiał, że miasto, o którym mówi jego córka, to Mahura. Mieszkańcy Mahury nazywali swoje miasto Mutrą. Wraz z dyrektorem szkoły, do której chodziła jego córka, postanowił szukać mężczyznę z opowieści córki. W  książce adresowej był człowiek, który nazywał się dokładnie tak, mówiła Santi Dewi. Napisali do niego list

     

    Wielce Szanowny Panie! W dzielnicy Delhi jest dziewczynka, Santi Dewi, córka kupca Ranga Bahadura . Jest ona niespełna 9-letnim dzieckiem, i podaje niezwykłe informacje dotyczące Pana osoby. Twierdzi, co następuje: „w moim poprzednim wcieleniu przynależałam do kasty Chaubych, żyłam w Mutrze i miałam męża, Kedara Nata. Posiadał on sklep w pobliżu świątyni Władcy Dwaraki. Miałam na imię Ludżi Dewi, a dom, w którym mieszkałam był żółty”.

    Szanowny Panie, chcemy sprawdzić, czy w jej opowieści kryje się prawda. Jeżeli list Pana zainteresował, prosimy o odpowiedź

     

    Odpowiedź przyszła już po trzech tygodniach. List był następującej treści.

     

    Szanowni Panowie! Jestem wstrząśnięty treścią listu, który od Panów otrzymałem. Wszystko się zgadza, co do joty. Moja zmarła żona miała naprawdę na imię Ludżi Dewi. Posiadam także sklep niedaleko świątyni Władcy Dwaraki. Kim jest dziewczynka posiadająca te dane? W Delhi mam kuzyna, któremu zleciłem natychmiastowe skontaktowanie się z Panem. Będę wdzięczny, jeśli będę miał możliwość spotkania się z tym dzieckiem. Niech Kryszna ma nas w swojej opiece.

     

    Kuzyn, o którym wspomniał w liście Kedar Nat, natychmiast przyjechał do domu Santi Dewi. Kiedy dziewczynka spojrzała na niego, od razu rozpoznała kuzyna swojego męża.

    Nie tylko, że rozpoznała, ale powiedziała dokładnie, jak się nazywa, i gdzie mieszka. Pamiętała także, że kuzyn odrzucił propozycję pracy w sklepie jej męża. Można przytoczyć tylko jeden krótki fragment rozmowy. Na pytanie, ilu braci miał jej mąż, Santi Dewi odpowiedziała, że tylko jednego, który nazywał się Jet, był słaby i chorowity, skarżył się na bóle pleców. I znów informacje podawane przez dziecko zgadzały się w stu procentach.

    I wtedy rodzina Santi Dewi podjęła dramatyczną decyzję: postanowili doprowadzić do spotkania ich 9-letniej córki  z jej byłym mężem.

      Dziecko opisywało szczegółowo okoliczności swojej śmierci. Umarła w szpitalu podczas porodu. Ale w jej historii było jeszcze coś więcej: pamiętała także, co się z nią działo w przerwie między wcieleniami.

    Chodzi w sumie o ponad rok. Ludżi Dewi zmarła podczas porodu 4 października 1925 roku, a na ziemię, już jako Santi Dewi, powróciła po roku, dwóch miesiącach i siedmiu dniach, 11 grudnia  1926 roku.

    Opis jej pobytu w zaświatach jest tak fascynujący, że poświęcimy mu dzisiaj więcej czasu. Ale wróćmy do 34 roku, kiedy to do rodziny dziewczynki przybywa mężczyzna, którego ona uważa za swojego męża z poprzedniego wcielenia. Kedar Nat otrzymał list od swojego kuzyna. W liście kuzyn pisze: ta dziewczynka wie o tobie wszystko, a także wie wszystko o sprawach, które wydarzyły się w Mutrze. Przyjedź sam i przekonaj się na własne oczy.

    Do Delhi Kedar Nat wybiera się razem ze swoją obecną żoną oraz synem z poprzedniego małżeństwa. Jeżeli informacje o ponownym wcieleniu jego nieżyjącej małżonki są prawdziwe, to właśnie ten chłopiec będzie jej synem.

    Do Delhi przybył późnym wieczorem. Oto zapis wydarzeń, który znajduje się w raporcie specjalnej rządowej komisji badającej ten przypadek.

     Kedar Nat był czterdziestoletnim mężczyzną. Na spotkanie z Santi Dewi postanowił przyjść w przebraniu. Postanowił przedstawić się jako własny kuzyn. Kiedy jednak wszedł do pokoju, dziewczynka natychmiast rozpoznała w nim swojego męża. Dokładnie pokazała, w którym miejscu ma bliznę po dawnym wypadku. Najbardziej wstrząsające było jej spotkanie z jej własnym synem. Tak długo na Ciebie czekałam – mówi szlochając – wreszcie przyszedłeś...

    Kedar Nat jest w szoku. Siedząca naprzeciwko niego 9-letnia dziewczynka wie o nim wszystko, zna nawet najbardziej intymne szczegóły ich wspólnego życia. W pewnym momencie pyta, czy dotrzymał obietnicy danej jej na łożu śmierci. Kedar obiecał, że już się więcej nie ożeni. Mężczyzna zaczyna płakać, prosi o wybaczenie.

    „Wybaczam Ci, bo Cię kocham” – odpowiada dziewczynka.

     Jest jeszcze sprawa pieniędzy, która jest niezwykle przekonująca.

     Tak, chodzi o to, że umierając Santi Dewi prosiła swojego męża, aby 150 rupii ofiarował na rzecz ich nowo narodzonego syna. Jednak Kedar Nat nie dotrzymał tej obietnicy. Santi Dewi dokładnie opisała skrytkę, gdzie jej rodzina trzymała pieniądze. O przypadku nie mogło być mowy.

    Sprawą zainteresował się sam Mahatma Gandi. To na jego polecenie zostaje powołana specjalna rządowa komisja, która bada ten ewidentny dowód na istnienie reinkarnacji. Oto fragment wypowiedzi Santi Dewi, który został zaprotokołowany do sprawy.

     W czasie porodu czułam się bardzo źle. Wszystko przez odłamek kości, który wbił mi się w stopę wiele lat wcześniej podczas pielgrzymki do Hadvardu i zaczął przemieszczać się w górę nogi. Lekarze tego nie rozpoznali, ale i ja nie byłam u żadnego specjalisty. Sprawa wyszła dopiero wtedy, kiedy operowano mnie przed porodem w szpitalu w Agrze. Wtedy powiedziano mi, że nie mam szans na urodzenie dziecka, jeżeli nie będę miała wcześniej operacji.

