Hrefna

Użytkownicy
  • Zawartość

    545
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Posty dodane przez Hrefna


  1. Można jeszcze dodać, że w tradycjach europejskich smoki są zdecydowanie chtoniczne, związane z ziemią (w wielu językach, zwłaszcza słowiańskich "smok" i "wąż" określane są tym samym słowem) - w tradycjach germańskich siedzą u korzeni Jesionu, są związane z Dołem, podobnie w tradycjach celtyckich - są podziemne lub ewentualnie zamieszkują groty, co też jest chtonicznym symbolem.

    W odróżnieniu od smoków azjatyckich, zdecydowanie ognistych i uranicznych, zwykle pojawiających się w locie, na niebie... duże znaczenie jak sądzę przy interpretacji kontaktu z nimi ma tradycja, z którą się identyfikujemy - bo symbole są zawsze same w sobie płynne i muszą przez jakiś pryzmat być identyfikowane - ważne, by pryzmat, który się przyjmuje był spójny i jednolity...

    2

  2. yyy... przepraszam, a rytuał sprowadzał się po prostu do zapalenia dwóch świeczek w intencji? Magia tak nie działa, tak działa raczej programowanie własnej podświadomości... Jedno blisko drugiego, ale zdecydowanie nie jest tym samym.

    Możesz być spokojna - świeczka po prostu sobie zgasła i nic więcej się nie stanie. Chyba, że faktem tego zgaśnięcia nakręcisz swoją podświadomość i wkręcisz sobie jakieś przekonania i obawy...

    Oczywiście MOŻESZ dorabiać sobie do tego najróżniejsze ideologie, jakie Ci wygodnie sobie dorobić - np. jeśli świeczka symbolizująca Ciebie zgasła, znaczy, że sięodkochasz, facet, dla którego robiłaś ten rytuał, przestanie Cię interesować itd. Co tylko Twoja wyobraźnia i podświadomość podpowiedzą :) - zależy to też oczywiście od konkretnego celu rytuału i jakie znaczenie przypisałaś sobie do wypalenia się obu świec do końca.

    1

  3. Patrząc na to przez pryzmat mitologii, w której siedzę i bogów, z którymi mam do czynienia, powiedziałabym, Olorinie, że zostałeś dostrzeżony.Że obserwuje Cię Oko Jednookiego. Pędząc przed siebie, w swoim locie, wzbudziłeś jego zainteresowanie. Ani mniej, ani więcej, jedynie zainteresowanie, być może jest w Twoim pędzie, w twoim locie coś, co budzi jego ciekawość. Być może postanowił Ci się przyjrzeć... rzadko robi coś bez celu, ale bogowie też się czasem nudzą... ;)

    0

  4. Chodzi o doświadczenie w pełni świadome, tak żeby żaden moment przechodzenia za Zasłonę Światów nie umknął świadomości, nie pozostał poza świadomością, nie doświadczony w pełni i nie odczuty w 100%, nie był bezwiedny; chodzi o nieprzegapienie niczego. Z życia, które w swojej dużej części jest procesem umierania - ale z samego procesu wygasania świadomości i umierania zwłaszcza.

    Nie powiedziałam, że chcę przeżyć śmierć. Ale że chcę nie uronić nic z samego procesu umierania, do momentu jej nastąpienia. Nie chcę żeby cokolwiek z tego procesu umknęło mojej świadomości i emocjom - i każdej części mnie (a według mojego światopoglądu dusza jest wielopoziomowa i wieloczęściowa), która w jakikolwiek sposób może czegokolwiek doświadczać. Nic bezwiednie, wszystko świadomie...

    0

  5. A ja chciałabym - to życzenie bardzo egoistyczne - w pełni świadomie doświadczyć każdej milisekundy umierania, przechodzenia na Tamtą Stronę. Nie roniąc z tego ani ułamka momentu. Poczuć to w pełni, w pełni przeżyć i doświadczyć do ostatniej chwili, niczego z tego procesu nie przegapić.

    Staram się jak mogę - bo było nie było - w znaczeniu przynajmniej fizjologicznym - umieramy od czasu osiągnięcia fizycznej dojrzałości...