     Warto powiedzieć, że wszystkie szczegóły zgadzały się, a mówiła to przecież 9-letnia dziewczynka.

    Ojciec Santi Dewi jest niechętny wyjazdowi jego córki do domu jej byłego męża. Zgadza się dopiero na skutek osobistej prośby Mahatmy Gandiego. 24 listopada 1935 roku z Delhi wyrusza grupa piętnastu szanowanych w mieście osobistości wraz Santi Dewi. Do Mutri udaje im się dotrzeć w okolicach południa. Oto zapis wydarzeń

     Tuż po wyjściu z wagonu dziewczynka podbiega do starszego mężczyzny, w którym rozpoznaje starszego brata swojego męża. Ten łapie się za głowę i mówi: mój Boże, a więc to jest prawda!

    W trakcie drogi do domu Santi Dewi ze szczegółami opisuje każdą ulicę i sklep. Wreszcie grupa dociera do domu. Dziewczynka opisywała budynek jako żółty, tymczasem jest on biały. Po chwili konsternacji ktoś mówi, że budynek zawsze był żółty, ale ostatnio został przemalowany. Tego Santi Dewi nie mogła wiedzieć... W domu w Mutri Santi Dewi rozpoznaje przedmioty i domowników. Zna wszystkie zakamarki, wszystkie skrytki. W pewnym momencie pokazuje miejsce, gdzie była studnia. Po studni nie ma jednak ani śladu. Ktoś odsłania jednak kamień i pokazuje się wlot studni, o której zapomnieli wszyscy domownicy. Członkowie rządowej komisji wiedzą, że oto na ich oczach rozgrywa się coś wyjątkowego. Oto dowód na reinkarnację, wędrówkę dusz, o której od tysięcy lat opowiadają mędrcy i starożytne ludy. W swoim raporcie komisja określa przypadek Santi Dewi jako „ w pełni dowiedziony przypadek reinkarnacji”. O Santi Dewi zaczynają pisać europejskie gazety. Traktują ją jednak jako „indyjską ciekawostkę”.

     Ta historia zawiera tysiące elementów, które mogą być traktowane jako dowody na prawdziwość przeżycia Santi Dewi Podczas zwiedzania domu w Mutri, lokator domu nagle zapytał Santi Dewi o to, gdzie znajduje się jai-zarur. W ten sposób w miejscowym żargonie nazywano łazienkę. Nikt, poza mieszkańcami miasta, nie zorientował się, o co chodzi. Miał to być rodzaj testu. Dziewczynka prawie natychmiast uśmiechnęła się i pobiegła do małych drzwi w korytarzu, gdzie była łazienka. Jeszcze przed otworzeniem tych drzwi szczegółowo opisała, co znajduje się w środku.

    Kolejna sprawa to rozpoznawanie osób i pamiętanie przez dziewczynkę  ich imion. Oto jedna ze scen, które znalazły się w rządowym raporcie.

     Na ulicy Chaubych w Mahurze szedł 30-letni mężczyzna. Na jego widok Santi Dewi zaczęła radośnie podskakiwać, po czym rzuciła się mu na szyję. Zdumionym członkom komisji oświadczyła, że jest to jej brat, Nutura Nat.

    Ładnie wyglądasz – powiedziała do niego Santi Dewi – czy pamiętasz, jak bardzo byliśmy do siebie podobni? I jak często śmialiśmy się z tego?

    Mężczyzna nie mógł ukryć wzruszenia. Głośno dziękował Bogu za możliwość spotkania swojej siostry po tylu latach. Zadał dziewczynce kilka pytań dotyczących ich rodziny, ale odpowiadała na nie szybko i pewnie, wymieniała nazwiska, ulice i imiona. Kiedy 9-letnia dziewczynka udzielała odpowiedzi, zmieniała się jej twarz. Wyglądała wtedy niczym dorosła, doświadczona kobieta.

     Ani jedna z udzielonych przez Santi Dewi informacji dotyczących okoliczności jej poprzedniego życia nie okazała się nieścisła. Dziewczynka zachowywała się jak dorosła kobieta. Wobec męża, Kedara Nata, Santi Dewi była powściągliwa, jak przystało na strzegącą obyczajów hinduską żonę. Natomiast w stosunku do syna to niespełna dziewięcioletnie dziecko okazywało uczucia macierzyńskie. Tuliła syna do piersi i płakała, mimo, że był on prawie jej rówieśnikiem.

    Hinduska komisja wykluczyła, aby na dziecko ktoś wywierał presję na opowiadanie historii o poprzednim życiu, co więcej, rodzice stanowczo nakłaniali ją do wyrzucenia z pamięci wspomnień z poprzedniego życia, gdyż obawiali się o jej zdrowie. Odrzucono także możliwość zahipnotyzowania dziewczynki, gdyż i taki wariant brano pod uwagę. Znała ona tak intymne szczegóły życia swojego męża, że ten bardzo często prosił ją, aby przestała mówić, gdyż czuje się skrępowany.

    Sięgnijmy jeszcze raz do raportu opisującego pobyt Santi Dewi w domu swojego męża z poprzedniego wcielenia. W pewnym momencie dziewczynka sama zaczęła oprowadzać po domu komisję i rodzinę.

     

    Proszę bardzo, wchodźcie państwo. Jako mężatka tutaj spędzałam najwięcej czasu. Tutaj trzymałam moje tulsi, ozdoby, ubrania, no wszystko. A tutaj jest kuchnia... pokój sypialny. Tutaj stało moje łóźko, a teraz został po nim tylko ślad. A tu był mój ołtarzyk Kriszny, ale teraz ktoś go zabrał. Na tej ścianie wieszałam ubrania, a tutaj stały te skrzynie, które teraz są w przedpokoju. W tej szafie trzymałam moją biżuterię. O... jest tu nadal! A ten sznur pereł dostałam od Ciebie Kedar. Czyż nie jest piękny?

    Warto powiedzieć, że w pewnym momencie Santi Dewi podniosła jedną z desek w podłodze, pod którą był tajemny schowek na pieniądze. Zapytała, gdzie znajduje się 150 rupii, które schowała dla syna. Zawstydzony mąż odpowiedział, że musiał je wydać na inny cel, i że bardzo ją za to przeprasza.

    Wszystkie szczegóły zgadzały się co do joty. Santi Dewi odpowiadała tak precyzyjnie na pytania związane ze swoim życiem w domu, że uznano za bezcelowe dalsze sprawdzanie jej prawdomówności. Droga załogo nautilusa, najciekawsze dopiero przed wami. Przypadek reinkarnacji Santi Dewi jest o tyle ciekawy, że dokładnie pamięta ona okres pomiędzy wcieleniami. Dzięki jej opisowi możemy się dowiedzieć, co się z nami dzieje po śmierci.

     

    Kiedy komisja rządowa wróciła do Delhi, na prośbę Mahatmy Gandiego powstał raport. Ustalono w nim, że reakcje Santi Dewi były autentyczne, zaś jej historia jest niezaprzeczalnym dowodem na istnienie reinkarnacji.

    Raport ten opublikowano, ale także przekazano do analizy wielu znanym naukowcom. Żaden z nich jednak nie zdołał podważyć przedstawionych w nim dowodów.

    I jeszcze jeden fragment tego raportu. Mówi Rang Bahadur, ojciec Santi Dewi z obecnego wcielenia:

     

    Do czwartego roku życia Santi Dewi nie mówiła praktycznie nic, jakby wstydziła się swojej wiedzy. I nagle zaczęła opowiadać, że tak naprawdę jest mężatkom, ma syna i rodzinę w Mutri. Czteroletnie dziecko nagle oświadczyło, że jej rodzice nie są jej prawdziwymi rodzicami, jej dom nie jest jej prawdziwym domem i że tak naprawdę mieszka w mieście, o istnieniu którego nikt z nas wcześniej nie słyszał. W jaki sposób można nakłonić małą dziewczynkę do mówienia obcym dialektem i przekonywanie, że jest mężatką i ma syna? Kto mógłby dokonać takiego oszustwa, i po co?

     

    O historii Santi Dewi było przez chwilę głośno nawet w chrześcijańskim, zachodnim świecie, ale przyszła druga wojna światowa i natychmiast o sprawie zapomniano. My jednak ustaliliśmy, co się z nią działo później.

    Santi Dewi wróciła do szkoły, i wyrosła na spokojną, opanowaną kobietę. Z Kedarem Natem, swoim mężem z poprzedniego wcielenia, utrzymywała kontakt listowny, ale ich korespondencja ograniczała się do serdecznych pozdrowień. Traktowała go jak kogoś w rodzaju osobliwego krewnego. Po ukończeniu studiów powróciła do Delhi. Wtedy zresztą ku wielkiemu niezadowoleniu rodziców zdecydowała, że nigdy już nie wyjdzie za mąż.

     

    Czuję się, jak wdowa. A według niepisanego prawa wdowa nie może powtórnie wychodzić za mąż. Zresztą nadal kocham swego męża, pamięć o nim jest dla mnie święta i nikt nie potrafiłby go zastąpić. Moja decyzja jest ostateczna.

    Najbardziej ciekawy wydaje się jednak czas, który spędziła Santi Dewi w zaświatach. Mówiła o nim niechętnie, gdyż obawiała się, że ta wiedza nie jest dla zwykłych śmiertelników. Przełom nastąpił dopiero wtedy, kiedy szwedzki badacz Stur Lonerstrand spotkał się z Santi Dewi. Wtedy była ona już dojrzałą kobietą, i zgodziła opowiedzieć mu o świecie po śmierci fizycznego ciała.

    Santi Dewi uważała, że poprzez swoje doświadczenie otrzymała klucz do poznania jednej z największych tajemnic świata. Dokładnie i szczegółowo zaczęła opisywać, co działo się z nią, gdy jako Ludżi Dewi zaczęła umierać podczas porodu.

     

    Śmierć nie następuje tak szybko, jak to się ludziom wydaje. Najdłużej pozostaje zmysł powonienia. Nie chciałam umierać. Bez przerwy modliłam się do Kriszny i powtarzałam mantrę, aby pozostać na Ziemi. I był to mój wielki błąd, bo gdyby nie moje prośby, z pewnością podczas następnych narodzin nie pamiętałabym swojego wcześniejszego wcielenia. Leżałam w szpitalu i wiedziałam, że muszę umrzeć, ale wciąż kurczowo trzymałam się życia. Byłam cały czas świadoma tego, że przestaje bić moje serce. I nagle poczułam się wolna i nieskończenie pomniejszona. Czułam się, niczym punkt w przestrzeni. A jednocześnie był we mnie cały wszechświat. Otoczyły mnie istoty, które znałam i kochałam. Wszystko było jednością. Myślę, że gdyby tu, na ziemi, ludzie zrozumieli, jak bardzo jesteśmy ze sobą połączeni, to nie robiliby sobie nawzajem krzywdy. Po śmierci bowiem uświadamiamy sobie związki, których nie dostrzegaliśmy podczas życia.

    Wiedziałam, że jest tam źródło nieskończonego dobra, niczym centralne słońce, którego nie widziałam, ale czułam, że istnieje. Nie byłam gotowa na połączenie z tym światłem, musiałam wracać na ziemię, aby dalej się uczyć. Mój rozwój nie był dokończony, taki bowiem jest sens wędrówki dusz, taki jest sens istnienia świata. Pamiętam wstąpienie w łono mojej matki, i potworny ból narodzin. Wiem, że kiedy znowu umrę, wrócę do tego cudownego światła. Nie boję się śmierci, bo ona nie istnieje...

     

    Wielokrotnie zadawano Santi Dewi pytanie, dlaczego akurat ona pamiętała swoje wcześniejsze wcielenie.

    Santi Dewi zawsze odpowiadała, że podczas śmierci prosiła Boga o to, aby pozwolił jej spotkać się z mężem w tym ziemskim świecie. Prośby jej zostały wysłuchane. „popełniłam błąd, za bardzo chciałam powrotu na ziemię” – mówiła.  Ale Santi Dewi powiedziała także, że w życiu nie ma przypadku. Widocznie przez jej historię istota boska chciała dać ludziom informację o prawdzie o reinkarnacji, aby obudzić ludzi ze snu i trwania w niewiedzy.