    0

  6. Ale trudno mówić o emocjach, kiedy to coś, do czego się odnosimy jest częścią nas samych. Powietrze - a w wypadku Duile - raczej wiatr, własnym oddechem, ziemia skórą i każdą miękką tkanką, świat roślinny tożsamy jest z każdym na tej skórze włosem... Chmury są tożsame z naszymi nieoswojonymi myślami, księżyc z umysłem jako takim, wody świata z krwią i każdym płynem fizjologicznym, niebo ze sklepieniem czaszki, kamienie z kośćmi... tożsame są i słońce i nasza twarz... W transie związanym z takim traktowaniem żywiołów (czy raczej "żywiołów" - bardziej po prostu składowych i nas samych i świata) trudno w ogóle odwoływać się do zaufania - czy ufamy naszej skórze? Czy ufamy każdemu włoskowi na naszym przedramieniu? Czy własną skórę i własne kości traktujemy osobowo i bytowo?

    Jednocześnie emocje doznawane w takim transie, gdy stajemy się pełną jednością z naturą, z tym, co nas otacza, są tak bardzo odantropomorfizowane, pierwotne w sensie "primordial" - brak mi na to polskiego określenia, odczłowieczone, że nie można ich nawet nazwać... zresztą... wydaje mi się, że spora część skuteczności magii tzw. naturalnej polega na umiejętności w pewnym sensie "odczłowieczenia się", podczas gdy jedna z części nas wciąż pozostaje skupiona na celu konkretnego działania - pozostałe stapiają się w jedno z otoczeniem i nie ma wtedy granicy między "ja" i "świat"... jak w pieśni Amergina... sami wtedy niewiele czujemy - czujemy wraz z całą naturą...

    2

  7. A ja dla odmiany nie stosuję w ogóle klasycznego zestawu żywiołów, stosuję Duile, będące tak samo składowymi świata, jak i moimi własnymi. Każdego z nas. Nieosobowymi, niebytowymi - po prostu składowymi. Od zestawu 4(+1) odeszłam dawno, kiedy zaczęłam się wgłębiać w ścieżki celtyckie, odszedłszy bardziej na Północ tylko się w tym utwierdziłam ;)

    0

  8. Wiele zależy od sposobu, przez który postrzega się świat. Dla mnie i innych heathen smok to Wąż. Wyrm. Wurmr. Istota zła, brużdżąca, stojąca w odwiecznym konflikcie po stronie przeciwnej ludziom. Dlatego dzialaniu smoka można przypisać wiele niezrozumiałych a negatywnych wydarzeń, które nam się w życiu przytrafiają.

    BEZPOŚREDNIO kontaktu ze smokami sobie nie przypominam. Ale wiele przytrafiających się rzeczy można przypisać działaniu węży, wyrmrów - a więc smoków, brużdzących ludziom tylko dlatego że są ludźmi. Podobnie zresztą można zinterpretować działanie Thursów, chociaż ich metody są bardziej hm... bezpośrednie i o wiele łatwiejsze do wykrycia. Smoki postępują w s[osób znacznie bardziej pokrętny... większość Thursów jest prostolinijna i bezpośrednia.

    0

  9. Moje zostały wygotowane w pszczelim wosku. Dlatego są brązowe, nie jasne... a błyszczą od używania :)

    Piołunie, miałam taki zestaw ogamiczny, każdy patyczek z właściwego drzewa. Przechodząc pod opiekę innych Bogów spaliłam go byłam jako coś na kształt ofiary. Natomiast symbole po wyryciu wypalałam.

    0

  10. Drumcatcherze, daj spokój Mistykowi - raz, że już go tu nie ma, a dwa, że to osobnik, z którym nie należy wdawać się w dyskusję - to przypadek z gatunku tych, którym lekarz kazał przytakiwać. Dla własnego spokoju ;)

    (yyy... czy Ty to Ty? To witaj tu :) )

    0

  11. Miałam kiedyś okazję przelotnie poznać wujka pani Alicji. Bo jest to osoba dość młoda, gdyby ktoś nie wiedział...

    I wujek jest dumny z tego, jak "Ala potrafi na niczym robić pieniądze". To chyba powinno wystarczyć za antyrekomendację jej "pisarskich" i "ezoterycznych" (bo nawet pod obraźliwe w moim mniemaniu i obecnym znaczeniu słowo ezoteryka bez cudzysłowu toto nie podpada) wypocin.