    Czytając relację z rozmów z Santi Dewi możemy dowiedzieć się wielu szczegółów dotyczących prawa cyklu narodzin i śmierci. Jeżeli jest tak naprawdę, to świat wygląda zupełnie inaczej, niż myślimy. A oto fragment jej wizji świata, wizji kobiety, która pamięta swój pobyt w zaświatach.

     

    Na Ziemię powraca się do tego, kogo się kocha. Ludzie jednak bardzo często nienawidzą, a jest to wielki błąd. Od nienawiści się nie ucieknie, nie można uniknąć problemu, który mamy przed sobą. Zarówno szczęście jak i nieszczęście spotykają się ponownie. Nienawiść w zasadzie nie istnieje. Jest to raczej brak miłości, pustka oczekująca wypełnienia. Najlepszym sposobem niesienia pomocy innym miłość.

    Człowiek powinien zrozumieć, że otaczają go miliardy istot. Życie jest w kamieniu, w ziemi, w roślinie. Jest to pewien rodzaj drzemki, półsnu. Nieświadome życie, związana energia. Kamień nie wie, co robi – może jedynie ulegać pewnym przeobrażeniom. Roślina zaczyna bardzo, bardzo mgliście pojmować. Zwierzę pojmuje bez możliwości zrozumienia związków. Człowiek rozumie, zdaje sobie sprawę ze związków i może na nie wpływać. Potrafi myśleć, zadawać pytania i udzielać na nie odpowiedzi. Wciąż jednak nie rozumie własnej jaźni, istoty swojego istnienia. Ludzie zachodu zagubili się w pogoni za pieniędzmi, za które chcą kupić szczęście i miłość. Chcą za wszystko płacić nie wiedząc, że raj noszą w sobie. Odrzucają duchowość z pogardą i obojętnością. Jest to bardzo smutne i godne ubolewania.

    Źródło : https://nautilus.org.pl/artykuly,2262.html

    0

  13. Na pozór wszystko ich dzieli. Jezus przyszedł na świat w ubogiej rodzinie na głębokiej prowincji; jaka, po ludzku biorąc, mogła go czekać przyszłość? Książę Siddhartha, zwany też Gautamą i Siakjamunim (mędrcem z rodu Siakjów), urodził się ponad pięć wieków przed Chrystusem w rodzinie władców państewka na pograniczu Indii Północnych z Nepalem. Gdyby chciał, mógł być kolejnym władcą. Miał żonę i syna od wczesnej młodości. Ale, tak jak w Jezusie, musiał być w nim jakiś, tak byśmy dziś powiedzieli, niepokój egzystencjalny. To on sprawił, że życie zamożne, stabilne, ale skupione tylko na sobie i na własnej rodzinie, mu nie wystarczało.

    Przystanek współczucie

    Zło, które przyszły Budda dostrzegał wokół siebie, kazało mu szukać prawdy zdolnej uwolnić ludzi od cierpienia. Dlatego opuszcza ukradkiem pałac, porzuca rodzinę, ścina długie włosy, zdejmuje drogie szaty i klejnoty i w wieku 29 lat zaczyna radykalnie inne życie – wędrownego ascety.

    REKLAMA

    Jezus w tym samym mniej więcej wieku rozpoczyna wędrówkę po Galilei. Swoją prawdę wyraził językiem zrozumiałym dla współczesnych: jestem prawdą, drogą, życiem, jestem tym, kogo zbawcze przyjście zapowiada Biblia, kto we mnie uwierzy, będzie ocalony od zniszczenia po śmierci. Budda nie użyłby takiego języka. Mówił, że jest tylko tym, który wskazuje drogę wyzwolenia, a nie samym wyzwoleniem. A wkroczyć na tę drogę może każdy, każdy może zostać Buddą.

    Jest więc między oboma nauczycielami zasadnicza różnica: Budda nie uważał się za Boga ani nie odwoływał do idei Boga, bo w jego tradycji filozoficznej i religijnej ta idea nie istniała w rozumieniu zachodnim, monoteistycznym. Dlatego pierwotny buddyzm nazywamy raczej filozofią człowieka i rzeczywistości, a nie religią. Buddyzm rozwija się od ponad dwu tysięcy lat w wielu wydaniach, azjatyckich i zachodnich, nie miał nigdy centrali ani inkwizycji stojącej na straży dogmatów, za to miał od zarania praktyczne, racjonalne nastawienie, niechętne spekulacjom metafizycznym. Nie zabraniał jednak szerokim rzeszom czcić Buddy na zasadzie religijnej. Ludzie modlą się w pagodach do Buddy jak chrześcijanie w kościołach do Boga. Mnisi buddyjscy bez większych trudności są w stanie porozumieć się z chrześcijańskimi w sprawach życia w wyrzeczeniu i kontemplacji.

    To nie przypadek, że benedyktyni tak bardzo interesują się buddyjską medytacją i goszczą u siebie dalajlamę i innych przedstawicieli duchowości orientalnej. Wielki dwudziestowieczny filozof katolicki Romano Guardini dobrze wyczuł tę frapującą bliskość mimo wszelkich różnic. Pisał: Jednego tylko człowieka można by próbować zestawiać z Chrystusem – Buddę. Człowiek ten to wielka tajemnica. Jest wolny, ale nie wolnością Jezusa Chrystusa. Tego, co rozumie on przez Najwyższe Przebudzenie, nikt jeszcze nie zrozumiał ze stanowiska chrześcijańskiego. Nie zrozumiał może dlatego, że dopiero w naszych czasach zmienia się podejście do zagadki wielości religii. Dawniej widziano w tej wielości raczej zagrożenie niż zachętę do wzajemnego poznania się. Chrześcijaństwo uważało się za jedyną prawdziwą religię i patrzyło z góry na inne. Buddyzm uznano za postawę pesymizmu i bierności, wypraną z autentycznych wartości etycznych i duchowych.

    Kościelni krytycy buddyzmu nie dostrzegali lub pomijali milczeniem zbieżności nauk i postawy Jezusa i Buddy – przede wszystkim właśnie etycznej. Jeśli spojrzeć na nich obu okiem współczesnym, bez uprzedzeń, wydają się niemal duchowymi braćmi, a ich przesłania dopełniają się jak skrzydła jednego okna na świat ludzkich wartości.

    Tak widziane chrześcijaństwo to prawa osoby ludzkiej, ekumenizm, dialog międzyreligijny, budowana na miłości bliźniego pomoc humanitarna, natomiast buddyzm to swoboda duchowych poszukiwań, świadomość ekologiczna, wspólnota wszystkich istot żyjących, a nie tylko ludzi, odrzucenie przemocy jako zasady stosunków między jednostkami i narodami. W sumie – nie najgorszy program na ciężkie, kryzysowe czasy.

    Przystanek kuszenie

    Podobnie jak Jezus, Budda lubił się spotykać i rozmawiać nie tylko z wędrującymi wraz z nim uczniami, lecz także ze zwykłymi ludźmi, pod gołym niebem. Na ścieżce ascezy nie znalazł jednak tego, czego szukał i co kazało mu wyrzec się normalnego życia. Skrajnie wyczerpany umartwianiem się, opuszczony przez kilku ascetów, którzy mu wcześniej towarzyszyli, przyszły Budda skrzyżował nogi w pozycji lotosu pod świętym drzewem figowym w miejscowości Gaja (Bodhagaya) w ówczesnym północnym królestwie Magadhy, po którym wędrował, szukając, na razie bezskutecznie, duchowego oświecenia. Pogrążył się w medytacji na 49 dni i nocy.

    To kluczowy moment. (Pamiętamy 40 dni Jezusa na pustyni). 35-letni Gautama doznaje w efekcie oświecenia, bodhi, staje się Buddą, przebudzonym ze snu pozorów i złudzeń, mistrzem i nauczycielem prawdziwej wolności. Odkrywa, że droga do owej wolności jest drogą między skrajnościami, drogą środka, odrzucającą zarówno udręki ascezy, jak i hedonistyczne używanie życia. Obie te zabójcze skrajności są wynikiem fałszywego podejścia do rzeczywistości.

    Ale oświecenie nie przyszło bez walki. Gautama jest kuszony, by wstał spod rozłożystego figowca i przerwał medytację. Mara, indyjski szatan, bombarduje go złymi wieściami, podsuwa erotyczne wizje, napuszcza żywioły przyrody. Mara żąda dowodów, że Gautama nie jest szarlatanem, że nie szuka tylko rozgłosu. Lecz tak jak Jezus na pustyni, Gautama nie ulega kusicielowi. A świadczy za nim Ziemia, której Gautama dotknął dłonią atakowany przez Marę. – Ja jestem jego świadkiem – odzywa się Ziemia głosem gromu. Uderzająco podobną scenę znajdujemy w Ewangelii: – Tyś jest mój Syn umiłowany – odzywa się niebo na widok Jezusa wychodzącego z Jordanu, gdzie przyjął chrzest od Jana. I tak Koło Dharmy, powszechnego prawa życia i śmierci, poszło w ruch. Odtąd Budda będzie głosił cztery prawdy o cierpieniu i wyzwoleniu od cierpienia ludziom wszystkich stanów w kotlinie Gangesu, aż do śmierci w 80 roku życia.

    W XIX w. – kiedy zaczęto się na Zachodzie interesować buddyzmem, nie żeby go zwalczać, lecz poznać – przypomniano, że kontakty między chrześcijaństwem i buddyzmem istniały już w starożytności – imię Buddy wymienia już Klemens Aleksandryjski.

    W średniowieczu wielką popularność zdobyła legenda o Barlaamie i Jozafacie (Joazafie). Ten Jozafat to zniekształcone imię bodhisattva, oznaczające Buddę. Królewicz Jozafat nawraca się, wbrew woli ojca, na chrześcijaństwo pod wpływem pustelnika Barlaama. Po objęciu tronu ustanawia nową religię w swym królestwie, a kiedy się ugruntowała, abdykuje i sam zaczyna pełne umartwień życie pustelnika. Bohaterów tej legendy – a więc i Buddę! – uznano w XVI w. za świętych; Kościół wspominał ich 27 listopada. Legenda poszła w końcu w zapomnienie. Choć ochrzciła Buddę, co naturalnie nie musi się podobać buddystom, pokazuje, że Orient przyciągał uwagę świata chrześcijańskiego. Co gorliwsi orędownicy zbliżenia z buddyzmem spekulowali nawet, że Jezus, nim zaczął swą misję publiczną, wyprawił się do Indii i zgłębiał tam jej duchowe tajemnice (na co nie ma historycznych dowodów).

    Na Zachodzie jednak, często nawet w naszych czasach, powtarza się krzywdzące stereotypy, przedstawiające buddyzm jako odwrócenie się od świata i historii, obojętność na innych, skupienie się wyłącznie na swoim oświeceniu i wyzwoleniu. W takim wypaczonym ujęciu buddyści wychodzą na egoistów, za to chrześcijanie na altruistów, a buddyzm – na pseudoreligię pyszałków wierzących, że mogą o własnych siłach, bez pomocy Boga i Kościoła, dostąpić zbawienia. Podobnie niesprawiedliwe sądy można też spotkać o chrześcijaństwie po stronie buddyjskiej. I chrześcijaństwo, i buddyzm mają swych fundamentalistów i fanatyków.

    Na dodatek, po rozpadzie systemu kolonialnego, wielu Azjatom wydawało się, że ich kraje muszą się odwrócić od Zachodu (a więc i chrześcijaństwa), a oprzeć albo na buddyzmie, albo na adaptowanym marksizmie. XIV Dalajlama był zafascynowany komunizmem. Trzeba jednak pamiętać, jak bezmierna była azjatycka nędza i zacofanie, w tym w Tybecie i Chinach.

    Przystanek sprawiedliwość

    A przecież i buddyzm, i chrześcijaństwo u swych narodzin były ruchami reform społecznych. Miały tchnąć nowe życie w kostniejące systemy społeczno-religijne, w jakich się rozwijały. Jezus reformował religię żydowską, Budda – religię kapłanów braminów. Do obu ciągnęli ludzie z klas niższych; obaj byli zwalczani przez polityczno-religijny establishment, który widział w nich konkurentów do rządu dusz.

    Obaj wędrowni nauczyciele rozbudzali nadzieję na podniesienie z dna słabych i pogardzanych. Historia tak się potoczyła, że buddyzm rozszedł się ze swej północno-indyjskiej kolebki na cały świat, a w samych Indiach jest dziś wyznawany przez niewielką mniejszość. Podobnie ułożyły się losy chrześcijaństwa, które zostało wyparte z Ziemi Świętej, gdzie powstało. I tak jak przed wiekami, przyciąga tam głównie społecznie słabszych, czyli Palestyńczyków.