    0

  12. Wiele badań wskazuje na to, że za homoseksualizm odpowiada nadmiar androgenów w organizmie matki na pewnym etapie życia płodowego, kiedy dość intensywnie kształtuje się ośrodkowy układ nerwowy płodu. Taka predyspozycja może być wzmocniona wychowaniem - brakiem typowo męskich wzorców - często homoseksualni są synowie wychowywani przez samotne matki. Raczej rzadko zdarza się, żeby samotny ojciec wychowywał dziewczynkę, jednak mimo wszystko brak odpowiednich wzorców dotyczących własnej płci przy tego rodzaju wrodzonej predyspozycji na pewno taką predyspozycję utrwali.

    Jeśli chodzi o zwierzęta - podejrzewam że przebiega to podobnie. Zwłaszcza, że dotyczy głównie ssaków. Chociaż, nie da się ukryć, homoseksualizm występuje również u ptaków (vide słynna para pingwinów, pytanie tylko czy razem pielęgnowały jako, czy też się gziły...); ptasi homoseksualizm podważałby w takim wypadku hipotezę hormonalną, dość mocno ostatnio lansowaną.

    W każdym razie moim zdaniem nie ma w tym nic karmicznego czy ezoteryczno-metafizycznego, czysta fizjologia i tyle, w dodatku uszkodzona, bo celem popędu jest przedłużenie gatunku.

    1

  13. Nie sądziłam, że kiedykolwiek odezwę się w dziale próśb o interpretację snu. Zwykle radzę sobie z tym sama, tym razem jednak ogłupiałam kompletnie, przy czym nie mogę sobie pozwolić na rozmowę czy wymianę korespondencji z osobą, która być może byłaby w stanie na treść tego snu rzucić mi jakieś sensowne światło. Więc wkleję go tutaj - proszę o wszelkie interpretacje, mitologiczne, niemitologiczne, podświadomościowe i tym podobne - i z góry za nie serdecznie dziękuję. Sen zaczyna się zawsze od wielokrotnie powtarzającego się ciągu, zaczynającego się lotem w postaci kruka nad lasem, aż po jego skraj, na którym znajduje się świeże pobojowisko, takie hm... średniowieczne. I zmianą postaci do mojej własnej, biegiem przez to pobojowisko, między licznymi zwłokami, bardzo zmasakrowanymi, splecionych w walce mężczyzn i kobiet. Z ogromnym natężeniem męczyło mnie to wiosną i wczesnym latem, później na kilka miesięcy odpuściło, żeby wrócić w sposób znacznie bardziej wyrazisty i męczący. Początkowo kończył się upadkiem z kostką oplątaną jelitami wylewającymi się z brzucha jednego z trupów, wcześniej przeze mnie nierozpoznawanego. W takim kształcie, jak poniżej, śnił mi się już trzeci raz, przypuszczam zresztą, że to nie koniec historii. Jest zdecydowanie z Tych snów, różni się od tzw. "przeciętnych" (przynajmniej ja już dawno nauczyłam się je rozróżniać) i deprywacja, polegająca na niespaniu przez kilka dób, by spowodować sen na tyle głęboki, by nie pamiętać pojawiających się w nim obrazów (tu zresztą obecne są nie tylko obrazy, ale wrażenia właściwe wszystkim zmysłom, węchowi, dotykowi i słuchowi także), tym razem kompletnie nie skutkuje, mimo kilku nocy całkowicie bezsennych i porządnego złojenia pracą, wrócił nawet w dziennej półtoragodzinnej drzemce. Powtórki różnią się w nieistotnych szczegółach, różnice dotyczą przede wszystkim pojawiających się na tkaninie obrazów i wyglądu poszczególnych kruczych kobiet, reszta wraca dokładnie w tym samym kształcie jak pijanemu grzybek

    Umieściłam go w pewnym, moim własnym miejscu sieci, dlatego tu wyląduje jako cytat. Wydaje się być ważny. Zamieszczę i tu, może ktoś pomoże mi go zrozumieć.