    A we współczesnych Indiach do buddyzmu garnęli się tamtejsi wykluczeni, tzw. niedotykalni, ludzie z najniższych kast społecznych. Ale też ludzie wykształceni, a nieakceptujący waśni islamu z hinduizmem czy wojującego nacjonalizmu i ksenofobii hinduistycznych fanatyków, o których znów, niestety, słyszymy przy okazji prześladowań indyjskich chrześcijan w stanie Orisa.

    Ceniony na Zachodzie indyjski pisarz Pankraj Mishra (rocznik 1969) wyznaje, że porywa go to nastawienie buddyzmu na niesienie pomocy ludziom niemogącym się odnaleźć w swoich czasach, bo stracili oparcie w dawnej wierze i dawnej wspólnocie. To przecież niezwykle aktualne w naszej ponowoczesnej epoce, kiedy tradycyjne sztywne pojęcie tożsamości przeżywa kryzys.

    Budda już 2,5 tys. lat temu pokazał, że podlegamy cierpieniom, bo żyjemy w fałszywych wyobrażeniach o sobie i świecie. Ale pokazał też, jak możemy się od tych wyobrażeń uwolnić, poznając mechanizm naszych uzależnień. Jednak Budda, według pisarza Mishry, to nie tylko radykalny psycholog i psychoterapeuta, lecz także nasz współczesny. Przestrzega przed ideologiami, które chcą nas zredukować do roli ołowianych żołnierzyków, walczących i umierających za taką czy inną świętą sprawę.

    Część współczesnych chrześcijan powie coś podobnego o Jezusie. Jego Ewangelia jest także drogą do wyzwolenia duchowego i społecznego. Chrześcijaństwo ma ciemne karty historii, ale ma też ogromne zasługi w budowaniu bardziej sprawiedliwego, bardziej otwartego systemu społecznego.

    U progu XXI w. twarzami chrześcijaństwa i buddyzmu są w mediach Benedykt XVI i XIV Dalajlama. Żadna inna globalna religia nie ma tak rozpoznawalnych i tak słuchanych (także krytycznie) przywódców. Buddyści i chrześcijanie wcale nie muszą wyciągać z tego wniosku, że mają się jednoczyć. Wielu z nich wręcz sobie tego nie życzy. Czują się dobrze w swych tradycyjnych duchowych tożsamościach. Dalajlama zachęca zresztą, by nie porzucać pochopnie tradycji, w której się wychowało. Zasłynął jednak słowami, że jeśli Bóg jest miłością, to i on, religijny przywódca buddyzmu tybetańskiego, wierzy w Boga. A na spotkanie w Indiach z chrześcijanami uprawiającymi medytację przyniósł malowidło przedstawiające Boże Narodzenie widziane oczami artysty Tybetańczyka: wół przypominał jaka, anioł zaś – bodhisattvę. Spotkanie zorganizowano w miejscu tzw. przebudzenia Buddy.

    Przystanek wolność

    Gest Dalajlamy oznaczał nie tylko to, że przebudzenie Buddy jest tak ważne dla buddystów jak Boże Narodzenie dla chrześcijan. Oznaczał także, że buddyzmowi łatwiej niż chrześcijaństwu przestawić się na język innych religii, bo dostrzega, że jest to język symboliczny, a nie najgłębsza treść doświadczenia duchowego. Dlatego buddystów mniej szokuje wyznanie słynnego współczesnego buddyjskiego mnicha z Wietnamu Thich Nhat Hahna, że dzielił Eucharystię z mnichem chrześcijaninem z USA. „Niektórzy buddyści byli wstrząśnięci – pisze w książce „Żywy Budda, Żywy Jezus” – wielu chrześcijan wyglądało na naprawdę przerażonych. Dla mnie życie to życie religijne. Nie widzę żadnego powodu, by spędzać całe życie, smakując tylko jeden gatunek owoców. My, istoty ludzkie, możemy być karmieni najlepszymi wartościami wielu tradycji” (przeł. Robert Bartołd).

    Wśród chrześcijan też znajdziemy takich duchowych harcowników, badających, jak daleko można posunąć się w dialogu z buddyzmem. Wciąż chyba najbardziej znany jest przykład amerykańskiego trapisty, pisarza i poety Tomasza Mertona (zm. 1968 r.). Podkreślał on, że buddyzm zabiega o wolność i niezależność człowieka od sił, które blokują mu dostęp do jego własnych zasobów ducha i psychiki.

    Ale im wyżej, tym sytuacja jest bardziej skomplikowana. Choć Jana Pawła II i XIV Dalajlamę łączyła głębsza duchowa znajomość, papież Wojtyła wywołał protesty buddystów wypowiedziami, że buddyzm jest ateistyczny (co brzmi dla wielu negatywnie), a chodzi w nim przede wszystkim o to, by „zobojętnieć na świat, który jest źródłem zła”. Kardynałowi Ratzingerowi zapamiętano z kolei, że nazwał zainteresowanie buddyzmem onanizmem umysłowym. I powtarzał, że dla katolicyzmu buddyzm jest większym zagrożeniem niż komunizm. Pytany o ocenę tych wypowiedzi, Dalajlama uznał je za smutny dowód niezrozumienia buddyzmu. Pochwalił za to postawę kardynała Arinze, wieloletniego watykańskiego ministra dialogu międzyreligijnego, który określił buddyzm i chrześcijaństwo jako wspólnoty przebaczenia i współczucia.

    W przewidywalnej przyszłości wspólnoty Buddy i Jezusa będą szły swoimi drogami. Jakaś sztuczna religia na bazie Ewangelii i Dharmy nie ma sensu. Zwłaszcza że większość buddystów i chrześcijan uważa, że ich wiara jest najlepsza. Dziś najwięcej, czego można oczekiwać, to postawa taka jak amerykańskiego Żyda, specjalisty od dialogu religii, prof. Harolda Kasimowa: „Czerpiąc z własnego doświadczenia spotkania z buddyzmem, muszę powiedzieć, że buddyzm wzbogacił moje rozumienie judaizmu i nauczył mnie bardziej cenić tradycję, w której wyrosłem. Choć potrafię głęboko pogrążyć się w buddyjskiej medytacji, to i tak przeżycie to zdecydowanie różni się od tego, czego doświadczam podczas nabożeństwa Jom Kippur. Kocham rodziców wielu z moich przyjaciół, ale nie są to moi rodzice. Wszystkie tradycje wydały licznych świętych, lecz nie wszyscy święci są tacy sami”.

    Oto dzisiejsza poprawność religijna: istnieje wiele dróg do prawdy i zbawienia, ale ja czuję się zespolony z moją, a tamte szanuję.

    Lecz czasy się zmieniają. Nie wiemy, czy za sto lub dwieście lat potrzeby i oczekiwania duchowe człowieka nie zmienią się tak bardzo, że credo Kasimowa już nie wystarczy. Wtedy może się pojawić coś zupełnie nowego – równie niespodzianie i rewolucyjnie, jak pojawili się w swoim czasie ci dwaj najwięksi dotąd wędrowcy egzystencjalnej prawdy o człowieku.

    Źródło : https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/swiat/276630,1,budda-i-jezus---co-ich-laczy.read

    0

  14. Psychika a choroby - wpływ świadomości psychicznej na układ odpornościowy

    Choroby można jednak leczyć na odległość - to już wiadomo na pewno. Niestety, można je też na odległość wywoływać... Często dzieje się to za sprawą nowoczesnej techniki - jesteśmy podatni na sugestie płynące z telewizji i internetu. Psychika ma bowiem ogromny wpływ na zdrowie całego organizmu.

    W latach 80. XX wieku psycholodzy odkryli zjawisko „zaraźliwości samobójstw”. Najwyraźniej widoczne to było po samobójstwieMarilyn Monroe. Pod wpływem szumu medialnego, który wywołała jej tragiczna śmierć, odebrało sobie życie przynajmniej 198 osób, przeważnie młodych kobiet.

    Psychika a choroby: zaraźliwe samobójstwo

    Jak to jest możliwe, aby ktoś mógł się „zarazić” samobójstwem na odległość? W bezpośrednim kontakcie jest to jak najbardziej możliwe. Np. w rodzinach samobójców prawdopodobieństwo śmierci z własnej ręki kolejnych osób jest wyższe niż w innych rodzinach. Podobnie jest z samobójstwami w szkole – gdy jakiś uczeń podejmie próbę samobójczą, niektórzy jego rówieśnicy (zwłaszcza koledzy z klasy) także zaczną myśleć o samobójstwie.
    Niestety, myślami o śmierci można zarazić się też na odległość i niekiedy przyjmuje to rozmiary epidemii, jak po śmierci Marilyn Monroe. Rozprzestrzenianie się „wirusa śmierci” nie wymaga jednak bezpośredniego kontaktu między ludźmi, jak to ma miejsce w epidemii grypy. Tym, co przenosi „bakcyl samobójstwa”, są media.

    Badacze odkryli, że gdy czyjeś samobójstwo zostaje nagłośnione, liczba samobójstw wzrasta nawet dziesięciokrotnie w stosunku do „normy”. Im większy zasięg mediów i im dłużej temat jest poruszany, tym więcej zgonów.

    Dlaczego samobójstwo jest zaraźliwe? Zachowania sławnych ludzi traktujemy często jako model, „instrukcję” dla własnego postępowania. Poprzez obserwację uczymy się, jak „należy” reagować w przypadku życiowych trudności, nieszczęśliwej miłości, bankructwa itp. Dlatego gdy zabija się sławna osoba, wielu ludzi zaczyna rozważać samobójstwo jako dopuszczalny sposób poradzenia sobie z własnymi problemami.

    Psychika a choroby: zdrowiem też można się zarazić

    Na szczęście dzięki mechanizmom naśladowania można na odległość przekazywać także zdrowie. Badacze wykryli, że gdy żona prezydenta ujawni publicznie swoją chorobę – np. że cierpi na raka szyjki macicy – to gwałtownie rośnie liczba kobiet, które zgłaszają się na cytologiczne badania kontrolne.

    Media przyczyniają się więc nie tylko do modelowania chorych zachowań, ale także tych prozdrowotnych. Gazety, które czytamy, i programy telewizyjne, które oglądamy, mają swój udział w tym, jak będziemy traktować własne zdrowie, czy będziemy o siebie dbać, czy też np. podejmować ryzykowną i niebezpieczną aktywność.

    https://www.poradnikzdrowie.pl/psychologia/zdrowie-psychiczne/psychika-a-choroby-wplyw-swiadomosci-psychicznej-na-uklad-odpornosciow-aa-f9yQ-Xs84-Hjha.html

    0

  15. Świat wewnętrzny człowieka – czym on właściwie jest?
    UKRYTE MECHANIZMY:

    Myślę, że nie pomylę się zbyt wiele, jeśli postawię tezę, że współcześni ludzie żyją głównie wydarzeniami zewnętrznymi, natomiast pojęcie świata wewnętrznego człowieka traktują raczej jako ekstrawagancki dodatek erudycyjny. W dodatku mało konkretny, abstrakcyjny, a co za tym idzie dalej – bezużyteczny. Współczesny człowiek woli skupiać się na rzeczach namacalnych – na wydarzeniach zewnętrznych, które identyfikuje jako przyczynę swoich różnorodnych stanów psychicznych: jest smutny, ponieważ ktoś go odrzucił, wściekły, bo ktoś się z nim nie zgadza, zawiedziony, gdyż liczył na inny rozwój wydarzeń, etc.
    Myśląc w ten sposób można w zasadzie przeżyć całe życie, co z większym lub mniejszym powodzeniem czyni większość ludzi. Jednak wskutek takich modus operandi, otaczający nas świat tkwi w obserwowalnej dzisiaj formie. Narzuca ona postrzeganie dotykających nas zdarzeń, jako wypadkowych chaotycznych przypadków: czegoś nieprzewidywalnego, nieopanowanego – a co za tym idzie – niebezpiecznego. Powszechnie dostępna wiedza – niestety – pełna jest pustych frazesów, które wręcz utwierdzają ludzi w tym pogubieniu. Zdarzają się jednak wśród nas tacy Podróżnicy, którzy wskutek różnych scenariuszy życiowych zostają wręcz zmuszeni odkryć, że taka perspektywa patrzenia na rzeczywistość jest bardzo powierzchowna, a praktykowanie jej, na dłuższą metę prowadzi do różnego rodzaju życiowych katastrof. Jednak nie chodzi o to, by każdy odkrywał taką wiedzę samotnie, za każdym razem w wielkim cierpieniu od nowa. Rzecz w tym, by wreszcie włączyła się ona trwale do krwiobiegu świadomości potocznej – by stała się organiczna, naturalna i powszechna – by wreszcie wyparła puste frazesy gotowych, niedziałających „recept” na życie.