    Sen mnie dopadł, ciężki i krwawy — jeden z Tych. Nie powinnam była sobie na spanie pozwolić, ale nie miałam już siły niespać. Zaczęło się powtórką tego, co męczyło mnie wiosną. Lotu nad lasem, zapachu krwi i biegu przez pobojowisko. Ale tym razem nie skończyło się upadkiem z kostką oplątaną ludzkimi jelitami. Był ciąg dalszy. Niezły horror na motywach mitologicznych zresztą... I to rzeczywiście były flaki osoby, która je niegdyś jako swoje rozpoznała. Tylko... po wyplątaniu uwiązanej przez nie stopy, spokojnie i metodycznie zaczęłam nawijać je na czółenko. Takie zwykłe, proste, tkackie czółenko. I wyciągnęłam z torby archaiczne krosna... takie, których jedną stronę przyczepia się do pasa, a drugą do drzewa. Znalazłam na skraju pobojowiska brzozę. Delikatną, białokorą brzozę o gałęziach zwisających niemal do skrwawionej ziemi, a na jednym z jej mocniejszych konarów na grubym sznurze wisiały dość świeże, nagie zwłoki młodej kobiety, z niewielką, prostą i czystą, krwawiącą jeszcze raną w lewym boku, od strony mostka, mniej więcej na wysokości serca. Do tej właśnie brzozy przywiązałam moje krosna. I zaczęłam tkać. Jelitami, które nawinięte na czółenko stały się połyskującą tęczowo nicią. Tkałam powoli, mozolnie, a na szerokim pasie powstającego materiału zaczęły pojawiać się obrazy. Ludzi, których znam i których nie znam. Żywe, ruchome i zmienne. Wokół mnie zaczęły przysiadać inne kruki. Lądując zmieniały się w kobiety. Otoczyły mnie kręgiem i zaczęły śpiewać w niezrozumiałym dla mnie języku piękną, rzewną i niezwykle łagodną pieśń [...]. Kołysankę? W każdym razie bardzo transową i rozklejającą. W pewnej chwili krąg rozstąpił się i weszły weń dwie postaci. Zakapturzony mężczyzna o niewidocznej twarzy, cały spowity gołębim płaszczem i kobieta, która kiedyś, w innym śnie, dała mi do ręki srebrny ciężarek do kądzieli i kazała prząść, a towarzyszyły jej dwa bociany. Ten w kapturze podszedł do mnie. Spomiędzy fałd płaszcza wyjął pakunek. Rozwinął go i na tkany przeze mnie materiał wypadła ludzka głowa. Żywa głowa, choć odcięta od ciała. Znana mi głowa. Głowa spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Takim ciepłym i serdecznym uśmiechem, jak ten z pewnego starego zdjęcia, które kiedyś mi przypomniano, a później osoba, która mi na nim towarzyszy postanowiła zapomnieć, że kiedykolwiek się znaliśmy i udawać, że żadnej znajomości nigdy nie było...

    Tymczasem w tym miejscu się budzę, zapłakana i we śnie i w rzeczywistości, podejrzewam jednak, że to nie koniec, te sny rozbudowują się z czasem.

    0

  14. "nie lubię prawie wszystkiego"... to witam bratnią duszę... ja dodam jeszcze, że nie lubię ludzi. En masse :p

    I szczerze polecam Ci inne forum, z którego właśnie odchodzę, zacierając swoje ślady - znajdziesz tam odpowiedzi na nurtujące Cię pytania ;)

    Witaj (choć i tu raczej powinnam się żegnać teraz :p)

    0

  15. W ogóle samo określenie "pracować z" jest jakby trochę chybione... i trąci ezoemezo "rozwojem duchowym".

    No bo trudno mówić o pracy, jeśli coś/kogoś się wykorzystuje, czegoś/kogoś używa, z czymś/kimś walczy lub układa... To wykorzystywanie, używanie, walka lub negocjacje, trudno to nazwać pracą.

    0

  16. W sumie po przeczytaniu tych tekstów wychodiz na to, że im bardziej ktos

    rozrywkowy i żyje dla zabawy, żadz itd tym bardziej uskrzydlony i anielski :D

    Ciekawe :D

    Bo do tego w gruncie rzeczy sprowadza się pełne przeżywanie życia. Plus konsekwencja i ponoszenie odpowiedzialności za każde swoje działanie, również to rozrywkowe...

    1