    Świat wewnętrzny człowieka – czym on właściwie jest?
    Chcąc w skuteczny sposób wytłumaczyć, do czego właściwie odnosi się powyższy termin, napotykamy pewne trudności. Świat wewnętrzny człowieka nadal bowiem zostaje pojęciem ze wszach miar abstrakcyjnym. Gdzie on jest zlokalizowany? Jak wygląda? Jak działa? Odruchowo wiążemy go z hasłami takimi jak wyobraźnia, twórczość, osobiste przemyślenia, którymi się nie dzielimy się z innymi ludźmi. Jednak w istocie jest to twór o wiele bardziej rozbudowany, o znacznie większym niż nam się wydaje, wpływie na zewnętrzne wydarzenia naszego życia.

    Tymczasem, by nie brnąć w małomówiące, naukowe wyjaśnienia, wyobraźmy sobie, że jest w nas taka przestrzeń, w której żyją różne postaci, funkcjonujące na podobnych zasadach, co komórki oraz mikroby występujące w naszym ciele fizycznym. Postaci te są analogiczne tych, które obserwujemy w życiu codziennym: mama, tata, sąsiad, szef – etc. Posiadają one swoje życie, swoją historię. Występują między nimi rozmaite relacje: kłótnie, napięcia, niesnaski – lecz również przyjaźnie czy miłości. W realny sposób przeżywają one swoje emocje i odczucia, wyrażające się w najrozmaitszych perypetiach oraz scenariuszach, w których uczestniczą. Wszystko to razem tworzy swoisty film, który formatem nie ustępuje największym hollywoodzkim produkcjom.

    świat wewnętrzny człowieka

    Wróćmy teraz do analizy: owe wewnętrzne postaci to oczywiście symbole pewnych sił psychicznych – ich obrazy (zdjęcia, kopie). Posiadają one swoje charakterystyczne cechy oraz atrybuty, dzięki którym możemy odróżnić jedne od drugich, czyli nadać im postać. Rodzaj relacji zachodzących między nimi: napięcie, harmonia, kłótnia, rozwód itd. to OGNISKA NASZYCH FAKTYCZNYCH STANÓW PSYCHICZNYCH. Zatem stan psychiczny jest tym, co istnieje pomiędzy owymi postaciami. Zazwyczaj jest tak, że większość z nich jest umiejscowiona w podświadomości ludzkiej, zepchnięta do cienia. Co to znaczy? Chodzi o to, że my, jako obserwator swojego wewnętrznego filmu, nie dostrzegamy jakiegoś istotnego wątku, w którym biorą udział nasze figury wewnętrzne. Taki nieuświadomiony wątek domaga się jednak tego, by być objętym przez strumień światła naszej świadomości. Dlatego – i tu pojawia się mała ekwilibrystyka, więc proszę o chwilę skupienia – ów wątek „przyciąga” do naszego zewnętrznego życia analogiczną względem swojego rdzenia sytuację, dzięki której mamy szansę go rozpoznać. Rdzeń każdego takiego wątku ma charakter emocjonalno – odczuciowy, dlatego działa on jak magnes, popychając nas w kierunku takich strumieni zdarzeń, dzięki którym będziemy mieli szansę go rozpoznać. Funkcjonuje tu zasada: podobne przyciąga podobne. Rozpoznanie takie przebiega więc poprzez proces wcielenia się w rolę którejś z postaci, biorącej udział w pominiętym wątku. Dlatego więc dopiero uczestnictwo w realnym wydarzeniu, które jest podobne do tego, jakie przeżywają postaci z naszego zagubionego, wewnętrznego fragmentu filmowego (np. wyrzucenie z pracy, zdrada męża, bądź też wygrana miliona złotych w totka), jest kluczem do „wpięcia się” w ogólną atmosferę, jaka w nim panuje. Czyli mówiąc prościej – dowiedzenie się o co właściwie chodzi.

    Z tego co powyższe można więc wysnuć wniosek, że WEWNĘTRZNY ŚWIAT CZŁOWIEKA ma o wiele większe znaczenie i wpływ na rzeczywistość, niż nam się wydaje. Nasza psychika emituje sygnały, które przyciągają nas do sytuacji, będących odbiciem naszych FAKTYCZNYCH STANÓW PSYCHICZNYCH, a nie wyobrażeń na ich temat. Zdarzenia takie identyfikujemy jako życiowe katastrofy – czemu trudno się dziwić, gdyż są zazwyczaj niezwykle obciążające i przytłaczające. Udział w nich daje jednak szansę na weryfikację i zmianę tego, co nie działa w naszym wewnętrznym świecie poprawnie i harmonijnie – takie jest prawdziwe przeznaczenie świata zewnętrznego. To odbicie naszego wnętrza, lustro, w którym możemy się przejrzeć – lustro zaskakująco dosłowne, a nie źródło naszego nieszczęścia oraz niedoli.
    Jednak jaka jest odruchowa reakcja większości ludzi na to, co widzi w zwierciadle wód swojego życia? Chce stłuc lustro! Jednym z tego przykładów są alegorycznie pojmowane Tabletki Przeciwbólowe, o których pisałam wcześniej w poście pod tym linkiem. Współcześnie identyfikujemy bowiem źródło swojego stanu psychicznego z tym, co dzieje się na zewnątrz, zamiast z tym, co przyciągnęło nas do takiego, a nie innego strumienia zdarzeń. Zazwyczaj nie umiemy powiązać dynamicznego układu sił, znajdujących się w naszym wewnętrznym świecie z obrazem, który objawia powierzchnia zwierciadła – czyli życie. W tym właśnie tkwi przyczyna naszego zagubienia oraz bycia niewolnikiem w gabinecie własnych cieni… Nie potrzeba więc chyba już dalej tłumaczyć, że zbicie lustra nie zmieni oryginału, które jest źródłem obrazu na jego powierzchni, prawda….?

    http://resharmonica.pl/swiat-wewnetrzny-czlowieka-i-jego-wplyw-na-rzeczywistosc/

     

    0